Dość ekscentryczne ostatnie perły refleksji prezesa Kaczyńskiego są szeroko, zwykle szyderczo komentowane. Zgubił proszki, paranoik, niedojda, psychopata – takie komentarze się pojawiają. Wypowiedź prezesa, szczególnie ta, w której wyraża nadzieję, że Polska będzie drugą Turcją, zasługuje jednak na komentarz poważny.
REKLAMA
Nie chce w tym momencie wypowiadać się szerzej na temat obsesji pana Kaczyńskiego, ujawnionej w jego enuncjacji, że w dzisiejszej Polsce nie sposób napisać i wydać rzetelnej biografii Donalda Tuska. Naprawdę całe zastępy Cenckiewiczów, Żarynów i Zyzaków nie mogą tego zrobić? Mogą. Mam nadzieję, że pojawi się wkrótce taka biografia. Mam również nadzieję, że pojawi się biografia Jarosława Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że zostaną w niej opisane rzekome związki jego rodziny z rodziną niejakich Świątkowskich (Wilhelm Świątkowski, informacje do znalezienia w Wikipedii).
Mam nadzieję, że tak będzie, bo mogłaby to być bomba prawdziwa, a nie bombka z łajna i kłamstw, przyrządzona przez autorów "Resortowych dzieci". Mam też nadzieję, że z takiej biografii wyczytamy jak to były żołnierz AK i uczestnik Powstania Warszawskiego dostał od władzy willę na Żoliborzu. Oraz że przeczytamy w niej o kulisach afery Telegrafu.
Oby tak się stało, ale tutaj interesuje mnie nazwijmy to - wątek turecki. W porządku, już nie ma być w Warszawie Budapesztu, już mają być Ankara i Stambuł. Orban wypadł z gry jako metafora, po tym, gdy przytulił się do Putina i jak marna hiena próbował dołączyć do Rosjan chcących rozdrapać Ukrainę.
Wątek turecki jest jednak bardzo bliski wątkowi węgierskiemu, a obie metafory mówią nam naprawdę bardzo wiele o marzeniach Jarosława Kaczyńskiego. To marzenie, to marzenie o demokracji kontrolowanej, sprowadzającej się nie do respektowania w każdym momencie całego zestawu norm i praw, lecz do samego aktu wyborczego.
Zgodnie z tą teorią demokracja kończy się i zaczyna w dniu wyborczego aktu. Zaraz potem wyposażona w mandat władza może robić co chce, łącznie z niszczeniem podstaw demokracji. Może, tak jak Orban, ustanawiać prawa niemal gwarantujące jego partii kolejne wyborcze zwycięstwa. Może też, tak jak turecki premier Erdogan, de facto unicestwić wolność słowa, wsadzać do więzienia nieposłusznych dziennikarzy, ograniczać wolność w internecie, wsadzać też za kratki swych politycznych oponentów.
Marzeniem Kaczyńskiego jest bowiem po prostu zamordyzm w demokratycznej sukience, w której władza może wszystko, a obywatel nic. Chyba, że władzę popiera. To wizja z gruntu antydemokratyczna, całkowicie sprzeczna z ideałami obowiązującymi w klubie zwanym Unią Europejską, do którego, jeśli mnie pamięć nie myli, należymy.
Orban, owszem, wygrał kolejne wybory. Erdogan wygrał kolejne i kolejne, po drodze obaj jednak zabili demokratycznego ducha, opozycję marginalizując i pozbawiając ją realnych szans na wygraną.
Orbana i Erdogana oraz Kaczyńskiego, łączy coś jeszcze. Odwołanie się w praktyce sprawowania władzy do dwóch narzędzi - nacjonalizmu i populizmu. Lud trzeba przeciwstawić elitom (albo salonom), zdrowy ludowy instynkt należy celebrować i przeciwstawić go mydłkowatej, jajogłowej inteligencji. Szczucie przestaje tu być psychologicznym odruchem, próbą odreagowania własnych kompleksów. Staje się mechanizmem służącym zdobywaniu, sprawowaniu i podtrzymywaniu władzy.
Zwróćmy uwagę, że Erdogan wciąż jest zdolny do sprawowania władzy, choć po jego antydemokratycznych ekscesach, po skandalu z jego synem zamieszanym w aferę korupcyjną (mówimy o milionach euro), w każdym normalnym kraju już by musiał odejść, a najpewniej także uciekać.
Marzenie o Turcji w Warszawie jest więc także marzeniem o sprawowaniu władzy niemal absolutnej przez lidera, który jest nie tylko ponad wspólnotą, ponad politycznymi partiami, ale także ponad prawem. On prawo ustanawia, on je interpretuje, do takiego prawa mają się stosować wszyscy poza nim samym.
Oczywiście paralela turecka ma jeszcze jeden wątek. Religijny. Erdogan jest pragmatykiem, ale w Turcji, choć jest niereligijnym państwem islamistów, wpływy religii są olbrzymie, metodycznie wplecione w mandat jaki rości sobie władza do sprawowania
rządów bezdyskusyjnych, niekwestionowanych. Religia nie jest tu tylko wyznaniem. Jest fundamentem władzy, do którego władza się odwołuje i na którym władza się opiera.
rządów bezdyskusyjnych, niekwestionowanych. Religia nie jest tu tylko wyznaniem. Jest fundamentem władzy, do którego władza się odwołuje i na którym władza się opiera.
Ta koncepcja jest niezwykle groźna. Warszawa na szczęście nie jest ani Budapesztem, ani Stambułem, a Kaczyński nie jest ani Orbanem, ani Erdoganem. Nie sądzę więc, by jego marzenie mogło się spełnić. Ale też nie można tego wykluczyć. Ono się spełnić niestety może, i to już za 15 miesięcy.
Dlatego proponuję odłożyć na bok żarciki, kpiny i szyderstwa. Pan Kaczyński właśnie, trochę metaforycznie, ale jednak całkiem wyraźnie, powiedział nam czego naprawdę chce. Otóż chce wygrać wybory, a potem wziąć naród za mordę, w każdym razie wszystkich tych, którym on sam i jego władza by się nie podobały. Do zaprzęgu władzy wciągnięty zostałby Kościół, a premier byłby władcą niemal absolutnym
To nie jest żarcik. To jest najbardziej niebezpieczna, a do tego nie całkiem nierealna koncepcja władzy, jaka pojawiła się w Polsce po 89-tym roku. Gdy zostałaby już zrealizowana, trudno by było odróżnić Polskę nie tylko od Węgier i od Turcji, ale także od Rosji Putina.
