Jakie ma dla nas znaczenie to, że w ostatnich wyborach w USA zwyciężyli Republikanie? Znaczne, zarówno w sferze politycznej (gdzie powody do zmartwienia ma Władimir Putin), jak gospodarczej (gdzie martwić się możemy wszyscy - i to wcale nie dlatego, że uważam że Republikanie się mylą, a Demokraci mają rację).
REKLAMA
Barack Obama i popierający go Demokraci stracili większość w Kongresie (teraz już w obu izbach). A to oznacza, że rząd kierujący polityką ekonomiczną najważniejszej gospodarki świata w znacznej mierze stracił zdolność podejmowania jakichkolwiek poważnych decyzji. I że taki stan utrzyma się przez najbliższe dwa lata, do czasu wyborów prezydenckich w USA. Z niewiadomymi konsekwencjami i dla Ameryki, i dla reszty świata.
Mówi się, że to nic nowego. Że taką „kohabitację” (prezydent z jednej partii, Kongres w rękach drugiej) Amerykanie ćwiczyli w ostatnich dziesięcioleciach już wielokrotnie, zazwyczaj bez poważniejszych konsekwencji. Z opozycyjnym kongresem musiał sobie radzić i Bush, i Clinton, i Reagan, w zasadzie z powodzeniem. Amerykański system polityczny jest na to całkiem dobrze przygotowany – mimo pajęczyny wzajemnych zależności władzy ustawodawczej i wykonawczej, pozycja prezydenta jest na tyle silna, że pozwala mu skutecznie rządzić państwem nawet przy opozycyjnym Kongresie. Oczywiście w normalnych czasach, gdy nie trzeba w szybkim czasie podejmować bardzo trudnych decyzji.
Sprawy mają się jednak gorzej w czasach niepokoju. Najgorszym doświadczeniem były pod tym względem lata 1930-te, kiedy republikański prezydent Hoover nie był w stanie współpracować z podzielonym Kongresem. W efekcie tego Wielki Kryzys z roku na rok pogłębiał się, a rząd nie był w stanie praktycznie nic zrobić – do czasu, aż podwójną demokratyczną większość przyniosły wybory w roku 1932, pozwalając Rooseveltowi na przeforsowanie ustaw stabilizujących amerykańskie finanse i gospodarkę.
W czasach niepokoju jest bowiem tak, że nawet nieoptymalna – ale przynajmniej konsekwentnie stosowana polityka - jest lepsza od sytuacji bezwładnego dryfu. W czasie niepokojów szczególnie ważne jest to, aby uczestnicy życia gospodarczego wiedzieli, że na mostku jest kapitan, trzymający rękę na sterze.
Dziś mamy wciąż takie właśnie, niespokojne czasy. Polityka Baracka Obamy, polegająca na wspierających popyt rynkowy wielkich rządowych wydatkach (finansowanych wzrostem zadłużenia państwa i wspomagana skutecznie przez Fed, zalewający system bankowy morzem nowo wydrukowanych dolarów), u wielu ekonomistów budziła i budzi sprzeciw. Jednak konsekwentnie realizowana doprowadziła przynajmniej do stopniowej odbudowy zaufania do amerykańskiego systemu finansowego, wzrostu pewności siebie u konsumentów, stabilizacji na rynku nieruchomości i początków procesu „delewarowania” (czyli zmniejszania stopnia zadłużenia gospodarki).
Dzisiaj roztacza się jednak przed nami nowa perspektywa – perspektywa dwóch lat zażartej walki, w której Kongres będzie próbował zablokować próby kontynuacji polityki Obamy. Z możliwymi ostrymi spięciami, blokadami budżetu i okresami technicznej niewypłacalności rządu. W takich czasach jak dziś, to na pewno nie najlepiej.
Opublikowane w Rzeczpospolitej, 7/11/2014
