Skoro nowy polski film w kinach, to pora by Węże zasyczały
REKLAMA
Czasem Węże mówią jednym głosem, a czasem w naszym gronie przebiegają głębokie podziały. I tak jest właśnie z tegotygodniową kinową premierą. Od niejednego wężowego akademika (i akademiczki) słyszałem, że „Dziewczyna z szafy” to film wręcz wyśmienity. Ba, tu obok w swoim blogu kolega krytyk Zwierzchowski twierdzi, że to najlepszy film jaki widział w tym roku.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym. Skoro ten blog piszę pod własnym nazwiskiem to i o moich odczuciach tu będzie. Bo nie urzekła mnie ta historia. Ani, ani. Od pierwszej do ostatniej minuty to dla mnie nadzwyczaj wyrachowana i pretensjonalna próba zdyskontowania poważnego tematu ładnymi obrazkami i żartami. Ot taki „Rain Man” skrzyżowany z „Amelią”, acz bez takich kreacji aktorskich i takiego wdzięku realizacyjnego. Każda z głównych ról o mały kroczek przekracza granicę przerysowania. A dla mnie aktorstwo polega na tym, by umieć się na tej granicy zatrzymać.
Sam scenariusz dotyka w kilku miejscach tematów ważnych: problem jaki ma główny bohater – codzienne życie z dorosłym bratem, którym trzeba się non stop opiekować to zjawisko z którego nadchodzących rozmiarów nie zdajemy sobie jeszcze sprawy. Z roku na rok na świecie (więc i w Polsce) rodzi się coraz więcej autystyków. I oni dorastają. Za chwilę pierwsza fala tego przypływu rozleje się po całym kraju. A potem kolejne. Pięknie dotknął tego tematu Richard Curtis w jednym z wątków filmu „To właśnie miłość”. Pięknie i prawdziwie. Tymczasem Kox traktuje to tylko pretekstowo – jako okazję do kilku ładnych obrazków sterowców. Tu zresztą wszystko jest ładne i estetyczne – również wizje stanów lękowych: dżungla, kowboj, nawet brzydota ekspedientki czy wrednej sąsiadki. Bo chodzi o to, by widownia chichotneła, o np. gdy niezrównoważona psychicznie dziewczyna widzi policjanta jako kowboja z Dzikiego Zachodu. I poza tym chichotnięciem niewiele więcej z tego wynika.
Nie kręci mnie takie poczucie humoru, nie przekonują takie emocje. Moim zdaniem niezwykle ciężko jest nakręcić pogodny film o cierpieniu, by był uczciwy i wiarygodny. I ten nie jest. Zbyt mocno szantażuje tematem (jak zeszłoroczne "Nad życie", choć oczywiście innymi metodami). Jak dla mnie i humor i cierpienie są w nim za bardzo wymuszone. Choć przyznaję, że jestem w mniejszości bo wielu ten film bardzo się podoba. Najlepiej więc po prostu sami sprawdźcie.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym. Skoro ten blog piszę pod własnym nazwiskiem to i o moich odczuciach tu będzie. Bo nie urzekła mnie ta historia. Ani, ani. Od pierwszej do ostatniej minuty to dla mnie nadzwyczaj wyrachowana i pretensjonalna próba zdyskontowania poważnego tematu ładnymi obrazkami i żartami. Ot taki „Rain Man” skrzyżowany z „Amelią”, acz bez takich kreacji aktorskich i takiego wdzięku realizacyjnego. Każda z głównych ról o mały kroczek przekracza granicę przerysowania. A dla mnie aktorstwo polega na tym, by umieć się na tej granicy zatrzymać.
Sam scenariusz dotyka w kilku miejscach tematów ważnych: problem jaki ma główny bohater – codzienne życie z dorosłym bratem, którym trzeba się non stop opiekować to zjawisko z którego nadchodzących rozmiarów nie zdajemy sobie jeszcze sprawy. Z roku na rok na świecie (więc i w Polsce) rodzi się coraz więcej autystyków. I oni dorastają. Za chwilę pierwsza fala tego przypływu rozleje się po całym kraju. A potem kolejne. Pięknie dotknął tego tematu Richard Curtis w jednym z wątków filmu „To właśnie miłość”. Pięknie i prawdziwie. Tymczasem Kox traktuje to tylko pretekstowo – jako okazję do kilku ładnych obrazków sterowców. Tu zresztą wszystko jest ładne i estetyczne – również wizje stanów lękowych: dżungla, kowboj, nawet brzydota ekspedientki czy wrednej sąsiadki. Bo chodzi o to, by widownia chichotneła, o np. gdy niezrównoważona psychicznie dziewczyna widzi policjanta jako kowboja z Dzikiego Zachodu. I poza tym chichotnięciem niewiele więcej z tego wynika.
Nie kręci mnie takie poczucie humoru, nie przekonują takie emocje. Moim zdaniem niezwykle ciężko jest nakręcić pogodny film o cierpieniu, by był uczciwy i wiarygodny. I ten nie jest. Zbyt mocno szantażuje tematem (jak zeszłoroczne "Nad życie", choć oczywiście innymi metodami). Jak dla mnie i humor i cierpienie są w nim za bardzo wymuszone. Choć przyznaję, że jestem w mniejszości bo wielu ten film bardzo się podoba. Najlepiej więc po prostu sami sprawdźcie.
A dla równowagi coś zdecydowanie na nie. W kinach film o szafie, a zadziwiającym stolarskim zbiegiem okoliczności na naszym weżowym kanale Youtube właśnie pojawiło się wspomnienie o filmie „Ławeczka”. Pamiętacie to cudo? Nie, nie chodzi o tą świetną „Ławeczkę” z Gajosem, tylko o ten późniejszy produkt ławeczkopodobny:
