Na Ukrainę pojadą polscy oficerowie, szkolić do walki z rosyjską armią ukraińskich podoficerów. Podoficerów, którzy – jak powiada generał Gromosław Czempiński - duchem wprawdzie silni, waleczni, ale wiedzy taktycznej za grosz...
48 lat, 19 lat w Moskwie jako korespondent kolejno: Polskiego Radia, TVN, TVP i Polsat News, producent amerykanskiej agencji tv AP, od grudnia 2013 redaktor naczelny pomorska.TV
A i z morale na froncie, w obliczu rosyjskiej potęgi i z kijaszkami w ręku, już nie tak tęgo. Dlatego pomożemy, jak możemy. Doradca ministra obrony narodowej, generał dywizji Bogusław Pacek, przyznał wprawdzie, że jesteśmy militarnie obecni na Ukrainie od wielu miesięcy, ale tego wciąż mało. Nie, nie na froncie, podobno tylko na uczelniach wojskowych, ale nasza obecność już przynosi rezultaty. „Teraz to nie my idziemy w ślady Brytyjczyków i Davida Camerona, ale realizujemy nasz własny program“ – powiedział Pacek w jednym z wywiadów.
Nie wiemy, ilu naszych „intruktorów“ jest na Ukrainie. Podobnie, jak nie wiemy, ilu Rosyjskich żołnierzy walczy na ukraińskim froncie – to na pewno wielkości nieporównywalne. Jednak, dlaczego jeszcze miesiąc temu tak gwałtownie zaprzeczaliśmy, jakoby jakikolwiek polski oficer regularnej armii był obecny na Ukrainie? Mało tego, twierdziliśmy, że na froncie na pewno nas nie ma, nie ma nas tam w ogóle, bo przecież Polskę, jak i inne kraje członkowskie NATO, obowiązują umowy międzynarodowe.
Szliśmy w zaparte niczym Rosjanie, którzy do dziś zaprzeczają, jakoby regularna armia Federacji Rosyjskiej walczyła w Doniecku i Ługańsku. Teraz okazuje się, że jesteśmy i to od wielu miesięcy. „Nie !– podkreśla Pacek – nie na froncie! Na uczelniach!“.
Podczas gdy NATO otwiera swoją „uczelnię wojskową“ w Gruzji (szef sojuszu poinformował o tym dopiero podczas ostatniego szczytu w Brukseli), nasi oficerowie (nie wiadomo ilu) szkolą ukraińskich dowódców i żołnierzy. Historia takich „instruktorów“ jest stara jak powojenny świat: ZSRR miał swoich w w Wietnamie Północnym, USA w południowym, amerykańscy „nauczyciele wojskowi“ wspierali afgańskich mudżahedinów w walce z Armią Czerwoną, radzieccy – kubańskich powstańców Fidela Castro, itd itp.
Jeszcze w 2008 roku, gdy Rosjanie znajdowali w Gruzji ciała takich czarnoskórych „instruktorów“ w amerykańskich mundurach i z karabinami M16, podnosił się krzyk, że to kłamstwo i propagndowa manipulacja. Potem Waszyngton przyznał, że od dawna Pentagon pomagał gruzińskiej armii, szkoląc i po cichu dozbrajając jej żołnierzy, dbając o umundurowanie i wikt. Teraz - gdy na Wschodzie Ukrainy tzw. separatyści i moskiewska propaganda mówią o żołnierzach w natowskich mundurach czy Polakach tam zauważonych – sytuacja się powtarza.
To zresztą, posługując się generalską retoryką, naturalna kolej rzeczy: najlepsze szkolenia odbywają się w terenie, nie w zaciszu uczelnianych gabinetów.
Nie dziwi tylko obecność rosyjskich żołnierzy w Ługańsku i Doniecku: o nich wiemy od początku, bo to najeźdzca. Ale do niedawna nie wiedzieliśmy, że są dowodzeni przez najwyższej rangi oficerów – ta sensacyjna wiadomość Kijowa ostatnio obiegła świat. Potem okazało się, że rzekomo głównodowodzący separatystycznych oddziałów w Doniecku to nie rosyjski generał, lecz emerytowany porucznik, weteran sowieckiej wojny w Afganistanie... Ale propagandowe mleko się rozlało. Zresztą nie ma znaczenia kto tam dowodzi: sznurki i tak pociągane są w zarówno w Moskwie jak i w Kijowie.
Wszystko to teraz nieistotne. Generał Pacek przyznał a Cameron wezwał: wkraczamy. Jako „intruktorzy“, oczywiście. A wiadomo, że szkolić się trzeba na nowoczesnym sprzęcie. Więc ruszą także dostawy najnowocześniejszej broni. Oczywiście – do celów szkoleniowych. Nie na front, na uczelnie. Nowoczesne wyrzutnie przeciwpancerne wymagają fachowej obsługi, a są potrzebne, aby pilnować wycofywania rosyjskiej broni ciężkiej ze wschodniej Ukrainy. Ale te obronne granatniki mogą mieć także chrakter ofensywny – przyznaje sam generał Pacek.
Natowscy „instruktorzy“ nie zamierzają ich podobno obsługiwać w warunkach frontowych. Będą tylko szkolić. Na łączce za szkołą. Podobnie jak Rosjanie, których na wschodniej Ukrainie przecież nie ma. Hybrydowa wojna armii cieni.
Ilu będzie „intsruktorów“? Amerykańskich – pięciu, brytyjskich – 75, naszych - nikt się nie przynaje. Generał Gromosław Czempiński z lekkim uśmieszkiem mówi: „Kiedyś było niby tylko kilkunastu zielonych ludzików, potem okazało się, że są ich setki w różnych miejscach. O pewnych rzeczach nie powinniśmy głośno mówić“. Czyli: NATO i USA zaczynają szkolenia, wysyłając do Kijowa bliżej nieokreśloną liczbę „instruktorów“ i „broń szkoleniową“. A tacy „doradcy wojskowi“ to nic innego, jak przygotowanie gruntu do poważnego desantu.
Rosja nie pozostanie dłużna. Jej „patrioci“ i „ochotnicy“ zaczynają kolejne wielkie manewry w pobliżu ukraińskiej granicy. Zaczyna się wojna na światową skalę o pokój na Ukrainie, po której kamień na kamieniu nie zostanie.