Ten tytuł to nie jakaś figura retoryczna, metafora, parabola czy takie tam. To stwierdzenie faktu. Nie tylko, że moja młodsza córka piłkę kopie, ale zaczęła już treningi. Otóż fakt ten wywołuje u mnie rozmaite refleksje, głębokie, średniogłebokie i zupełnie płytkie.
REKLAMA
Po pierwsze, cieszę się. Wcale nie dlatego, że uznawałbym decyzję córki za ukłon w stronę mojej fascynacji. Po pierwsze, jeśli moja córka postanowiła piłkę kopać, to nie po to, żeby się kłaniać, a jeśli już miałaby się kłaniać fascynacji, to swojej, a nie mojej. Co popieram, bo uważam, że dzieci powinny spełniać swoje marzenia, a nie marzenia rodziców. Moja radość wcale nie wynika też z faktu, że piłka miałaby zdetronizować zamiłowanie moich córek do jazdy konnej i jazdy na nartach, które to zamiłowania nie mają z moją inspiracją nic wspólnego, ale które absolutnie popieram. Poza wszystkim dlatego, że dziewczyny naprawdę pięknie jeżdżą.
Przyznaję, że deklaracja mojej młodszej córki zupełnie nie wywołała we mnie reakcji pt. "piłka, przecież to nie jest kobiece!". Nie wywołała, bo nie uważam, że to nie jest kobiece. A to dlatego, że niekobiece jest według mnie coś, co kobieta robi nie mając na to ochoty. Gdy robi to, bo tego pragnie, jest to absolutnie kobiece. Wcale nie uważam też, że piłka nożna kobiet jest bez sensu, bo to sport męski. Na tej samej zasadzie ktoś mógłby twierdzić, że tenis kobiet nie ma sensu, bo mężczyźni serwują mocniej. A kto ogląda tenis wie przecież, że oglądanie Sereny Williams może dawać tyle samo radości co oglądanie Federera. Nie jest też piłka nożna sportem w przypadku kobiet niszowym. W USA na przykład jest sportem, który rozwija się szybciej niż wszystkie inne, a piłkarek jest już w Ameryce więcej niż piłkarzy.
Decyzją mojej córki nie jestem zresztą specjalnie zdziwiony. Mogłem coś takiego podejrzewać od maja. W maju powiedziałem bowiem starszej córce, która piłkę kocha od lat, że idę z nią na inauguracyjny mecz Euro z Grecją. Na to młodsza - a ja? - Przecież Ty się specjalnie piłką nie interesujesz - mówię. - Jak to nie! Bardzo!. No to wiedziałem, że muszę wykombinować jeszcze jeden bilet, a potem już zawsze starać się o trzy.
Pisałem tu już o tym, jak to w czasie półfinału Włochy - Niemcy, moje córki zakochały się w Mario Balotellim. Uczucie chyba już wyparowało, co oznacza, że wróciło ich uczucie do Christiano Ronaldo, Sergio Ramosa albo Fernando Torresa. Dwaj pierwsi mają w oczach moich córek, poza wszystkimi innymi, jedną wielką zaletę. Grają w Realu Madryt. A tu muszę przyznać, że mają to po ojcu, madridiście całkowitym(w przeciwieństwie do ich dziadka, mojego ojca - a mówiłem mu, że ostatni dwumecz wygra Real). Tylko, że w jeszcze większym stężeniu. W ostatnią środę, tuż po zakończeniu rewanżu o superpuchar, w którym Real pokonał Barcelonę, moja starsza córka powiedziała, że to fantastyczny finał jej wakacji. Na to, to w czasach szkolnych ja bym nie wpadł, a tu proszę....
Moją młodszą córkę zapytałem oczywiście na jakiej chce grać pozycji. Odpowiedziała, że w ataku albo w pomocy. To też mnie nie zdziwiło, bo sam dopiero po 30 - tce z powodu słabnącej szybkości, polubiłem grę na środkowej obronie. Mojej córce spadek szybkości absolutnie przeszkodzić nie może, bo nie wchodzi w grę. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.
W Ameryce istnieje taka kategoria socjologiczna jak soccer moms, mamy, które zajmują się domem i odwożą dzieci na zajęcia pozalekcyjne, choćby treningi piłkarskie. Chętnie dołączę do soccer dads. Zresztą "chętnie dołączę" jest bez sensu. Właśnie zostałem dołączony. I super.
