Reklama.
Marszałek Sikorski popełnił błąd. Wiele błędów. Nie powinien w ogóle wspominać o sprawie, bo powinien wiedzieć, jakie są skutki jego słów. Mniej więcej takie, jak skutki spuszczenia granatu do szamba. Wiadomo było, a w każdym razie on sam powinien był wiedzieć, że zostanie odsądzony od czci i wiary, że zarzucą mu, iż jest niekompetentnym cymbałem.
Powinien wiedzieć, że - biorąc pod uwagę naszych polityków i większość dziennikarzy oraz ich do bólu przewidywalne reakcje - będzie to też wielki kłopot dla jego partii. Nie powinien organizować konferencji prasowej, skoro nie chciał odpowiadać na pytania. Nie powinien pytań ignorować, skoro już padają. Nie powinien odsyłać dziennikarzy do swego wywiadu.
To mniej więcej, choć raczej więcej, mówią wszyscy. Wciąż trwa natomiast debata na temat tego, czego dotyczą zaprzeczenia Sikorskiego z jego ostatniej konferencji. Ponieważ część nie wie, czego dotyczą, korzystają z okazji (szczególnie jeden superbrukowiec), by Sikorskiego skopać i ośmieszać. Powtarzam, Sikorski zasłużył na ostrą krytykę, ale nie na szyderstwa, szczególnie ze strony tych, których zdolności intelektualne uniemożliwiają zrozumienie tego, do zrozumienia czego wystarczy lektura.
A więc powtórzmy - czego dotyczyły zaprzeczenia marszałka Sikorskiego? Otóż wystarczy przeczytać zapis jego popołudniowej konferencji, by wiedzieć, iż on wcale nie zaprzeczył, że usłyszał o słowach, które prezydent Putin miał wypowiedzieć do premiera Tuska. Nie ma w tym tekście takiego zaprzeczenia.
Sikorski, mówiąc, że zawiodła go pamięć, wspomina wyłącznie o tym, że – wbrew temu, co sugerował wcześniej, nie doszło do spotkania Putin - Tusk w cztery oczy. "Mnie zawiodła pamięć", stwierdza.
A co z zaprzeczeniem faktu, że takie a nie inne słowa Putina padły? Takie zaprzeczenie z ust Sikorskiego nie padło. Więcej, nie całkiem wprost Sikorski potwierdził to, co wcześniej powiedział w wywiadzie dla serwisu Politico i w wywiadzie dla wyborcza.pl. I to trzykrotnie.
Najpierw utrudnijmy sobie jednak zadanie. W odpowiedzi na pytanie dziennikarza PAP marszałek mówi o słowach, jakie miał wypowiedzieć Putin - "to co kiedyś powiedział czy nie powiedział". Nie mamy tu jednak zaprzeczenia, że Putin to powiedział. Na pytanie dziennikarza TVN24, czy Sikorski "wycofuje się ze stwierdzenia, że w 2008 roku podczas tej wizyty te słowa mogły paść", Sikorski odpowiada - "W tej sprawie zawiodła mnie pamięć, tak". Sikorski nie mówi więc, że słowa nie padły. Stwierdza, że w tej sprawie zawiodła go pamięć. Trudno pamiętać czy "zawiodła mnie pamięć" dotyczy tego czy było spotkanie Putin - Tusk w cztery oczy czy też tego, że słowa Putina padły w czasie tamtej wizyty. Sikorski nie stwierdza tu jednak,że w ogóle nie padły.
Aż trzy raz natomiast Sikorski de facto potwierdza, że takie słowa Putina padły. Najpierw mówi - "jeśli są jakieś pytania w sprawie, która była jakimś ponurym żartem, ale w świetle tego, co się zdarzyło w ostatnich latach nabrały innego znaczenia". A więc słowa Putin wypowiedział, a Sikorski słysząc o nich uznał to za ponury żart.
W innym miejscu Sikorski stwierdza - "z ponurych żartów nie robi się notatek". W jeszcze innym - "to co usłyszałem w 2008 roku w Bukareszcie było bardziej dramatyczne niż ten ponury żart".
Proponuję więc zakończyć dyskusje czy Sikorski stwierdził, że słowa Putina nie padły, bo próbując odkręcić całe zamieszanie de facto trzy razy przyznał, że padły. Sam nie chciał brnąć pewnie dalej, bo zdawał sobie sprawę, że szczególnie Donalda Tuska postawił w idiotycznej sytuacji. Teraz Sikorski też pewnie nie będzie już tego wyjaśniał, bo wie, że jego największym sojusznikiem jest w tym momencie milczenie.
Radosław Sikorski popełnił rzeczywiście wiele błędów. Już za nie zapłacił. Będzie płacił pewnie jeszcze długo. I słono. Krytykowanie go jest więc uzasadnione, ale nie jest uzasadnione kopanie go, sprawiające w niektórych wypadkach bardzo silne wrażenie, że ktoś chce odreagować swe, skądinąd uzasadnione kompleksy. Jest zabawne, że prawdziwe matoły nazywają teraz Sikorskiego dyplomatołkiem.
To, co najważniejsze - ujawnienie tej rozmowy absolutnie nic by nie zmieniało, stanowiłoby wyłącznie dyplomatyczny skandal. Jako się rzekło - prezydent Kaczyński słyszał mniej więcej to samo, a - nawet po Gruzji - w 2010 roku chciał lecieć z generałem Jaruzelskim do Moskwy, by razem z Putinem świętować zakończenie wojny.
Żeby była pełna jasność - uważam, że Lech Kaczyński realizując plan wyjazdu do Moskwy miałby rację, choć akurat generała Jaruzelskiego na pokład samolotu pewnie zapraszać nie musiał. Choć - z jakichś względów zaprosił. Dobrze byłoby więc zakończyć infantylną dyskusję o tym, jak bardzo inna mogłaby być polityka Polski i Zachodu wobec Rosji, gdyby tylko Sikorski powiedział głośno to, co od kogoś, pewnie od Donalda Tuska, usłyszał. Putin, niestety, mówił mniej więcej to samo często i gęsto. Ani prezydent Kaczyński, ani tym bardziej świat, nic z tym nie zrobił.