Jak przełamać polsko-polskie lody? Trzeba ze sobą rozmawiać, by się zrozumieć,
słyszę niekiedy. W porządku. Ale na razie z rozmową jest kłopot, więc postanawiam
spróbować zrozumieć jeszcze zanim rozpocznie się rozmowa.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
No więc próbuję, na serio próbuję, to nie ma być tekst kpiarski, ale rejestracja
ścieżki poszukiwań, spis pytań, na które staram się, jak umiem, znaleźć odpowiedzi.
Zacznijmy od spraw najnowszych. Prawicowi dziennikarze przekonują, że trotyl
na wraku tupolewa był, co świadczy o tym, że zamach był, albo mógł być. Tu nie
bardzo rozumiem, bo sama redakcja napisała, że z trotylem, to się jednak pospieszyła, ale niech będzie. Wciąż staram się zrozumieć. Ale jeśli nic nie wskazuje na to, że trotyl był, to dlaczego mówią, że był? I dlaczego wymyślając trotyl, którego nie było, by dowieść, że był zamach, którego nie było, jednocześnie mówią, że przygotowań do zamachu na Sejm nie było, choć są dowody, że były? Nie wiem, naprawdę staram się to zrozumieć, ale mam trudności.
Idźmy dalej. Redaktor Gmyz napisał, że trotyl był, choć nic nie wskazuje, że był. Czyli redaktor Gmyz napisał coś, co w sensie dziennikarskim absolutnie się nie broni. Ponieważ napisał coś, co się nie broni, to zasługuje na obronę. Ale dziennikarze, którym na razie nie można zarzucić, że skłamali, jednocześnie zasługują na to, by ich atakować jako przedstawicieli reżimu Tuska. Czyli kłamstwo jest korzystaniem z wolności słowa, a mówienie prawdy jest nadużyciem? Dalej nie rozumiem. Ale idźmy dalej.
Ponieważ nie ma żadnych dowodów na to, że zamach w Smoleńsku był, to można dowodzić, że był. Ponieważ są dowody na to, że zamach w Warszawie był przygotowywany(co potwierdził nawet członek komisji do służb specjalnych z PiS), to znaczy, że nie był przygotowywany. Wciąż nie łapię, ale naprawdę się staram.
Ale może jednak jest w tym jakaś logika? Może przygotowań do zamachu z założenia nie mogło być, bo skoro były, to mogłoby z tego wynikać niezupełnie miłe dla niektórych wnioski. Mogłoby się na przykład okazać, że tworzenie atmosfery nienawiści, oskarżanie legalnych władz RP o najgorsze zbrodnie tworzy klimat, w którym szaleństwo i materiały wybuchowe mogą eksplodować. A w związku z tym zaprzeczanie, że przygotowania były, ma jakiś sens. Taka reakcja obronna tych, którzy w głębi serca wiedzą, że naprawdę propagują nienawiść.
Kilkanaście miesięcy temu zamordowano pracownika biura parlamentarnego PiS. To bezdyskusyjnie wielka tragedia. To także powód, by ludzie, którzy PiS-u nie lubią zastanowili się czy zbyt radykalne sądy antyPiS-owskie nie nakręcają nienawiści. Ale jeśli zabicie Pana Rosiaka było tragedią i uzasadniało dramatyczny krzyk posła PiS-u "nie zabijajcie nas", to dlaczego informacje o przygotowaniach do zamachu na posłów, na prezydenta, na premiera, na wszystkich parlamentarzystów, łącznie z tymi z PiS-u, zasługuje na histeryczny rechot? Naprawdę nie rozumiem, staram się, ale mam problemy.
Na moim ulubionym prawicowym portalu dokładnie w tej chwili są aż cztery teksty na mój temat. Rozumiem, klikalność. Pod każdym tekstem stek bluzgów, insynuacji, to też rozumiem. Ale dlaczego siewcy braku miłości bliźniego i obrońcy wartości chrześcijańskich, humanistycznych i wszelkich innych posługują się językiem nienawiści i go tolerują? Klikalność? Nienawiść? Nie wiem, nie rozumiem, zastanawiam się.
Na tym samym portalu redaktor Bronisław Wildstein pisze, że pan Staruchowicz, pseudonim "Staruch", to więzień polityczny. Czy w Polsce są więźniowie polityczni? Myślałem, że już nie ma, ale mam zaległości. Pamiętam, że pan Staruch spoliczkował zawodnika Legii, pobił kogoś na ulicy i zarzuca mu się handel narkotykami. Która z tych spraw czyni go więźniem politycznym? Nie wiem. Nie rozumiem, staram się, ale nie daję rady.
Na tym samym portalu pani Ewa Stankiewicz pisze, że "Lis ma z dziennikarstwem niewiele wspólnego", a tak naprawdę nic, a nawet jest istoty dziennikarstwa zaprzeczeniem. Więcej nawet, jest jakimś zbokiem, bo pani Stankiewicz Lis przypomina faceta, który krył się w krzakach, gdy ona w czasach szkolnych szła z koleżankami obok krzaków i tak jak koleżanki wiedziała, że zbok ma coś złego na myśli, pewnie chce się obnażyć. Rozumiem, że redaktor Stankiewicz przeżyła jakąś traumę. Naprawdę jej współczuję. Mogę jej obiecać, że nie tylko nie krzyczałbym z krzaków na jej widok, ale przeciwnie, na jej widok w krzaki bym pobieżył. Ale wciąż staram się zrozumieć. I coś tam jednak rozumiem, a nawet logikę uznaję. Jeśli pani Stankiewicz uważa się za dziennikarkę, to ja w istocie muszę być dziennikarza zaprzeczeniem. Jeśli Stankiewicz jest dziennikarką, to ja nim nie jestem, jeśli Gmyz zasługuje na wsparcie, to ja wsparcia nie tylko nie żądam, ale żądam, żeby mnie nie wspierano. Jeśli "Staruch" jest więźniem politycznym, to ja nie jestem dziennikarzem, a pani Stankiewicz pod namiotem dziennikarzem jest. To rozumiem.
Na tym samym portalu czytam, że film "Pokłosie" stworzyli mali ludzie, którzy "dla karier napluli na własny kraj". Rozumiem, że komuś może się nie podobać film "Pokłosie", choć mi się podobał, żaden problem. Ale skąd redaktor, który to napisał wie, że film zrobili "mali ludzie"? Skąd wie, że nakręcili go dla karier? Staram się rozumieć dlaczego tak niegodziwe zarzuty w stylu "Trybuny Ludu" i "Żołnierza Wolności" stawia na patriotycznym portalu dziennikarz kiedyś podobno śledczy. Ma jakieś informacje? Skąd? Jest psychoanalitykiem? Nie rozumiem, staram się tylko zrozumieć, błagam, pomocy!
Jedno rozumiem z cała pewnością. My źli, sprzedajni, nawet jeśli uważamy się za katolików, katolikami jesteśmy lewymi, byle jakimi, łamiemy zasady, niszczymy wartości, to smutne, ale zrozumiałe – byle jacy ludzie nie troszczą się o to co dla społecznej tkanki i dla chrześcijańskiej wiary najcenniejsze. Ale Wy? Patrioci, katolicy, ludzie wartości? Dlaczego Wy, którzy z Kościołem i z biskupami idziecie pod rękę zapominacie o nakazie kochania bliźniego jak siebie samego? A może kochacie bliźniego jak siebie samych? Może tak.
Jak widać lista "niezrozumień" jest znacznie dłuższa od listy "zrozumień". Należy to przyjąć z pokorą. Ale nie należy się poddawać. Na płaszczyźnie polityki się nie dogadamy. Na poziomie logiki, tym bardziej. Ale to, że się kogoś nie rozumie, nie znaczy, że nie można go kochać. Naprawdę, słowo, cienia w tym ironii. Może jeśli nie możemy się dogadać jako obywatele, spróbujmy się zbliżyć jako ludzie. Tu mój naiwniutki program minimum. Bądźmy dla siebie, dla wszystkich innych mili. Jeśli przepuścimy staruszkę na pasach, jeśli pomożemy wstać chłopcu, który właśnie wywrócił się na chodniku, jeśli ustąpimy w autobusie miejsca starszemu, to zrobimy coś dobrego dla bliźniego. Czyli statystycznie dla PO-wca albo PIS-owca albo kogoś innego. Po drodze może się okazać, że człowiek w człowieku jest silniejszy niż PO-wiec, PiS-owiec, Palikotowiec, PSL-owiec, SLD-owiec w człowieku. Piszę to absolutnie poważnie. Gdy zbliżymy się do siebie jako ludzie będziemy w stanie ignorować swoje poglądy, bo na razie różnicy poglądów często nie potrafimy ani zrozumieć ani zaakceptować.
Sklejanie Polski to program na lata. Diabelnie trudny. Ale mój program minimum możemy zacząć realizować już jutro. Może i będą w Polsce dwie Polski, ale będzie w Polsce normalniej. Mniej duszno. Fajnej. To jest mój program minimum, A może na dziś jest to dla Polski program maksimum.