18.08.2014 Gdańsk, stadion PGE Arena, budowa sceny przed wtorkowym koncertem. Justina Timberlake'a.
18.08.2014 Gdańsk, stadion PGE Arena, budowa sceny przed wtorkowym koncertem. Justina Timberlake'a. Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
Reklama.
To, co – mówiąc kolokwialnie – odwalił uwielbiany przez niektórych Justin Timberlake w Gdańsku, wpisało się w przyjęty schemat. Ale chyba uwielbiamy takie wielkopańskie kaprysy i dlatego się na nie godzimy, skoro na koncert do gdańskiej PGE Areny przyszło ponad 40 tysięcy widzów (w większości – piszczących fanek, które wieszają plakaty z tym „ciachem“na ścianach swoich uczniowskich i studenckich pokoików). Dlatego organizatorzy podobnych koncertów pełzają na kolanach przed eskalującymi żądania wszelkiej maści kierownikami i producentami takich imprez. Patrz, z czego chleb masz.
Średni występ cieniutkiego pod każdym względem „artysty“ (a raczej: chłoptasia wylansowanego przez showbiz na następcę Michaela Jacksona) został poważnie okrojony medialnie: w ostatniej chwili organizatorzy wycofywali dziennikarzom wydane już akredytacje prasowe bez podawania przyczyny. Jeśli chodzi o rzekomą streamową transmisję, to okazało się, że jest to brutalny fake, a ochrona skrupulatnie pilnowała, by wśród widzów nie pojawiały się jakiekolwiek kamery, za wyjątkiem telefonicznych.
Powodem były żądania Timberlake’a i jego promotorów. Prawa autorskie, te rzeczy... a tak naprawdę ogromne pieniądze do stracenia, więc można zrozumieć. Ale dotyczyło to nie tylko koncertu, lecz całego programu wizyty amerykańskiej gwiazdki w Gdańsku – nie sposób było dowiedzieć się czegokolwiek o jego planach, spotkaniach, nawet o terminie przybycia czy wyjazdu z hotelu, nie mówiąc o możliwości przeprowadzenia wywiadu. A to przecież media napędzają takim pląsającym śpiewakom koniunkturę.
Dura lex sed lex. Trochę niezrozumiałe, za co więc dziękowali prasie organizatorzy, skoro prasa nie bardzo miała im za co dziękować. Lokalne media na tym straciły, ale widocznie to się nie liczy.
Kto zyskał? Wizerunkowo w skali świata – Gdańsk na pewno. Statystyczne fanki Justina z Tajwanu czy USA (na PGE były i takie) wreszcie dowiedziały się nie tylko, co to jest „Gdansk“ ale także, gdzie leży Polska. Zapewne dlatego prezydent Paweł Adamowicz spotkał się przed koncertem z chłopcem w czapce. Finansowo skorzystali Justin, jego świta, podczepione firmy cateringowe i hotel, w którym mieszkał. No i sama PGE Arena.
Na szczęście Gdańsk ma jeszcze inne kontakty z gwiazdami – chociażby za sprawą satelity Heweliusz, latającego na orbcie okołoziemskiej. Ale to już zupełnie inna historia.