Wegetarianin w potocznym rozumieniu to dziwak, terrorysta ekologiczny, hipis i „lewak” (obiecuję wkrótce napisać o tej paskudnej obeldze). Wychowani na schabowych, mielonych, roladach i smalcu z trudem akceptujemy, że ktoś nie je mięsa. No te aktory w tym Holiłudzie to tam niektórzy nie jedzą? Ale w naszym klimacie? W naszej kulturze? Czy w XXI da się w Polsce nie jeść mięsa? Przecież golonka dodaje +20 męskości!
Na początek autentyk z katowickiego dworca kolejowego. Już po remoncie, Europa, kultura i high-life. Wychodzę głodny z pociągu i chcę kupić kanapkę.
- To proponuję z kotletem.
- Ale chciałbym coś bez mięsa.
- Aaaa… To mamy z wędliną!
- Ale wędlina to też mięso…
- Rozumiem! Z pasztetem!
Ten dialog jest jeszcze zabawny, ale nie zawsze jest tak wesoło. Decyzja o niejedzeniu mięsa wiąże się z podjęciem sporych wyzwań. Trzeba znosić dziwne spojrzenia, wyśmiewania (vide ostatnio pewien portal dla facetów) a do tego zachowywać nieustanną czujność. Ruskie pierogi jeśli nie wyraźnie nie poprosimy obsługi dostaniemy podane ze skwarkami. Czasem skwarki są nawet w farszu. Zupka? Wegetariańska na rosołku…
Oczywiście – można gotować samemu. Tyle, że coraz częściej nasza praca, styl życia zmuszają nas do żywienia się poza domem. A jadąc np. na szkolenie czasem skazani jesteśmy na jedzenie samych ziemniaków (polać tłuszczykiem?). Albo serków topionych (najlepiej z szynką).
W stereotyp „słowiańskiego maczo” wpisane są schabowy, golonka, boczek. Menu większości restauracji jest zbudowane wokół pozycji mięsnych. Ten schemat łamią takie miejsca jak „Krowarzywa” – oblegany warszawski fastfood, w którym serwuje się wegańskie burgery. Poza stolicą najczęściej trzeba iść do baru mlecznego na kaszę gryczaną ze szpinakiem (polać skwareczkami?).
To nie jest kraj dla wegetarian…