Grecy zdecydowali, że stanowczo zbyt długo trwał u nich spokój i zaskoczyli Europę perspektywą przyspieszonych wyborów prezydenckich. Europa zawdzięcza Grecji tak wiele – od Platona i Arystotelesa poczynając, na tzatziki i cieście filo kończąc – że nie mogła pozostać obojętna. Więc solidaryzując się z lecącym na łeb, na szyję w dół indeksem giełdy ateńskiej, w dół (choć oczywiście znacznie bardziej umiarkowanie) poleciały inne europejskie indeksy, w tym również WIG.
O co to całe zamieszanie? Choć prezydent w Grecji nie ma wielkiej władzy, sama procedura jego wyboru przez parlament może okazać się bardzo niebezpieczna. Zelektryzuje wszystkie siły polityczne, a zwłaszcza te które sprzeciwiają się polityce oszczędnościowej narzuconej Atenom przez pomagające im finansowo kraje strefy euro. Zapełni na nowo demonstrantami i gazem łzawiącym plac Syntagma. A jeśli po trzech turach zakończy się niepowodzeniem – otworzy prostą drogę do przyspieszonych wyborów parlamentarnych, które może wygrać radykalna lewica. Owa lewica (partia Syriza, zwycięzca ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego) z miejsca zażąda zerwania umowy z zagranicznymi wierzycielami w sprawie wsparcia finansowego, wstrzymania programu oszczędnościowego i – być może – opuszczenia strefy euro. A to oznacza nie tylko gospodarczy chaos w samej Grecji, ale także ryzyko załamania kruchego porozumienia, które udało się w ostatnich latach wypracować wewnątrz strefy euro. Porozumienia, które jako-tako uspokoiło rynki finansowe i spowodowało spadek stóp procentowych, które musiały płacić inwestorom kraje śródziemnomorskie.
A ja się akurat tego specjalnie nie boję! O tym, że Grecja jest bankrutem, a swoich długów nie spłaci i tak wszyscy od lat wiedzą. Misterna konstrukcja pomocowa, którą wypracowano z pomocą MFW, miała oczywiście na celu przede wszystkim uspokojenie nastrojów na rynkach i niedopuszczenie do panicznej wyprzedaży obligacji Portugalii, Hiszpanii i Włoch. W okresie paniki może miało to spory sens. Dzisiaj już nie jest to aż tak ważne, bo Europejski Bank Centralny wyraźnie dał do zrozumienia, że w przyszłym roku rozpocznie masowy skup aktywów z rynku – co tak czy owak pomoże utrzymać oprocentowanie obligacji na rozsądnym poziomie. A samej Grecji opuszczenie strefy euro raczej wyjdzie na dobre.
Ja boję się czegoś zupełnie innego. Po długotrwałej recesji, prognozy na przyszły rok mówią w najlepszym razie o bliskim zeru wzroście gospodarczym w krajach Południa. Co gorsza, do ligi „chorych ludzi Europy” coraz bardziej wyraźnie zaczyna dołączać tkwiąca w gospodarczej stagnacji i otwarcie buntująca się przeciwko dalszym oszczędnościom budżetowym Francja. Jeśli dodać do tego niestabilność za wschodnią i południową granicą Unii, perspektywy dla strefy euro wyglądają niespecjalnie ciekawie. I to jest prawdziwe zagrożenie, a nie mity greckie – które wszyscy znają na pamięć, ale przecież nikt w nie specjalnie nie wierzy.