Po ludzku jest mi bardzo przykro, że kolejny raz biedni nienawistnicy próbują zaszczuć wielkiego bohatera naszej wolności i wielkiego Polaka, Lecha Wałęsę. Ale w tej ponurej zaszczuwająco - zniesławiająco - oszczerczej kampanii widzę też element bardzo pozytywny. Miliony Polaków chyba wyraźnie już widzą o co w tej grze idzie. Nie tylko idzie w niej o zniszczenie Wałęsy. Idzie w niej o to, o co idzie każdej autorytarnej władzy - o przepisanie historii tak, by służyła jej interesom.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Na początek przyznam otwarcie. Zawsze byłem Wałęsistą. W sierpniu 1980 roku, gdy miałem 14 lat, usłyszałem w Wolnej Europie o robotniku z Gdańska, który stanął na czele strajku. Pamiętam deszczową niedzielę 31 sierpnia 1980 roku, gdy Telewizja Polska pokazała na żywo relację z podpisania Porozumień Gdańskich. Może był to pierwszy i jedyny moment, gdy Wałęsa nie do końca mi się spodobał. Ten różaniec na szyi, ta Matka Boska w klapie, ten gigantyczny długopis z papieżem, jak z jakiegoś odpustu, ta stylistyka jakoś do mnie nie przemawiała, niezależnie od tego, że - jak wszyscy, papieża Wojtyłę uwielbiałem. No tak, ale Wojtyła w długopisie?
Potem już jednak Wałęsistą byłem totalnym. Gdy zbudował, razem z innymi wspaniałymi ludźmi, wielką Solidarność. Gdy internowany i prawie przez rok samotny, nie dał się złamać. Gdy dostał nagrodę Nobla. Gdy zmiażdżył lidera OPZZ Miodowicza w telewizyjnej debacie. Gdy poprowadził "drużynę Wałęsy" do tryumfu 4 czerwca 1989 roku. Także wtedy, gdy startował w wyborach prezydenckich.
Różnie kręcą się ludzkie ścieżki. W Wiadomościach TVP, w 1990 roku, prawie wszyscy kibicowali Tadeuszowi Mazowieckiemu. Zwolenników Wałęsy, jeśli dobrze pamiętam, było dwóch. Wojciech Reszczyński i ja. W tamtej batalii byłem po stronie Wałęsy i Kaczyńskiego, a nie po stronie Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Adama Michnika i wielu innych, których skądinąd, bardzo głęboko szanowałem.
Uważałem, że to Wałęsa ma rację, że komitety obywatelskie nie mają sensu, że w demokracji potrzebne są partie, niezbędna jest ich rywalizacja. Podział był więc naturalny i potrzebny. W tamtych czasach na sejmowych korytarzach spotykałem dwóch młodych dziennikarzy z Gdańska, z którymi doskonale się rozumiałem i niemal we wszystkim zgadzałem. Pierwszym był Piotr Semka. Drugim Jacek Kurski. Oni też byli w stu procentach za Wałęsą.
Nasze drogi rozeszły się definitywnie w 92 roku. Oni popierali rząd Olszewskiego. Ja uważałem tamtą ekipę za zespół ludzi nieporadnych. Gdy rząd padał, próbował się desperacko bronić odpalając teczki. W łajnie unurzano wtedy wspaniałego człowieka, powstańca warszawskiego, Wiesława Chrzanowskiego. Agenturalną przeszłość przypisano między innymi Lechowi Wałęsie. Już wtedy było jasne - miłośnikom teczek nie o żadną historyczną prawdę szło, ale o zabijanie teczkami politycznych rywali.
Jarosław Kaczyński doskonale wiedział, że młody robotnik Wałęsa coś tam kiedyś podpisał. Nie przeszkadzało mu to jednak Wałęsy popierać. Uznał po prostu, że z pomocą Wałęsy pokona środowisko Geremka, Mazowieckiego, Kuronia i Michnika. Gdy okazało się, że Wałęsa nie pozwala ministrowi swej kancelarii, Kaczyńskiemu, zrobić z urzędu prezydenta przyczółku dla tworzenia swej partii, i gdy Wałęsa z kancelarii Kaczyńskiego wyrzucił, ten ostatni uznał, że Wałęsę trzeba zniszczyć. Co czynił przez prawie 25 kolejnych lat. Co czyni do dziś.
Jarosław Kaczyński pił wino z radości, gdy w 95-tym roku Aleksander Kwaśniewski Wałęsę pokonał. Ja byłem załamany. W kolejnych latach uznałem Kwaśniewskiego za dobrego prezydenta, ale nie mieściło mi się w głowie, że postkomunista pokonał lidera Solidarności, człowieka, który Polskę doprowadził do wolności. Niezależnie od tego, że prezydentura Lecha Wałęsy w wielu punktach mi się nie podobała.
Dziś to wszystko są jednak didaskalia. Kaczyński i PiS-owscy propagandyści chcą zniszczyć Lecha Wałesę nie tylko ze względu na radość jaką im to sprawia. Chcą napisać od nowa historię Polski. Jeśli Wałęsa był zdrajcą, jeśli był "dzieckiem Kiszczaka", to Polska zrodzona w 89-tym roku, nie była wolną Polską. Jeśli tak, to była kolejną odsłoną komuny. Albo postkomuny. Jeśli tak, to "ojczyznę wolną racz nam wrócić panie", wolną Polskę mamy od 25 października zeszłego roku. I o ten prymitywny, bolszewicki w swej istocie zamiar napisania historii od nowa, w całej operacji niszczenia Wałęsy idzie.
Z całego serca przeciw tej ordynarnej manipulacji protestuję. Wolna Polska zaczęła się w roku 89-tym. Oczywiście niedoskonała. A która Polska była doskonała? Oczywiście Polska potykająca się i popełniająca liczne błędy. Ale bezdyskusyjnie Polska nasza, Polska Polaków.
W przeciwieństwie do Kaczyńskiego, który lubi schematy czarno - białe, nie uważam, że 25 października Polska się skończyła. Państwo budowane przez Kaczyńskiego bardzo mi się nie podoba. Staram się z działaniami Kaczyńskiego polemizować, czasem, na miarę możliwości, jego działania zwalczać. Ale nie będę jęczał po kościołach "ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie", bo to wciąż nasza Polska, Polska Polaków, nasze państwo.
Lech Wałęsa został moim bohaterem, gdy miałem lat 14. Karol Wojtyła, gdy miałem lat 12. W wielu kwestiach mogłem polemizować z oboma wielkimi Polakami, ale do śmierci będę im wdzięczny, bo zawdzięczamy im lepszą Polskę, niż mieli nasi ojcowie, dziadowie, pradziadowie i praprapra......
Te dwie postacie są dla mnie niezmiennie najważniejsze. I cieszę się, że moje córki, którym tyle razu o obu wielkich Polakach opowiadałem, o obu myślą z olbrzymim szacunkiem. Nikt mi, nikt im tego nie odbierze. Nigdy.
A teraz pytanie z początku tekstu. Dlaczego widzę pozytywy w ohydnej akcji wymierzonej w Lecha Wałęsę? Bo wiem, że miliony Polaków nie dadzą sobie odebrać naszej wspaniałej historii. Nie dadzą sobie wmówić, że białe jest czarne, a czarne białe. Nie przyjmą, że Polska stała się Polską, gdy zamieniła się w piaskownicę Kaczyńskiego.
Lech Wałęsa to nasz wielki bohater. Proponuje więc, by nie złorzeczyć na to co się dzieje, ale by poświecić parę chwil, by dzieciom i wnukom jeszcze raz opowiedzieć o Solidarności, o narodzie, który naprawdę wstał wtedy z kolan, o wspaniałych ludziach, którzy tak wiele ryzykowali, a mówię o dziesiątkach tysięcy ludzi, byśmy teraz mogli, jak to bywa w demokracji, absolutnie się ze sobą nie zgadzać i jasno o tym mówić. To nasza przeszłość, to nasza historia, to kwestia naszej godności i narodowej dumy.
Nikomu nie uda się przepisać polskiej historii. Te próby są komiczne i żałosne. Wielki Lech Wałęsa. Wielka Solidarność. Wielkie narodowe przebudzenie, którego owocami było odzyskanie wolności i demokracji. To jest być może najpiękniejsza opowieść w długiej, polskiej historii. Mogą pluć, oblewać pomyjami, szarpać za nogawki, miotać się ze złości albo głupiej satysfakcji, że coś znaleźli w szafie głównego SB-eka PRL-u. Jak to powiedział kiedyś Wałęsa - krzyż na drogę, ku chwale ojczyzny.
My wiemy swoje. My znamy prawdę. Obronimy polską historię i obronimy jej wielkiego bohatera - Lecha Wałęsę.