Klub PSL - UED złożył wniosek o odwołanie Piotra Glińskiego, ponieważ po raz pierwszy od 1989 roku mamy ministra kultury, który tak dalece nie lubi twórców, nie szanuje pieniędzy podatników i arogancko traktuje Polaków. Urzędnicy PiS bronili go jednak jak niepodległości, lekceważąc merytoryczne argumenty. Poniżej publikuję treść mojego wystąpienia, żeby Państwo mogli sami wyrobić sobie opinię.
Złożyliśmy wniosek o odwołanie Glińskiego, ponieważ po raz pierwszy od 1989 roku mamy ministra, który nienawidzi kultury, unika twórców, artystów, ludzi kultury, a często odwraca się do nich plecami.
Po raz pierwszy w historii mamy ministra, który tak dalece nie szanuje pieniędzy podatników. Już w latach 90 książę Czartoryski usiłował sprzedać państwu polskiemu kolekcję za znacznie mniej niż pół miliarda złotych, jednak nikt przed panem Glińskim nie skorzystał z oferty.
Po raz pierwszy w dziejach został złożony w prokuraturze wniosek przeciwko ministrowi kultury w rządzie polskim. Po raz pierwszy mamy wicepremiera nazywającego Polaków publicznie „chłopami pańszczyźnianymi”.
Nie przystoi, żeby taka osoba pełniła najwyższe funkcje państwowe.
Ale po kolei.
Poprzednicy ministra, niezależnie od reprezentowanej opcji, spotykali się i prowadzili dialog z całym środowiskiem polskiej kultury, niezależnie od światopoglądów i różnorodności postaw. I nawet jeśli w końcu podejmowali takie a nie inne decyzje, to wynikały one z szerokiej debaty o kulturze polskiej, z wymiany poglądów, szczerych rozmów z ludźmi polskiej kultury, z kompromisów. Tymczasem minister Piotr Gliński najczęściej rozmawia sam ze sobą. Bardzo drażnią go i irytują postawy twórców oparte na wolności i autonomii. Dlatego ręcznie steruje polską kulturą, ingerując w artystyczne i historyczne konteksty.
Przypomnę tylko kilka przykładów jego co najmniej kontrowersyjnych decyzji personalnych. Wymuszone przez ministra Glińskiego zmiany na stanowiskach dyrektorów takich instytucji jak Teatr Stary w Krakowie, Instytucie Książki, Państwowym Instytucie Sztuki Filmowej doprowadziły do konfliktu ze środowiskiem twórców, a w konsekwencji do obniżenia poziomu artystycznego. Ludzi legitymujących się dorobkiem artystycznym i menadżerskim jak Jan Klata pan Gliński zastąpił osobami wytypowanymi przez swój własny resort. A kiedy nie mógł szybko odwołać dyrektora danej placówki, łączył dwa odrębne muzea jak w przypadku Muzeum II Wojny Światowej oraz Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Dziś w polskiej kulturze jest miejsce wyłącznie dla ludzi związanych z PiS co najmniej ideologicznie.
Piotr Gliński nawet nie ukrywa swojego ręcznego sterowania przy podziale ministerialnych dotacji na przedsięwzięcia artystyczne. Pieniądze kieruje wyłącznie tam, gdzie twórcy reprezentują ideologie i przekonania zgodne z jego własnymi. Charakteryzuje się całkowitym brakiem szacunku do ruchów społecznych i do samorządów terytorialnych. Bałagan i chaos oraz całkowita stronniczość w decyzjach końcowych uniemożliwiają lub paraliżują działalność NGO-sów sektora kultury, zaburzają pracę samorządowych instytucji kultury. Sztywne przez lata terminy naborów i rozstrzygnięć są przez Pana ministra dowolnie przesuwane i wydłużane.
MKiDN odmówiło dofinansowania koprodukcji spektaklu o wybitnym Jerzym Grotowskim, który w planach programowych miały dwa teatry : Wrocławski Teatr Współczesny i Teatr im. Kochanowskiego w Opolu. Nie przyznało środków na odbywający się od trzynastu lat Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych Raport w Gdyni. Teatry Krystyny Jandy otrzymały dotację dziesięciokrotnie mniejszą niż zwykle, zaledwie 150 tys. zł, bo znana aktorka nigdy nie kryła sympatii do opozycji. W zamian za to MKiDN pomogło bez problemu znaleźć 800 mln zł tak zwanej „pożyczki” dla Telewizji Polskiej.
A jak pan minister publicznie tłumaczy swoje decyzje? Przyznajmy, że szczerze – mówi, że „w Polsce nie ma cenzury, ale to ja ponoszę odpowiedzialność za dotacje”. Szkoda, że poczuwa się jedynie do respektowania odpowiedzialności światopoglądowej. Wszyscy poprzednicy Pana Glińskiego również ponosili odpowiedzialność za dotacje, ale przede wszystkim czuli się prawnie.
Ręczne sterowanie odbija się także na kondycji polskiej współczesnej kultury kreatywnej.
Dobry minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego winien zachować równe proporcje działań związanych z kulturą jak i z ochroną dziedzictwa narodowego. Minister Gliński proporcję zaburza, przesuwa akcenty na rzecz wybiórczo i stronniczo pojętej ochrony dziedzictwa narodowego. Przeszłość, swoiście zresztą pojmowana, zdominowała działania całego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Najwyraźniej zdaniem ministra Glińskiego historia nie jest refleksją opartą na prawdzie ani doświadczeniem, z którego wyciąga się wnioski jak lepiej i mądrzej działać w przyszłości. W jego rozumieniu historia narodu polega na wybieraniu z przeszłości tylko tego, co uda się propagandowo wykorzystać do politycznego użytku wewnętrznego. Tymczasem My, Polacy, powinniśmy być dumni z naszej historii, ale musimy nauczyć się mówić o tym szanując racje innych narodów. Walkę o prawdę historyczną wygramy tylko i wyłącznie mądrą argumentacją, spójną z powszechnie uznanymi narracjami historii światowej, tylko gdy znajdziemy sprzymierzeńców w innych krajach. Tymczasem cała działalność Ministerstwa Kultury przynosi wręcz przeciwstawny rezultat. Tworzenie mitów i narracji historycznych wyłącznie na potrzeby walki politycznej jest ślepą uliczką. W Polsce pogłębia podziały społeczne, a w relacjach międzynarodowych - skazuje nas na porażkę, wyizolowanie, wypchnięcie poza nurt uznawany w świecie za prawdziwy i wiarygodny. Najlepszym przykładem, do jakich strat doprowadza instrumentalne wykorzystywanie historii, jest pejzaż po nowelizacji ustawy o IPN. Przemyślaną dyplomację i mądre argumenty merytoryczne chciano zastąpić karami i w ten sposób zamiast obrony dobrego imienia Polaków w świat poszedł przekaz zgoła odmienny. Podobne spustoszenie, wszak może nie tak spektakularnie widoczne, pozostawiają wspomniane już kadrowe i merytoryczne decyzje ministra Glińskiego w zakresie realizacji polityki pamięci.
Ktoś oczywiście mógłby w tym momencie powiedzieć: no dobrze, ale powyższe argumenty są czysto subiektywne. Są przecież Polacy, którym polityka ministra kultury bardzo się podoba, o gustach artystycznych się nie dyskutuje, a prawdy historyczne nie są zerojedynkowe jak prawa nauk ścisłych. Podobnego relatywizmu nie uda się jednak zastosować do oceny najbardziej kontrowersyjnej decyzji Piotra Glińskiego, czyli wytransferowania z Polski PÓŁ MILIARDA ZŁOTYCH za MOŻLIWOŚĆ KORZYSTANIA Z DÓBR KULTURY Z KTÓRYCH ZGODNIE Z KONSTYTUCJĄ NARÓD POLSKI I TAK MÓGŁ KORZYSTAĆ.
Wykup przez ministra Glińskiego kolekcji książąt Czartoryskich, która zgodnie z prawem byłaby prezentowana po wsze czasy w Polsce w Krakowie, jest skandalem na miarę światową. Z opinią zgadzają się także ludzie związani ze sprawą. Profesor Marian Wolski, były prezes Fundacji Czartoryskich, powiedział w kwietniowym wywiadzie dla "Rzeczpospolitej', że kolekcja była wystarczająco chroniona przez prawo, wydatek był nieuzasadniony, a "pieniądze ze sprzedaży bezcennej kolekcji powinny wrócić do Polski, służyć polskiej kulturze i polskiej racji stanu" oraz że "wymiar sprawiedliwości w końcu do tego doprowadzi". A Tamara Czartoryska, córka księcia A. Czartoryskiego i dziedziczka kolekcji dopowiedziała: Jedynym skutkiem transferu środków wpłaconych przez wszystkich polskIch podatników była osobista korzyść finansowa uzyskana przez księcia Adama Czartoryskiego i jego żonę Josette Calil, a także nowych członków rady Fundacji Czartoryskich.
Zakup staje się tym bardziej zagadkowy w zestawieniu z faktem, że na miesiąc przed wykupem weszła w życie nowelizacja ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami powołująca powstanie Listy Skarbów Dziedzictwa – nowej szczegółowej formy ochrony konserwatorskiej tzw. zabytków ruchomych.
Działania Fundacji prowadzone są jakby w pośpiechu w miesiąc po wejściu ustawy powołującej Listę Skarbów Dziedzictwa. Pan minister Gliński nowelizację ustawy o ochronie zabytków nazywa bublem prawnym i wmawia Polakom że w myśl tej nowelizacji nie mógł by wykupić kolekcji Czartoryskich TAK TANIO!!! Takie stwierdzenie znaczy, że Minister Gliński nie ma bladego pojęcia czym jest prawna ochrona zabytków.
Status prawny kolekcji rodziny Czartoryskich do momentu zakupu jej przez ministra Glińskiego, był taki sam – podkreślam, taki sam – jak status wszystkich zabytków ruchomych nie znajdujących się w zbiorach publicznych np. Ołtarza Zaśnięcia NMP Wita Stwosza, Drzwi gnieźnieńskich czy wawelskiego Dzwonu Zygmunt.
Rodzi się logiczne pytanie: czy minister Gliński również te zabytki zamierza wykupić do zbiorów publicznych?
I kolejne - dlaczego do dziś, z ponad rocznym opóźnieniem, MKiDN nie wydało rozporządzeń pozwalających utworzyć Listę Skarbów Dziedzictwa? Dlaczego do dziś żaden obiekt nie został wpisany na Listę Skarbów Dziedzictwa?
Czyżby minister Gliński chce by zapomniano, że w polskim prawie istnieje skuteczne i bezpłatne narzędzie chroniące takie zbiory jak kolekcja książąt Czartoryskich?
Nie jest prawdą, jakoby kupno kolekcji za – bagatela – pół miliarda złotych było wspaniałą okazją. Pan Czartoryski usiłował sprzedać ją państwu polskiemu od lat 90, proponując kwotę maksymalnie 6 mln dolarów. Dziś, przy obecnym kursie dolara, to około 21 mln zł polskich. Czyli nawet uwzględniając wieloletnią inflację dwadzieścia razy mniej niż zgodził się wyłożyć pan minister Gliński!
Fundacja Czartoryskich już nie istnieje, pieniądze polskich podatników wpłynęły na prywatne konta w Lichtensteinie. Czy zdaniem ministra Glińskiego wszystko jest w najlepszym porządku?
A to jeszcze nie koniec zastanawiających transakcji ministra Glińskiego z hiszpańskim księciem Czartoryskim. W roku 2016 państwo polskie zapłaciło Fundacji Czartoryskich 20 mln zł za pałac w Gołuchowie. Rzecz w tym, że budynek należał do... Muzeum Narodowego, a otaczający park do Lasów Państwowych. Dlaczego więc sprzedano za 20 mln zł obiekt należący do skarbu państwa? Urzędnicy ministerstwa tłumaczyli, że zapłacili Czartoryskim, ponieważ nieruchomość należała do rodziny przed II wojną. Pojawia się więc kolejne logiczne pytanie - czy minister Gliński zdaje sobie sprawę, jak niebezpieczny to precedens? Co będzie, jeśli wzorem Czartoryskich do państwa polskiego zaczną zgłaszać się po milionowe odszkodowania spadkobiercy właścicieli nieruchomości w całej Polsce?
Pytania o zasadność wzbudzają także inne transakcje ministra Glińskiego. Ich schemat generalnie jest zawsze podobny – resort kultury kupuje od prywatnych właścicieli kosztowne nieruchomości, których ci nie mogli sprzedać przez długi czas. Na przykład - kupno za 29 mln zł budynku po dawnym hotelu Cracovia od prywatnej spółki Echo Investment w centrum Krakowa. Ponoć w celu rozbudowy Muzeum Narodowego w Krakowie. Identyczna historia zdarzyła się w Wejherowie, gdzie od prywatnej osoby kupiono willę na nowe muzeum. Być może to jedynie przypadek, że dyrektorką placówki została asystentka wiceministra Sellina, zastępcy Glińskiego…
Niewiele mniej kosztowne a równie kontrowersyjne są kwestie związane z nadzorowaniem Glińskiego Polskiej Fundacji Narodowej. Wiceprezesem tej osławionej instytucji jest jego były asystent. Główny szef to radny PiS z Warszawy. Fundacja miała zajmować się promowaniem Polski za granicą. Zasłynęła kontrowersyjną kampanią szkalującą polski wymiar sprawiedliwości za 20 mln zł z pieniędzy spółek skarbu państwa. W dodatku w wykonaniu PR - owców Beaty Szydło z 2015 roku, obecnie pracowników Kancelarii Premiera. Media podały, że spółki skarbu państwa zasiliły PFN kwotą 100 mln zł. Chcielibyśmy wiedzieć, czy to prawda i na co pieniądze zostały wydane?
I czy wicepremier Gliński widzi problem w tym, że nadzorowana przez niego fundacja nie zajmuje się tym, do czego została powołana? Po części może tak, bo jak dowiedzieliśmy się w poniedziałek, fundacja wycofała się z pomysłu sponsorowania rejsu zagranicznego jachtu kwotą 20 mln zł.
Wymieniając zarzuty wobec wicepremiera trudno pominąć kwestię upolitycznienia mediów publicznych. To za jego milczącą zgodą telewizja polska stała się tubą propagandową jednej partii, hojnie zresztą dotowaną z budżetu państwa. Tylko resort Glińskiego pomógł przyznać telewizji jego byłego zastępcy Jacka Kurskiego 800 mln zł zwanych oficjalnie „pożyczką”. Protest przeciwko upolitycznianiu mediów wystosowało ponad 70 organizacji i stowarzyszeń kulturalnych zrzeszonych w Obywatelskim Pakcie na rzecz Mediów Publicznych.
Z informacji medialnych wynika, że minister Gliński miał swój niemały wkład w zawłaszczeniu mediów publicznych przez PiS. W każdej z 20 rad nadzorczych państwowych spółek medialnych jeden z trzech członków ma być z rekomendacji ministra kultury.
Być może właśnie dlatego szef rządu w 2017 tak wysoko ocenił Glińskiego, przyznając mu 72 tys. 100 zł nagrody. Warto byłoby przy okazji wiedzieć, czy wicepremier przekazał już pieniądze na Caritas?
Reasumując – w świetle powyższych argumentów wnioskujemy o odwołanie Piotra Glińskiego. Naszym zdaniem można lepiej wydać blisko 5 mld zł na rozwój polskiej kultury, jakie resort Glińskiego dostał do zrealizowania własnej wizji.
Zgadzamy się, kultura jest niezwykle ważna. Nie można jednak koncentrować się na przeszłości kosztem przyszłości. Ani beztrosko wydawać pół miliarda złotych na obrazy będące de facto własnością Polski.
W tym roku obchodzimy stulecie niepodległości. W tak ważnym czasie polską kulturą kierować powinien człowiek merytoryczny, nie konfliktujący środowiska, niekontrowersyjny, dbający o rozwój kultury i pieniądze podatników.
Nie przystoi, żeby wicepremierem Polski był człowiek nazywający Polaków „chłopami pańszczyźnianymi” A tak powiedział o rodakach Piotr Gliński miesiąc temu, komentując zarzuty opozycji wobec zakupu kolekcji od księcia Czartoryskiego „odgrzewaniem konfliktu arystokracji i chłopów pańszczyźnianych”.
Naszym zdaniem Piotr Gliński powinien honorowo zrzec się obu funkcji do czasu wyjaśnienia sprawy przez prokuraturę. A wcześniej przeprosić Polaków za swoje czyny i słowa.
Skoro jednak sam nie chce tego zrobić, domagamy się jego odejścia. Nie ma naszej zgody na taką politykę.