Czym jest zwolnienie z pracy dziennikarza, który napisał nieprawdę? Według prezesa
PiS jest zamachem na wolność słowa. Czym jest, a contrario, pisanie nieprawdy?
Rozumiem, że jest korzystaniem z wolności słowa. W każdym razie według prezesa.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Od tygodnia jesteśmy w oparach absurdu. Tydzień temu "Rzeczpospolita" napisała, że na wraku tupolewa znaleziono trotyl i nitroglicerynę. Okazało się to nieprawdą. Choć zanim się okazało, prezes PiS powiedział, że zamordowano 96 osób, że to niesłychana zbrodnia, a rząd odpowiada za poplecznictwo lub mataczenie, ewentualnie za jedno i drugie.
Gdy okazało się, że trotylu ani nitrogliceryny nie znaleziono, redakcja napisała, że się pomyliła, ale potem słowa "pomyliliśmy się" z oświadczenia wypadły.
Oczywiście nie wchodziło w grę stwierdzenie przez Jarosława Kaczyńskiego, że się pomylił. Z bardzo prostego względu. On się nie myli. Gdy prezes dowiedział się, że redakcja się wycofuje z tego co napisała, prezes powiedział, że on się nie wycofuje. Dlaczego? Bo ma swoje źródło. Jakie? Nie powie. Dlaczego? Bo mamy do czynienia z serią niby - samobójstw, źródło byłoby więc zagrożone. Gdy prezesa spytano co on na oświadczenie gazety, powiedział, że świadczy ono o stanie mediów w Polsce.
Ta antylogika jest absolutnie obezwładniająca. Zgodnie z nią można powiedzieć absolutnie każdą bzdurę, bo korzysta się w ten sposób z wolności słowa. Źródeł ujawniać nie tylko nie trzeba, ale nawet nie można, bo źródłom grozi śmierć. Wycofywać się ze bzdur nie można, bo byłoby to niepatriotyczne.
Słucham to i mam, jak pewnie bardzo wielu Polaków, poczucie absolutnej bezradności. Z drugiej strony skłamałbym mówiąc, że jestem zaszokowany. Prezes i jego zwolennicy, nasi patrioci i przedstawiciele sił niepodległościowych, już ponad 20 lat przyzwyczajają nas do takich myślowych wygibasów, że jeden więcej, jeden mniej, nie robi różnicy.
1. Bracia Kaczyńscy brali udział w obradach Okrągłego Stołu. Ale gdy w wyniku tych obrad władzę przejęła "Solidarność", ale nie oni, okazało się, że Okrągły Stół był aktem zdrady.
2. Bracia Kaczyńscy przekonywali, że rząd Mazowieckiego skumał się z komunistami, a dla unicestwienia tej zmowy niezbędne jest polityczne przyspieszenie i zdobycie władzy przez Lecha Wałęsę. Gdy Wałęsa został prezydentem, ale nie jadł Kaczyńskim z ręki, okazało się, że jest zdrajcą i agentem.
3. W 1995 roku, Jarosław Kaczyński, zaciekły antykomunista, pił wino, gdy okazało się, że zgodnie z jego życzeniami, Aleksander Kwaśniewski pokonał w wyborach Wałęsę.
4. W 2004 roku Jarosław Kaczyński oświadczył, że Polska to Rywinland, ale Polska będzie Polską, gdy tylko zdobędzie władzę. Gdy ją zdobył okazało się, że walka z kontrrewolucją musi potrwać.
5. W 2005 roku Jarosław Kaczyński nie pił już wina za Kwaśniewskiego. Powiedział, że teczka Kwaśniewskiego jest w Moskwie, czyli był on agentem SB albo agentem Moskwy albo jednym i drugim.
6. Na początku pierwszej dekady obecnego stulecia Kaczyński mówił, że Samoobrona to partia stworzona przez SB. W 2006 roku szef partii stworzonej przez SB został wicepremierem, a jego partia koalicjantem PIS.
7. W 2005 roku Kaczyński powiedział, że nie zostanie premierem, bo Polacy nie zaakceptują braci bliźniaków na dwóch najważniejszych stanowiskach w państwie. W 2006 roku zmienił zdanie, usuwając ze stanowiska, jak sam mówił wcześniej "najlepszego z premierów", czyli Kazimierza Marcinkiewicza.
8. W 2005 roku Kaczyński powiedział, że Polską rządzi układ. Dwuletnie poszukiwanie układu doprowadziło do sukcesów - do śmierci Barbary Blidy. Wykryto też przedstawiciela układu - szefa MSWiA, ministra w rządzie PiS, Janusza Kaczmarka.
9. W 2010 roku prezes Kaczyński tuż przed wyborami prezydenckimi złagodniał. Po wyborach oświadczył, bo był na proszkach.
11. W następnych latach "łagodniał" jeszcze kilka razy. Nie wiadomo czy na proszkach, wiadomo, że na krótko.
12. Ostatnio prezes odkrył zamach, tak jak wcześniej odkrył, że Polska to kondominium.
To tylko kilka z przykładów. Nie ma takiej rzeczy i takiej obrazy logiki, której prezes Kaczyński by się nie dopuścił, ale ma on poczucie absolutnej bezkarności. I słusznie! Już tyle lat robi w konia Polaków i wszystko mu uchodzi. Już tyle razy traktował ludzi jak kompletnych imbecyli, a jego elektorat uważa, że "nic się nie stało". Jedzie więc dalej, jazda bez trzymanki trwa.
Niektórym, jak słyszę, nie podobała się ostatnia okładka "Newsweeka". Trudno, ktoś musi mieć odwagę, by jednak białe uznać za białe, a czarne za czarne, by jednak rzeczy nazywać po imieniu, zanim będzie za późno, by nie traktować polityka ubiegającego się o władzę jak rozkapryszonego brzdąca, ale człowieka groźnego tak po prostu, by nie dać się szantażować, że zostanie się nazwanym agentem, kapusiem, bydlakiem i kimkolwiek jeszcze.
Poza wszystkim innym skorzystał "Newsweek" z wolności słowa, która prezes wspierał, wspiera i będzie wspierał.
Z moich informacji wynika, że w najbliższym czasie prezes wypowie wiele słów podłych, padnie wiele oskarżeń poniżej pasa i wiele stwierdzeń urągających elementarnej logice. Mam na to aż cztery źródła. Jakie? Nie powiem. Dlaczego? Bo się boją. Czego? Że zginą. Skąd te obawy? Bo Polska to "zewnętrzna dyktatura". Prawda, że ostatni akapit to jedna wielka brednia? A skąd!
To tylko parafraza.