Papież Franiszek nie przyniesie zapewne tak długo oczekiwanych reform w Kościele, ale to jaki jest, jak się zachowuje i to do czego przywiązuje wagę, a do czego absolutnie jej nie przywiązuje, może być nawet zaczątkiem nowej pozytywnej mody, jeśli nie w Kościele, to poza nim, oby w Polsce.
REKLAMA
Moda, to zresztą chyba źle powiedziane. Lepiej powiedzieć nowy styl, nowa estetyka. Na czym miałby on, miałaby ona polegać? Na kłanianiu się w codziennym życiu dotychczas bardziej protestanckiej niż katolickiej cnocie - na umiarze w manifestowaniu "posiadania", nie na wyrzekaniu się posiadania, choć w wielu wypadkach też, ale na powściągliwości w obnoszeniu się z insygniami bogactwa, na poskromieniu często prostackiej i nowobogackiej ideologii "no logo no fun".
Gdyby papież Franciszek nie był tu kontynuatorem kardynała Bergoglio, gdyby jego gesty - nie chcę pelerynki, chcę zwykłego krzyża - były jedynie tanimi PR-owskimi sztuczkami, których celem byłoby pozyskanie taniej popularności, byłaby to jedna wielka lipa. Ale Franciszek nosi szaty skromności w sposób naturalny, bez żadnej manifestacji właśnie. Uważa, że tak jest lepiej, ale też robi tak bo tak czuje.
Chciałbym być dobrze zrozumiany. Ten trend, o którym mówię, nie oznacza, że apeluję do bogatych, by rozdali to co mają. Byłoby jednak dobrze, gdyby bogaci portfelem nie obnosili się ze swym bogactwem, gdyby ich ubrania, styl życia, limuzyny nie były demonstracją przynależności do jakiejś lepszej kasty. Bo często właśnie tak postępują. Szczególnie razi to w kraju takim jak Polska, w którym tyle jest biedy.
Wiem, że trudno precyzyjnie wytyczyć tę ścieżkę. Bo apelując o to do posiadających chcę jasno powiedzieć, że nie uważam posiadania za powód do wstydu. Mam też wybitną awersję do tak często praktykowanego w Polsce szczucia na tych co mają, owego tabloidowego napuszczania na kogoś, kto ma czelność jeździć dobrym samochodem czy jeździć na drogie wakacje. Mam też awersję do tej ideologii nienawiści do posiadających, wyrażonej kiedyś słynnymi cytatami z naszych polityków typu "skoro ktoś ma pieniądze, to znaczy, że skądś je ma" (czytaj, zapewne je ukradł) i "pokaż lekarzu co masz w garażu (czyli lekarzu, podejrzewamy, że jesteś łapówkarzem).
Zarabianie pieniędzy jest dobre, bogacenie się jest dobre, płacenie podatków jest dobre, tworzenie miejsc pracy jest dobre. Złe jest natomiast manifestowanie tego, że ma się więcej. Jest po prostu w złym guście, w kiepskim stylu. W dobrym guście jest powściągliwość. Zobaczmy takiego Warrena Buffeta czy Billa Gatesa, przypomnijmy sobie jak nosił się Steve Jobs. Żaden z nich nie pokazywał "ile ma". Żaden z nich nie potrzebował podkreślania swego materialnego statusu garniturami i limuzynami. A co więcej, posiadając miliardy, potrafili te miliardy przeznaczać na pomoc uboższym. Są wśród najbogatszych Polaków ludzie, którzy postępują podobnie. Ale to zdecydowana mniejszość. Większość ma potrzebę pokazania, że mają, posiadają, używają.
Skromność i powściągliwość cechuje najbogatszych Szwedów czy Norwegów. Rosyjskich oligarchów już nie, a nawet przeciwnie. Pałace, jachty (jakże ważna jest ich długość), limuzyny i trophy wives, to jest ten styl nowych ruskich, kopiowany przez wielu "nowych polskich". Przy czym naszym czasem towarzyszy obłuda. Miliarderzy potrafią zakładać fundacje, których istotą jest gromadzenie pieniędzy branych od biednych, a potem strojenie się w piórka wielkich filantropów.
Idea powściągliwości i umiaru wydaje się w Polsce kosmiczna. Poza wszystkim, o czym ja mówię, o jakiej powściągliwości i umiarze? To apel do tych 80-ciu, 90-ciu procent Polaków, którzy mają naprawdę niewiele? Nie, do tych trzech, pięciu może dziesięciu procent, którzy mają wiele albo bardzo wiele. "Solidarna Polska" była programem politycznym. Ale powinna być hasłem żywym w sercach i umysłach Polaków, szczególnie tych, którym się poszczęściło, nawet jeśli szczęściu pomogli gigantyczną pracą.
Powtarzam, nie idzie mi o to, by milionerzy i miliarderzy udawali kloszardów. Idzie mi o to, by umieli powściągnąć swe nowobogackie odruchy, a nawet więcej, by praktykowali to, co Amerykanie nazywają "giving back". Poszczęściło ci się, los dał ci więcej, ok, ale dobrze byłoby, byś część tego, w formie pracy, pieniędzy, jakiejś działalności, oddał swej wspólnocie.
Franciszek w najbliższych dniach, miesiącach i latach zaprezentuje jeszcze nie raz i nie 40 razy swe franciszkańsko - protestanckie nastawienie, zademonstruje, że prawdziwą miarą wielkości człowieka jest nie stan konta i długość jachtu, ale to jakimi jesteśmy bliźnimi, jakim hołdujemy cnotom. I choć będzie też mówił rzeczy, które wielu katolikom i nie-katolikom nie będą się podobały, ze względu na konserwatyzm tego przesłania, to ten franciszkańsko - purytański ton pt."co nie jest niezbędne jest zbędne" wart jest zauważenia i naśladowania.
Świat nie stanie się od tego jakoś nagle lepszy. Ale z całą pewnością będzie bardziej estetyczny. Jak ktoś powiedział - człowiek, to styl. Oby styl Franciszka narzucił pewną modę, której będzie on, której już jest, trendsetterem.
