Reklama.
Wielokrotnie padałem ofiarą autoryzacji. Ale równie często padałem ofiarą jej braku. Zdarzało mi się na przykład przeprowadzać do gazety artykuł z politykiem. Tuż po wywiadzie miałem poczucie, że miałem dobry materiał. Gdy jednak dostawałem to, co z wywiadu zostawało po autoryzacji, miałem poczucie, że nie zostało nic z tego, co było naprawdę ciekawe. I w tym sensie taką autoryzację uważam za pozbawioną sensu.
W tym też sensie byłbym za modyfikacją prawa do autoryzacji. Byłbym mianowicie za tym, by polityk mógł wykreślać z wywiadu tylko słowa, których nie wypowiedział, gdyby zdarzyło się tak, że dziennikarz celowo, ewentualnie przez pomyłkę, coś do wypowiedzi polityka dopisał albo coś w nich przekręcił. Czyli - jeśli mam coś na taśmie, to wykreślać tego nie można. Proste.
Skasowałbym natomiast prawo do ingerowania w słowa wypowiedziane. Służy ono bowiem upiększaniu swych wypowiedzi albo rozbrajaniu bomb, które chlapiąc jęzorem sam polityk podłożył. Nie powinni politycy mieć tego prawa. Powinni wiedzieć, co mówią i za swe słowa odpowiadać.
Byłbym jednak ostrożny z likwidowaniem prawa do autoryzacji. Dlaczego? Bo niestety wcale nie są w polskich mediach wyjątkowe sytuacje, gdy dziennikarze kłamią, zmyślają, dopisują i manipulują. Skoro tak bezkompromisowo piętnują dziennikarze kłamiących i manipulujących polityków, to nie powinni się zachowywać jak motywowani korporacyjną pseudo - solidarnością przedstawiciele cechu, których zasady nie obowiązują.
Jeśli nie mamy odwagi i sił, by eliminować z zawodu kłamców i manipulantów, to musimy za to ponosić karę. Jest nią autoryzacja. Między innymi. Jeśli uważamy, że potępiać można kłamiącego polityka, ale manipulanta na etacie dziennikarskim już nie, to - sorry, tak się nie da. To znaczy daje się w praktyce, ale nie bez konsekwencji.
Zdarzało mi się już czytać wywiady ze sobą, które były zmanipulowane totalnie. Zdarzało mi się czytać niby moje słowa, których nigdy nie wypowiedziałem. Zdarzało mi się czytać wywiady ze sobą, w których całe kawałki były poprzestawiane tak, by z rozmowy wynikało coś zupełnie innego niż z niej naprawdę wynikało. Nawet autoryzacja zresztą nie zawsze była dobrą obroną.
10 lat temu dwaj zabawni panowie z Wprost zrobili ze mną wywiad, do którego sami dopisali niby wypowiedzianą przeze mnie kwestię. Gdy w autoryzacji to wykreśliłem, do czego miałem pełne prawo, napisali tekst o tym, że nie chcę się przyznać do tego, co powiedziałem, choć tego nie powiedziałem. Tekst wylądował na okładce.
I proszę mi nie mówić, że w takich razach sprawę można oddać do sądu. Owszem, można. Raz oddałem. Na wyrok czekałem dwa lata, z apelacją prawie trzy. Proces wygrałem, choć po latach nie miało to już wielkiego znaczenia, tym bardziej, że w sądowej sali byłem narażony na oglądanie i wysłuchiwanie naczelnego troglodyty, który dalej perorował jakby był dziennikarskim autorytetem a nie oberszefem ordynarnego brukowca.
Drogie koleżanki i koledzy po fachu. Każdego dnia, tak jak Wy, widzę przykłady zupełnie ordynarnych dziennikarskich manipulacji, zwykłych kłamstw, wrednych oszczerstw, podłych insynuacji, niegodziwych manipulacji. Mam więc konstruktywną propozycję. Mówmy o tym szczerze i rozwiążmy ten problem, a nie rozwiązujmy sobie rąk do końca, bo jak nie będzie autoryzacji, to wielu będzie uprawiało swe manipulacyjno-oszczercze dziennikarstwo z jeszcze większą intensywnością.
Nie może być tak, że dziennikarze mają prawo oczerniać, kłamać i łamać ludziom życiorysy, bo akurat tego wymaga nienawiść do kogoś albo chęć podbicia sprzedaży, sami natomiast chcą być coraz bardziej bezkarni i drą się wniebogłosy, gdy ktokolwiek ma czelność stwierdzić, że prawom muszą towarzyszyć obowiązki. Dziennikarze nie mogą być jedyną grupą zawodową w Polsce, która nigdy za nic nie odpowiada, choć prawa ma potężne i władzę ogromną. Chcecie walczyć z korporacjami, sformalizowanymi i niesformalizowanymi, to zobaczcie jak funkcjonuje wasza, nasza.
Ja z problemem autoryzacji poradziłem sobie znakomicie. Uznając, że nie jestem w stanie pokonać kłamców i oszczerców oraz zmyślaczy, przestałem udzielać wywiadów. I taki też może być skutek zniesienia prawa do autoryzacji. Tego chcecie? W porządku.