Tego, co dzieje się w ostatnich dniach czy nawet godzinach na linii Moskwa-Warszawa, inaczej jak chuligańskimi wybrykami nazwać nie można. Pan Schetyna dał po raz kolejny popis swoich politycznych frustracji, co na stanowisku szefa dyplomacji wydawałoby się niedopuszczalne.

REKLAMA
Wydawałoby się... Podobnie jak niedopuszczalny jest język, używany w ramach urażonej dumy przez przedstawicieli rosyjskiego MSZ-u. Pan wiceminister Karasin, który mówi o przepisywaniu historii i stoi za oświadczeniami dotyczącymi rzekomego chamstwa i braku godności, uwłaczającej naszym służbom dyplomatycznym, powinien się pochylić nad własnym językiem. Wszelkie granice dobrego smaku przekroczyła jednak agencja RIA Novosti ze swoją karykaturą, na której Grzegorz Schetyna występuje w roli amerykańskiego pieska. To już chwyty rodem z francuskiego szmatławca Charlie Hebdo, który na poziomie bruku szydzić potrafi z każdego i ze wszystkiego.
Teraz tylko brakuje, by jakiś sfrustrowany rodak wkroczył do siedziby RIA i dokonał zemsty rodem z Paryża. Na razie jednak na bruku teoretycznie znaleźli się nasi dyplomaci z konsulatu w Skt Petersburgu. Pan Schetyna, zamiast brnąć w słowne przepychanki, mógłby jak najszybciej uregulować tę sprawę i to z korzyścią dla nas – tym bardziej, że Rosjanie do stracenia mają w Polsce znacznie więcej niż my w Rosji (jeśli chodzi o dyplomatyczne nieruchomości).
Nasze służby MSZ-owskie wolą jednak upatrywać w decyzji o wysiedleniu konsulatu w Skt Petersburgu decyzji politycznej. Jakby nie pamiętały, że dwustronne rozmowy w tej sprawie ciągną się od blisko 20 lat a indolencją oraz cwanictwem wykazywała się jedna i druga strona, i niewiele miało to wspólnego z polityką: „liczyła się kasa“.
Oczywiście decyzję rosyjskiego sądu można odbierać jako polityczne wyrachowanie i cynizm, ale zapadała ona nie od dziś i nie od wczoraj, a jest konsekwencją m.in. naszych nieudolnych kroków w tej sprawie. Mało tego – postanowienie sądu nie jest prawomocne, więc tak naprawdę nikt nikogo z walizkami na ulicę nie wystawia.
Ale u nas podniósł się oczywiście rwetes: to zemsta za Auschwitz Schetyny i Westerplatte Komorowskiego, to brudna, polityczna gra, to haniebna krzywda i repersje! Więc teraz do wybuchu prawdziwej „wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną“ chyba już tylko brakuje, by w Rosji np. zginął w wypadku kolejny polski kierowca TIR-a lub zaginął kolejny ksiądz lub biskup w stanie upojenia, by w Polsce pijany rosyjski turysta dostał w łeb w barowej awanturze albo „bananowe“ dzieci rosyjskich dyplomatów zostały napadnięte przez grupę patriotycznych kiboli – i chyba padną strzały z ostrej amunicji.
Bo słowa zostały już wyczerpane: trudno sobie wyobrazić, że można upaść niżej. Chociaż... Przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi antyrosyjska retoryka w Polsce będzie przybierać na sile jako jeden z najpoważniejszych argumentów w zdobywaniu politycznych punktów. Naiwne wyobrażenie o „wyczerpanych zapasach słów“ może po raz kolejny lec w gruzach. Tym bardziej, że Rosjanie nie pozostaną nam dłużni.