Kiedy ostatnio widzieliście biskupa kościoła katolickiego w centrum handlowym (nie z kropidłem), na siłowni, w warzywniaku, w Empiku, albo na Facebooku? Zgaduję, że ostatnio raczej nie. A gdy ktoś jest tak oderwany od rzeczywistości, w której żyją jego wierni, to jak tych wiernych może mądrze prowadzić? Może gdyby biskupi założyli rodziny, to więcej by o rodzinach wiedzieli.

REKLAMA
Kazanie w typowej małomiasteczkowej parafii rzadko jest intelektualnym wydarzeniem. Zwykle zbiorem banałów. Ja, przybysza z innego świata, dzielę je na mniej lub bardziej zaskakujące. Czasem czuję że powinienem wyjść z kościoła,
zazwyczaj jednak popadam w pogodną rezygnację, gdy kolejny ksiądz nie okazuje się być mistrzem mowy polskiej. W tą niedzielę była to rezygnacja inna, bo nie pogodna, a ponura. Słuchając listu pasterskiego biskupów na Niedzielę Świętej Rodziny zdałem sobie sprawę, że lepiej w parafiach nie będzie. Jak ma być, skoro intelektualna matryca polskiego Kościoła jest marnej jakości.
Nie wartościuję intelektualnych możliwości polskich biskupów, nie kwestionuję ich wiary, uczciwości i zaangażowania. Kwestionuję parametr: Podstawowa wiedza o świecie, w którym żyję. Słynna debata wyborcza w 2007 roku uzmysłowiła wielu wyborcom, że Jarosław Kaczyński nie wie nic o świecie, skoro nie wie ile kosztują jajka, jabłka, czy ziemniaki. Słuchając listów biskupów widzę, że oni także żyją w szklanej bańce.
Do tej szklanej bańki jeszcze nie dotarła informacja, że od wielu lat wiele milionów Polaków mówi na sobotę i niedzielę "weekend". Zdaniem ojców polskiego kościoła robią to tylko "niektórzy". Niewłaściwy jest też zdaniem biskupów sposób spędzania tego "weekendu". Pasterze Kościoła odkryli, że sobota i niedziela są dla Polaków "czasem odpoczynku i rozrywki tylko dla siebie, bądź załatwiania spraw, których nie udało się zrealizować w weekend". I nawołują, by niedzielę spędzać w sposób boży: czytając Pismo Święte, jedząc rodzinny obiad, spotykając się z innymi rodzinami.
Wydaje mi się, że by zachęcając Polaków do rodzinnego i bożego spędzania niedzieli, nie trzeba atakować "weekendu". Na tej drodze bowiem następny w kolejności będzie zwyczaj grillowania. Czy możemy spodziewać się listu pasterskiego ganiącego pieczenie kiełbasek i popijanie piwa? Biskupi stworzyli w liście mało sympatyczny podział. Z jednej strony są jakieś egoistyczne japiszony, dla których weekend to samolubna rozrywka, a z drugiej strony znajdują się ludzie wiary, dla których weekend to czas dla Boga. Podział ten jest dramatycznie naiwny. Jestem przekonany, że dwie te rzeczywistości można połączyć. Egoistycznie pojechać na sobotnie zakupy, pić przez całą sobotnią noc w dyskotece z przyjaciółmi, i w dobrym zdrowiu zdążyć na popołudniowy rodzinny obiad w niedzielę, a potem "ostatnią mszę w mieście" u Dominikanów o 21.30. Biskupi skupić się powinni na planie pozytywnym. Zaproponować drogę do wiary tym wiernym, którzy żyją w XXI wieku w europejskim mieście. Nie rozumieją i nie zrozumieją XIX wiecznej mentalności biskupów. Biskupi nie zawrócą kijem Wisły. Zamiast próbować zmienić nawyki milionów Polaków, powinni w mądry sposób nawyki te kształtować. Inteligentnie wkładać Boga w tygodniowe plany zajęć polskiej rodziny. Proponować go nie tylko w kościele, ale także na przykład w smartfonie.
Biskupi napisali w liście też o zakupach w centrach handlowych.

Biskupi przeciwko centrom handlowym

Potrzeba naszej troski o właściwe świętowanie niedzieli, o niepodejmowanie niekoniecznych prac, o zmianę ustawodawstwa dotyczącego handlu w niedzielę. Chrześcijańska rodzina nie powinna spędzać niedzieli w centrach handlowych na zwiedzaniu czy zakupach. Pamiętajmy, że takim zachowaniem wyrządzamy również krzywdę osobom, które muszą z tego powodu pracować w niedzielę.


Bardzo jestem ciekaw, czy Episkopat będzie starał się o ustawę zakazującą handlu w niedzielę. Ale tak naprawdę się starał - czyli na przykład zaangażuje się w tworzenie ustawy, albo zaprosi liderów partii na konsultacje w tej sprawie. Byłoby z tego niewiele efektu, dużo śmiechu i dużo straconego dla Kościoła poparcia w dużych miastach. Jako członek chrześcijańskiej rodziny nie rozumiem przyznaję się, dlaczego nie mogę (czy to grzech?) podjechać do centrum handlowego w niedzielę. Nie rozumiem, co ma być złego w tym, że rodzina zje rodzinny obiad w fast foodzie w food courcie. Mam na myśli moralny występek, bo grzech przeciwko zdrowej diecie z pewnością zostanie popełniony.
Biskupi pewnie tego nie wiedzą, ale wielu Polaków nie stać na wyjście do restauracji całą rodziną. Stać ich natomiast na wyjście do fast foodu. Obiad w nim traktują jak rodzinne wydarzenie o szczególnym charakterze. Dlaczego nazywać to działaniem niechrześcijańskim? Świat nie jest taki jak kiedyś. Rodzinny obiad nie polega na tym, że żona gotuje mężowi i dzieciom rosół. Zmieniły się role społeczne, kryzys zubożył rodziny, zmusił ich członków do cięższej pracy. Pasterskie listy Ojców Kościoła powinny to brać pod uwagę. Kto jednak ostatnio widział jakiegoś biskupa w centrum handlowym?
Biskupi tak stanowczy w sprawie handlu w niedzielę w ogóle nie odnoszą się do dylematu: Co jest bardziej chrześcijańskie: dać w niedzielę zarobić komuś w centrum handlowym, czy nie dać mu zarobić. Czy moralnie lepsze jest czyjeś bezrobocie. Nie jest (przynajmniej zazwyczaj) tak, że pracownicy sklepów w centrach handlowych pracują 7 dni w tygodniu od 9 do 22. Pracują w systemie zmianowym. Jeśli sklep będzie zamknięty w niedzielę, to ktoś straci pracę.
Biskupi zbiorowo powinni pójść na korepetycje z Wiedzy o Społeczeństwie. W ramach przedmiotu mogliby pójść do jednej, drugiej, trzeciej polskiej firmy. I to nie z kropidłem, ale usiąść na 8 godziny w centrum obsługi klienta. Pójść do Starbucksa za ladę. Usiąść w McDonalds i pogadać z ludźmi. Podjechać do siłowni w sobotę i wejść na bieżnię. Rozpalić grilla. Może nawet na podjeździe biskupiej rezydencji. Nie muszą robić tego wszyscy naraz. Może najpierw 2-3 młodszych, pomocniczych biskupów. Opowiedzą potem starszym kolegom o co chodzi z tym weekendem i że w Carrefourze mają takie kasy, że samu się w nich liczy zakupy. Może takie lekcje zmniejszyłyby wrażenie oderwania się od rzeczywistości ponad stu osobowej grupy starszych panów.
Myślałem też o tym ostatnio podczas rozmowy z księdzem z luterańskiej parafii. Opowiadał mi o karierze swojej żony, którą ta robi nie w kościele luterańskim, ale w zwykłej świeckiej instytucji. Przynosi z niej do domu radości i troski koleżanek i kolegów, jakiegoś środowiska, jakiejś dzielnicy. Czy gdyby biskupi katoliccy mieli żony, to lepiej rozumieliby problemy swoich wiernych. A tym samym ich listy do rodzin byłyby bardziej wiarygodne?