No to mamy nową kategorię obywatela w RP. Franko-obywatela, lub też według popularno-żurnalowej literatury, swojskiego „frankowicza”. Frankowicz jest reprezentantem najnowszej mniejszości narodowej, którą nasz Sejm zamierza formalnie rozpoznać i zagwarantować jej wyjątkową ochronę prawną. Nie z powodu wyznania, przekonań, płci, pochodzenia etnicznego, czy też preferencji seksualnych. Ale z powodu ignorancji i nieodpowiedzialności.
To że demokracje, jak zauważył Edmund Burke, wykazują często niebezpieczny „dryf” do „wymyślania i postulowania nowych praw”, wielki liberał uważał za ich największą słabość. Oderwanie od tradycji, poddawanie się tymczasowym emocjom, szantażom zorganizowanych grup nacisku przejawiającym moralny „bezwstyd” w narzucaniu swej woli, jego zdaniem, prowadzi do społeczeństwa, w którym obywatele zatracają „poczucie dumy, zdolność używania osądu i spójność charakteru”.
Niestety, wszystkie powyższe symptomy są charakterystyczne dla naszej nowej mniejszości. Bezwstydny atak na kasę, pozbawiony jakiejkolwiek refleksji na temat osobistej odpowiedzialności, a wręcz przeciwnie, projektujący odpowiedzialność za własne wybory na instytucje finansowe, jest wystarczającym dowodem, iż duma, poczucie godności uległy u frankowiczów gwałtownej hellenizacji. Oburzenie na własną ignorancję i nieodpowiedzialność, przybrało formę protestu społecznego, tak jakby głupota była chronioną cnotą demokracji. O spójności charakteru nawet nie wspomnę - jeszcze kilka lat temu wielu z moich znajomych wyśmiewało moją archaiczną zachowawczość, która kazała mi zaciągnąć kredyt w złotówkach. Przecież na franku można było zarobić.
Jak to się stało, że to właśnie frankowicze, pomimo wcześniejszych niepowodzeń ofiar Bezpiecznej Kasy Opieki i AmberGold, mogą stać się nową cezurą naszej dryfującej demokracji? Bo jest ich dużo, a nasi politycy zatracili jakikolwiek szacunek dla pryncypiów państwa demokratycznego, jeśli go kiedykolwiek posiadali. Może poza instytucją wolnych wyborów, bo liczba potencjalnych wyborców stała się wyłącznym kryterium polityki społecznej. Pomógł też fakt, że frankowicze zapewne w dużym stopniu przyłożyli się do naszego tzw. cudu gospodarczego, budując zieloną wyspę na ponad 30 miliardach w zaciągniętych kredytach.
Oczywiście zarówno nasi Franko-obywatele, jak i politycy próbują przekonać nas, iż prawa przyznane naszej nowej mniejszości nie poniosą za sobą żadnych kosztów społecznych. Zapłacą tylko krwiożercze, podstępne i bezosobowe banki. Czy ktokolwiek miałby ochotę stawać w obronie krwiożerczych instytucji, kiedy młodej matce nie starcza na czesne? Podobno nikt. No to ja spróbuję.
Pamiętam jeszcze czasy kiedy budowanie zaufania do systemu finansowego w naszym kraju należało do największych wyzwań młodej demokracji. Sektor bankowy należy do regulowanego sektora użyteczności publicznej, niezbędnego dla funkcjonowania całej gospodarki.
Koniunkturalne zachowania polityczne zmierzające do jego dyskredytacji, długoterminowo odbiją się ekonomiczną czkawką. I wbrew zapewnieniom polityków, koszty legislacyjnych machinacji kredytowych, obciążą wszystkich użytkowników banków w formie podwyższonych opłat. Opłaty, podatki… Eufemizmy mają znaczenie w polityce.
Zarówno frankowicze, jak i wspierający ich politycy zapomnieli, iż prawdziwa, funkcjonująca demokracja musi posiadać moralny wymiar, bo inaczej stanie się zakładnikiem Burke’owskiej „chuci egoistycznej woli”. Bez osobistej odpowiedzialności, nie ma prawdziwej demokracji. Osobista odpowiedzialność jest niezbędna, aby demokracja pozostała międzypokoleniowym kontraktem społecznym, a nie referendalną zabawką do wymyślania coraz to nowych praw i przywilejów dla zorganizowanych grup nacisku.
Franko-obywatele łamią pakt społeczny obciążając nas wszystkich kosztami własnej głupoty i nieodpowiedzialności. Ale co najgorsze, wielu z naszych demokratycznie wybranych przedstawicieli, nie widzi w tym nic zdrożnego, ani groźnego dla demokracji. Cóż w takich okolicznościach nieposkromionej, demokratycznej prywaty moja jedyna rada dla “ofiar” kredytów w Euro, to… Euro-obywatele, łączcie się.