Reklama.
wszystko zaczęło się w biurze mojego, ówczesnego szefa. w biurze, to może za dużo powiedziane, po prostu w pokoju mojego kierownika. nie menedżera, nie lidera, po prostu szefa. pokój zwyczajny, korporacyjny warszawski sznyt. biurko szare, krzesło obrotowe i tu, nie bądźcie zdziwieni, też szare. na biurku - nowoczesny, płaski monitor 15-calowy. o kolor nie pytajcie. ten przymiotnik w tym miejscu postawcie sami.
i on.
on na szczęście, szary nie był. był czarno-biały, w tych kolorach żył i NAMI zarządzał. dobra – CZARNO-BIAŁA SZKOŁA - bez odcieni szarości. tęsknie dziś za takimi ludźmi. jest ich jeszcze kilku, choć ostatnio niespodziewanie odchodzą (@Bartoszewski).
kilka lat temu w jeden z normalnych dni, przechodziłem tuż obok jego pokoju, gdy niespodziewanie „ON” rzucił we mnie swoim głosem:
- tristan, tristan! możesz wejść na chwilę? - i wszedłem, cóż miałem innego zrobić. to zaproszenie było jak harpun, celnie wymierzony w ofiarę. złowił mnie i wciągnął na pokład. zaczął powoli w czarno-białym, wyraźnym rytmie:
- siadaj, muszę Ci coś powiedzieć.
usiadłem i już go bacznie od tej jego „niecodziennej” prośby obserwowałem. zacząłem się bać. źrenice miałem zwężone, mięśnie naprężone. jak nic, strach. jak nic - STRES i pełna gotowość, by szybko zaadaptować się do wymogów nowej sytuacji.
w głowie miałem wtedy jedno pytanie: o co chodzi?
nie spieszył się skubany, grał. był dobrym GRACZEM.
a ja? ja czekałem posłusznie. wreszcie powiedział:
- tristan, zostałeś wybrany - nie powiedział: wybrałem cię, wybraliśmy, tylko podkreślił -zostałeś wybrany.
zapytałem: - do czego? mów! - a stres i strach robił swoje.
- tristan! – powtórzył – zostałeś wybrany do specjalnie przygotowanego programu AC/DC.
- do czego? – zapytałem.
- do programu z zespołem AC/DC. głupi byłem i młody, to pytałem. wciąż pytam, ergo wciąż jestem młody i głupi.
nieśpiesznie powtórzył:
- zostałeś wybrany do programu, którego celem jest ocena twojego POTENCJAŁU (AC) i zbudowanie właściwej dla ciebie ŚCIEŻKI ROZWOJU (DC).
tym razem ja usiadłem. oczywiście z wrażenia. stres minął, źrenice rozszerzyły się, mięśnie nie były już takie spięte. z zaskoczenia odpowiedziałem tylko – dziękuję!
i tak tydzień później, podekscytowany, razem z moimi, również wybranymi, kolegami i koleżankami z pracy, poszedłem na spotkanie z moim AC/DC. pamiętam padało, na miejscu znalazłem się godzinę wcześniej. dziś nie pamiętam, dlaczego. pewnie ze zdrowego, w tym przypadku, PODNIECENIA.
na miejscu wszystko zaczęło się jak trzeba, krótki wstęp, a w nim wyjaśnienie po co to wszystko. byliśmy wybrani, byliśmy najlepsi i mieliśmy już niebawem zostać SZEFAMI. wielu z nas zostało.
po wstępie prowadzący zaprosił nas do dużego pokoju, na środku stał duży, konferencyjny stół. nie zgadniecie w jakim kolorze. był szary. na nim przygotowane dla każdego z nas stosy dokumentów. zadanie z typu PAPIERY NA BIURKU.
prowadzący poinformował nas, że jesteśmy menedżerami, mamy pewne cele do osiągnięcia i by je osiągnąć, powinniśmy zapoznać się z tym co na stole. spojrzeliśmy na siebie, spojrzeliśmy na sterty papierów, lekką ręką w każdej z nich było na oko po 300 stron różnych tekstów. a wśród nich maile, fragmenty notatek ze spotkań, raporty, oferty. wszystko, z czym spotykamy się w naszej codziennej pracy. na koniec szef ceremonii powiedział: macie 120 minut i możecie korzystać tylko z ZASOBÓW, które macie ze sobą. niektórzy nie mieli nic, także korzystali tylko z długopisu i z czystej kartki papieru.
ja też tak zacząłem. jednak po 20 minutach z czarnej, skórzanej torby marki Vistula wyjąłem 20 czarnych ołówków i 20 czerwonych kredek firmy FABER CASTELL. położyłem je na stole. zawsze noszę przy sobie duże ilości czarnych ołówków i czerwonych kredek. dużo piszę i nie mam czasu ich temperować. ot co.
przeglądałem dokumenty, kreśliłem ołówkiem, a to, co ważne zaznaczałem w tekście czerwoną kredką. szło lżej. był to mój dobry NAWYK.
nagle zauważyłem, że niektórzy spoglądają na mnie, i uczestnicy, i asesorzy.
jeden z moich kolegów nieśmiało zapytał: czy mogę pożyczyć i kredkę i ołówek? pożyczyłem.
po chwili miałem już tylko jeden, czarny ołówek i jedną, czerwoną kredkę. praca szła nam lżej. nie miałem tylko temperówki. gdy kredki i ołówki wróciły do mnie, były płaskie. napracowały się.
wtedy na ten fakt z kredkami nie zwróciłem uwagi.
inni zwrócili.
gdy po raz pierwszy czytałem raport, bohaterem byłem ja.
była jednak jeszcze jedna bohaterka: CZERWONA KREDKA i jeden bohater: CZARNY OŁÓWEK.
to dzięki nim asesorzy i obserwatorzy od początku programu zwrócili na mnie uwagę, stałem się dla nich kimś, stałem się rozpoznawalny. wyszedłem z tłumu. miałem dla nich swoją markę, miałem swój ATRYBUT MARKI.
co mnie dodatkowo zaskoczyło? szczegółowo opisali wydarzenie z kredkami i ołówkami, było to dla nich, a w konsekwencji dla mnie, ważne. zauważyli, że nie odmówiłem, że podzieliłem się nimi, że preferuję działania KOOPERACYJNE, a nie konkurencyjne. zauważyli, że pomogłem.
i tak stałem się dla nich kimś. kilkukrotnie ktoś w trakcie programu, powiedział o mnie: gość z kredkami.
w trakcie programu wypadłem dobrze. zostałem szefem.
jednak ważniejszym odkryciem dla mnie był fakt, że warto mieć coś z czym Cię ludzie kojarzą.
Odkryłem, że warto mieć własną MARKĘ. Odkryłem, że warto ją – swoją markę - w szczegółach dokładnie ZAPROJEKTOWAĆ. Odkryłem, że warto dokładnie, w szczegółach siebie zaprojektować i projektować nieustannie.
I projektuję.
na imię mam tristan. zajmuje się personal designingiem.
na imię mam tristan, zajmuję się osobistym projektowaniem marek.
na imię mam tristan i jestem czarno-biały
nie rozstaję się z czerwonymi kredkami i ołówkami firmy Faber Castell. są częścią mnie. są częścią mojej marki.
czerwone kredki i czarne ołówki otrzymują ode mnie wszyscy uczestnicy moich warsztatów, często też wręczam je osobom, z którymi się spotykam.
logo
Fot. materiały własne

jeśli więc kiedyś spotkasz kogoś, kto ma czarny ołówek i czerwoną kredkę jak na zdjęciu powyżej zapytaj go o @tristana.