Od półtora roku nie chodzę na mecze Legii, patrzę więc na to, co się dzieje z tym klubem z pewnego dystansu. Nie chodzę nie dlatego, że tak wypadło, ale dlatego, iż tak postanowiłem. Panującej tam atmosfery stężonej nienawiści po prostu nie trawię.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Bandyci spod znaku Legii znowu narobili bydła. Tak jak wiele razy wcześniej. Tym razem w Lokeren, w Belgii. Ponieważ od lat UEFA i FIFA walczą z rasizmem, to troglodyci z Warszawy postanowili udowodnić, że guzik z tego rozumieją, dokładniej, że wszystko to mają w d...
Za chwilę Legia poniesie za to kary. Zapewne dotkliwe. I słusznie. Rozumiem, że klub ma umiarkowany wpływ na kiboli, ale też uważam, że klub Legia robi zdecydowanie za mało, by mieć wpływ większy.
Ewakuowałem się jakiś czas temu z Legii, bo mierzi mnie, gdy karki rżną patriotyczną awangardę, gdy lżą ludzi, którzy im się nie podobają, gdy tzw. doping często zamienia się jakiś totalny bluzg. To jest po prostu nie do wytrzymania.
Naprawdę rozumiem różnicę między stadionem piłkarskim a teatrem. Naprawdę nie jestem adwokatem puryzmu językowego wśród kibiców. Naprawdę wiem, co to przekląć, przekląć szpetnie. Ale przekleństwa i bluzgi nie mogą być wywrzeszczanym chórem hymnem agresji, chamstwa i braku szacunku dla rywali i domniemanych wrogów.
A tak właśnie jest zbyt często na Legii. Nie jestem też w stanie znieść występów klubowego spikerzyny, którego wyrzuciliby z każdego porządnego stadionu w każdym porządnym europejskim klubie. Szczuje, prowokuje, upaja się swą rolą zapiewajły. Kto choć raz był na jakimś stadionie angielskim, wie, na czym powinna polegać rola spikera.
Przykro mi to pisać, bo mam wielki szacunek i wielką sympatię dla obecnych właścicieli Legii. Dariusz Mioduski i Maciej Wandzel są dokładnie tymi ludźmi, którzy mają ogromną szansę, by wprowadzić Legię i do Ligi Mistrzów i do ligi klubów w Europie szanowanych. Klubów, czyli nie tylko piłkarskich drużyn, ale właśnie klubów jako instytucji.
Właściciele Legii wydali właśnie oświadczenie w sprawie ekscesów kiboli. Każde zdanie jest w nim na miejscu. Ale niestety, nie zrobiono w klubie dość, by takie oświadczenia po kolejnych ekscesach już nigdy nie były potrzebne.
Rozumiem dylemat właścicieli, także biznesowy. Przeraźliwie wyglądał ten stadion, gdy Legia grała mecze przy częściowo pustych trybunach. I trzeba oddać kibicom Legii, że potrafią stworzyć atmosferę, o której kluby w takiej lidze hiszpańskiej, nawet te najlepsze, mogłyby tylko pomarzyć. Ale cena za to jest chyba zbyt wysoka. Oczywiście dylemat właścicieli polega na tym, że rygorystyczna walka ze stadionowym chamstwem może mieć bardzo wysoki koszty dla właścicieli. Nie tylko finansowe. Mogą być lżeni przez kiboli tak jak ich poprzednicy.
Rozumiejąc dylematy, uważam jednak, że właściciele nie mają wyjścia. Muszą pójść na realną wojnę z kibolami. Mam nadzieję, że to uczynią. Wierzę, że to uczynią, bo za dobrze ich znam, by nie wiedzieć, że w ich przygodzie z piłką nie chodzi tylko o sukces sportowy. Chcą oni stać na czele instytucji cieszącej się szacunkiem, będącej wzorem. Chcą zanotować sukces taki, jak Polska w Europie, a nie szefować klubowi, który w Europie jest traktowany jako reprezentant gorszego świata.
Ostatnie sukcesy Legii pokazują, że wielką pracę już wykonali. Ale jeśli nie rozpoczną poważnej batalii na froncie walki z kibolstwem, ich sukcesy czysto sportowe zostaną zaprzepaszczone. Nie wątpię, że mają tego pełną świadomość. Pytanie, czy wyciągną z tego odpowiednie wnioski.
Jeśli tak, czeka ich trudna walka. I naprawdę będą w niej potrzebowali prawdziwego wsparcia. Bo dość mamy przykładów, gdy ci, którzy z kibolami walczyli, na placu boju zostawali sami.
Na razie trzeba czekać na sankcje ze strony UEFA. Przykro mi to mówić, ale mam nadzieję, że będą bardzo surowe. Nie aż takie, by Legię wykluczyć z rozgrywek, ale takie, by wszyscy w końcu zdali sobie sprawę z tego, że przymykanie oczu na zło nie jest żadną opcją, a jedynie krokiem w stronę katastrofy. A Legii i jej właścicielom życzę nie katastrofy, lecz tryumfu, na który ich stać. W każdej wersji. Nie tylko boiskowej.