Choć bieganie trenuję już od sześciu lat, próbuję teraz nadążyć za kolejnymi myślami pana prezesa i nie daję rady. Kaczyński mówi, że kto nie chce powtórzenia wyborów ten nie jest za demokracją. Stawiam tezę przeciwną - kto jest za powtórzeniem wyborów, jest przeciw demokracji, za to za łamaniem prawa.

REKLAMA
Najwybitniejsi w Polsce konstytucjonaliści, do których, z tego co mi wiadomo, Kaczyński nie należy, twierdzą jednoznacznie, bez żadnych wątpliwości, że nie ma możliwości powtórzenia wyborów samorządowych, w każdym razie nie w całej Polsce. W związku z tym doktor Kaczyński uznaje, że można i trzeba je powtórzyć.
Rozumiem, że pan Kaczyński nie rozumie tego, co mówią wybitni prawnicy, ewentualnie, że jest na percepcję ich argumentów dość oporny. Przyjmijmy tu jednak roboczą tezę, że powtórzenie wyborów jest możliwe. Niby dlaczego mielibyśmy je powtarzać?
I kiedy je powtórzyć? Czy genialny konstytucjonalista Kaczyński jest też genialnym informatykiem i w ciągu dwóch dni opracuje komputerowy system zliczania i przesyłania głosów? A może chce, by je zliczać ręcznie?
Ale tak się właśnie dzieje. Rozumiem, że byłoby zabawniej, gdyby cały obecny cyrk przedłużać?
Proszę jednak mi wytłumaczyć, dlaczego przeciwstawiając się powtórzeniu wyborów staję się wrogiem demokracji? Czy wrogiem demokracji jest każdy, kto w jakiejś sprawie ma inne zdanie niż Kaczyński?
Kaczyński mówi, że wybory trzeba powtórzyć nawet, jeśli PiS wybory wygrał. Czy to znaczy, że jeśli PiS wygrał wybory, to były one oszukane i niedemokratyczne i w związku z tym trzeba je powtórzyć?
Powtórzenie wyborów byłoby złamaniem prawa. Czy oznacza to, że tylko łamiąc prawo staje się człowiek zwolennikiem demokracji, czy też, by być jej zwolennikiem należy być zwolennikiem PiS-u, a wtedy łamanie prawa nie tylko nie jest występkiem przeciw demokracji, ale staje się cnotą i jej obroną?
Oczywiście doskonale rozumiem o co idzie Kaczyńskiemu. Po pierwsze, jeśli okaże się, że krytykowane przez niego lata temu wyniki exit poll okażą się mylne, i wyborów PiS jednak nie wygra, to będzie mógł Kaczyński drzeć się wniebogłosy, że stała się rzecz straszna.
Jeśli zaś PiS wybory wygrał, to i tak będzie można ciągnąć obecną kampanię demagogii, by wbijać ludziom do głów, że Polska to nie Polska, że dzieją się tu rzeczy straszne, że nie ma u nas niepodległości, że prawo nie obowiązuje.
Będzie można więc prowadzić trwającą od lat kampanię nienawiści do własnego państwa. Będzie można dalej tworzyć atmosferę chaosu, bo tylko w takiej atmosferze, nie stwierdzając kryzysu państwa, ale kryzys taki wywołując, ktoś tak jak Kaczyński będzie miał szansę dorwania się do władzy.
Oczywiście fakt, że już piąty dzień czekamy na wynik wyborów jest i smutny i kompromitujący. W najmniejszym stopniu nie uzasadnia to jednak którejkolwiek z tez zaprezentowanych wczoraj i dziś przez pana Kaczyńskiego. Jego wnioski urągają elementarnej logice. Nie są one przykładem szaleństwa tylko pod warunkiem, że Kaczyński dla swych korzyści politycznych, na zimno, z wyrachowania, jest w stanie Polskę podpalić. Tylko, że czynienie tego na zimno i z wyrachowaniem też jest formą szaleństwa.
Pan prezes przed wyborami znów założył maskę miłego starszego pana. Ponieważ tym razem nikt nie spróbował jej zerwać, Kaczyński zerwał ją sam, tyle, że po wyborach. Niestety. Nic nowego. Znamy tę twarz, znamy tego pana, znamy te metody.