Smutne, a nawet żenujące jest to jak prezydent Duda obchodzi rocznicę swego zwycięstwa w pierwszej turze wyborów prezydenckich, a Beata Szydło półrocze wygłoszenia przez siebie exposé.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Prezydent swą rocznicę spędził w Kanadzie. Ta wizyta była zasmucającą ilustracją tego jak marna jest jego międzynarodowa pozycja. Andrzej Duda nie pojechał na żadne oficjalne zaproszenie, bo takiego nie dostał. Spotkał się z premierem Kanady, ale ten nie przyjął go nawet w swej kancelarii, lecz w gabinecie w parlamencie, przy okazji.
W tym samym gabinecie kilka godzin wcześniej Justin Trudeau przyjął sekretarza partii komunistycznej w jednym z regionów Chin. Przy okazji wizyty Dudy nie było było oficjalnego powitania z hymnami, czerwonego dywanu, żadnej kompanii honorowej, żadnej konferencji prasowej. Trudeau zgodził się na fotkę z Dudą, bo nie mógł się nie zgodzić. Ale Kanadyjczycy zrobili wszystko, by spotkanie miało jak najniższą rangę.
Przy okazji pojawił się nieoceniony minister Szczerski z Kancelarii Prezydenta. Poinformował, że premier Kanady przyjedzie na szczyt NATO w Warszawie, a Kanada jest za wsparciem wschodniej flanki NATO i jest za tym, by Zachód w sprawie Rosji mówił jednym głosem. O tym, że premier Kanady przyjedzie do Warszawy wiadomo było dawno temu, prawdę mówiąc nie mógłby nie przyjechać. O tym, że Kanada jest za wzmocnieniem flanki wschodniej wiadomo od dwóch lat.
Mógłbym te informacje przekazać Szczerskiemu sms-em, a wtedy prezydent Duda nie musiałby się fatygować do Kanady. Po co więc była ta wizyta? Po nic. Spotkania z Polonią to trochę mało, by wydawać na takie wizyty pieniądze podatnika.
Nieszczęsny Szczerski kolejny raz musiał sprzedawać pseudo-newsy jako osiągnięcia prezydenta. Przy okazji niedawnego pobytu jego pryncypała w Waszyngtonie perorował o spotkaniu Obama-Duda, choć wiadomo, że do spotkania doszło tylko dlatego, że Obama jako gospodarz musiał osobiście powitać każdego z kilkudziesięciu gości zaproszonych na kolację.
Nie tak kiedyś bywało. W Białym Domu witani byli premier Mazowiecki i premier Buzek, premier Miller i premier Tusk. A Władysława Bartoszewskiego, wówczas szefa MSZ, choć protokół dyplomatyczny wcale tego nie wymagał, gościł wiceprezydent Gore. Siedem miesięcy po zaprzysiężeniu gościem Billa Clintona był Aleksander Kwaśniewski. A było to po aferze Olina, gdy takie spotkanie wcale nie było pewne. Cóż, pozycja Polski była wtedy po prostu zupełnie inna, o niebo lepsza niż teraz, choć nie byliśmy nawet członkiem NATO.
Zamiast poważnej dyplomacji i prawdziwej polityki zagranicznej Andrzej Duda uprawia turystykę. W lipcu będzie się pławił w roli gospodarza szczytu NATO, ale bądźmy szczerzy – do tego szczytu dojdzie dlatego, bo załatwił to Bronisław Komorowski. Obecnie, przy tej władzy w Polsce i przy takim prezydencie jak teraz, decyzji o zorganizowaniu szczytu w Warszawie nikt by nie podjął. Zdegradowana została Polska, a karę za to ponosi Duda. O tyle słusznie, że za tę degradację też odpowiada.
Pani Beata Szydło bardzo chce być premierem. Z nią też za granicą nikt się nie liczy. Nie przez przypadek w czasie wizyty w USA nie spotkała się z nikim ważnym. Ale cóż, premierem dalej chce być. Pokazała właśnie swą determinację współorganizując jedno z najbardziej żałosnych show w historii polskiej polityki, tzw. audyt.
Kompromitujące były występy Szydło i jej ministrów, którzy szczeniackimi atakami na poprzednią ekipę i kabaretowymi popisami starali się o łaskę prezesa. Nagroda za występ – pozostanie na stanowisku. Czy ktokolwiek wyobraża sobie taki cyrk zorganizowany przez któregokolwiek z poprzednich premierów?
Ponieważ przedstawienie Pani prezes było prymitywne i demagogiczne, Pan prezes ją wyściskał. Może nawet kupiła tym przedstawieniem kolejnych parę tygodni premierowania. Jakże nisko upadła pozycja premiera, jeszcze tak niedawno w praktyce najważniejszej osoby w państwie.
Andrzej Duda i Beata Szydło ponieśli klęskę. Z drugiej strony wiedzieli chyba na co się pisali. Powinni wiedzieć. Jak się chce być jednocześnie prezydentem czy premierem i podwładnym prezesa, to potem jest jak jest.