Nasza wężowa gala wywołała przynajmniej kilka dyskusji. Bardzo nas to cieszy i chętnie weźmiemy w nich udział. Oto wywołana do tablicy poczuła się Anna Tatarska, współprowadząca "Ilustrowany Magazyn Wężowy", która zamykając naszą niedzielną imprezę powiedziała co sądzi o naszym werdykcie.
REKLAMA
Jej wypowiedź nie spodobała się Jackowi Rakowieckiemu i dał temu wyraz na swym blogu. W takim razie my dziś oddajemy głos Annie:
...Gala zbliżała się do końca. Siedzieliśmy sobie z Wojtkiem Krzyżaniakiem i marudziliśmy trochę, że wszystko zgarnia "Kac Wawa". Nudy. Tak, to jasne jak słońce, że ten film jest straszny. Przyznam się: jest tak straszny, że nie udało mi się go obejrzeć do końca, nie wytrzymałam. Ale pozostaje we mnie wciąż wrażenie, że w pewnych kategoriach byli lepsi kandydaci. Mówiąc "lepsi", mam na myśli nie wybory bliższe mojego widzimisię, ale takie, które skuteczniej obnażyłyby błąd pewnych schematów myślowych korodujących polski przemysł filmowy. Skuteczniej niż zgodne jechanie po - w oczywisty sposób fatalnym - "Kac Wawa".
Ten film do miana arcydzieła przynajmniej nigdy nie aspirował - w przeciwieństwie do żerującego na najniższych emocjach rodem z Animal Planet „Nad życie” albo infantylnej emocjonalnej kakofonii znanej jako "Big Love" vel. „film tylko dla fanów postmodernizmu i Godarda”. O tym, jak zły jest według mnie ta produkcja pisałam w recenzji na długo, zanim doszło do pamiętnego spotkania Walkiewicz-Białowąs. Dlatego sugerowanie, że „fala autentycznej nienawiści i szyderstwa” skierowana przeciwko temu filmowi „zalała (..) część zawodowych krytyków, niepotrafiących oddzielić opinii o Białowąs, jako dyskutantce, od Białowąs – twórczyni filmu” i nazywanie negatywnego nastawienia do filmu „niewybaczalnym błędem profesjonalnym” (padające w tekście określenia, jak wynika z kontekstu, mają odnosić się także do mnie) jest bezzasadne.
Moja niechęć do tego filmu nie wynika, jak sugeruje tekst Jacka Rakowieckiego, z owczego pędu i "nieprofesjonalnego" poddania się modnej fali krytykanctwa. Wynika z subiektywnej i niezależnej oceny, efektu całkowicie samodzielnie przeprowadzonego procesu myślowego. Możliwe, że po prostu inaczej oceniamy ten film, tak, jak miało to miejsce w przypadku „Bitwy Warszawskiej”, która p. Rakowieckiemu się całkiem podobała. I to nic nie szkodzi. Są gusta i guściki. Ja „Big Love” uważam za film szkodliwy - butną i przekonaną o własnym artyzmie wydmuszkę z pozłotką z folijki po taniej czekoladce.
Wydaje mi się, że dla ludzi, którzy śledzą nasze wężowe programy, pewna dynamika i sposób formułowana myśli jest oczywista. Z takiego założenia wyszłam na gali, kiedy przy okazji pożegnania z widzami apelowałam o ciężką pracę i uważne oglądanie filmów.
Odniosłam się do tegorocznych wyników, które skupiły się wokół jednego tylko filmu, zasypanego wręcz nagrodami w niemal każdej możliwej kategorii. Czy stało się tak, bo „Kac...” rzeczywiście był najgorszy? Być może. A może dlatego, że było o nim najgłośniej i był najłatwiej dostępny? Być może... Naprawdę warto się temu przyjrzeć, zastanowić, dlaczego i jak głosujemy i co nasz - taki a nie inny - głos wymiernie może zmienić. Nie chodzi o pastwienie się nad szajsem i kopanie leżącego. Mówiąc, ze „to wstyd [dla nas], że „big Love” nie dostało w tym roku żadnej nagrody” zwracałam uwagę na pewną jednowymiarowość naszych decyzji, które mogłyby być bardziej zróżnicowane, bardziej szczegółowe, precyzyjne, w punkt. „Apelowałam”, bo uważam, że spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność i musimy wybierać mądrze, kompetentnie, świadomie. Z nadzieją, że nasze decyzje obronią się same.
Po ceremonii, zaangażowana i zaaferowana dziejącymi się dokoła wspaniałościami, ZAAPELOWAŁAM. Zwróciłam się do ludzi z otwartą głową, pełnych pasji i pomysłów, ludzi z poczuciem humoru i smakiem do ironii. Ludzi, którzy są na tym samym froncie, co ja, na tej samej misji. Misji poprawiania jakości kina, także poprzez publiczne dzielenie się swoimi wątpliwościami, które następnie można poddać pod dyskusję.
Na każdej innej gali taka wypowiedź jak moja byłaby zapewne smrodkiem na sali, ale, jak słusznie zauważył jeden z wężowych kompanów na naszym forum... to była gala Węży. „Gala, na której przypomnijmy gdy zwycięzca okazał się nieobecny, statuetka powędrowała do kogoś innego, gala, na której pojawił się stand-upper, który w sposób zupełnie szczery i dosadny zjechał od góry do dołu wszystkich nominowanych.”. I niech tak zostanie! Luźno i szczerze. W wężowej braci nie wylewamy „bezmyślnej niechęci w czystej postaci” - tylko jad, i nie na siebie, a na złe filmy.
[Anna Tatarska, opisująca się jako łagodna i niekonfrontacyjna jurorka]
