Co nas czeka? W gospodarce rzeczy wyglądają w sumie nieźle, świat i Polskę czeka przyspieszenie wzrostu po trudnym roku 2013. Niepokoić może tak naprawdę głównie to, jak na gospodarkę światową bedzie wpływać polityka...
Co komu nowy rok da? Ano pewnie to, na co sobie zasłużył. Dla każdego coś tam w zanadrzu ma… zwłaszcza dzięki polityce.
Nam, w Polsce, z pewnością da rozgrzewkę przed zbliżającymi się milowymi krokami różnymi wyborami. Wprawdzie najważniejsze – parlamentarne i prezydenckie – będą dopiero w końcu roku 2015, ale od czegóż są wybory samorządowe? Albo europejskie? Politycy najbardziej nawet nienawistni w stosunku do czyhającej na naszą tożsamość narodową Unii z pewnością się przemogą i wezmą udział w grze. A to będzie miało przede wszystkim konsekwencje w postaci gigantycznego wzrostu ilości i skali ekonomicznych obietnic, które będą składane. Zaczęło się nieźle, bo już w fazie przygotowczej padły rządowe obietnice 400 miliardów funduszy unijnych (skądinąd prawdziwe – rzecz tylko w tym, jak je w sposób efektywny wykorzystać?), błyskawicznie przyćmione przez opozycję planem znalezienia biliona złotych na nowe wydatki inwestycyjne (i gdzież się do tego ma nędzne wałęsowskie „100 milionów dla każdego”, nie sumujące się nawet do połowy tej kwoty?). Ponieważ badania naukowe dowodzą, że obiecywane kwoty zwykły rosnąć w tempie odwrotnie proporcjonalnym do czasu, dzielącego od wyborów - możemy naprawdę spodziewać się że już pod koniec bieżącego roku nie wystarczy miejsca na zera, nawet jeśli Leszek Balcerowicz powiększy swój licznik długu wykupując dla „długu obiecanego” całą fasadę Pałacu Kultury. Dotychczasowe doświadczenia uczą wprawdzie, że można się tym aż tak nie przejmować, bo u nas i tak nikt swoich obietnic przedwyborczych nie realizuje, ale kto wie…? W każdym razie finansom publicznym warto się teraz będzie w Polsce bardzo uważnie przyglądać.
Gorzej mają oczywiście Amerykanie, gdzie politycy rzeczywiście zwykli starać się swoje ekonomiczne obietnice brać na serio. W USA również zaczyna się już przedwyborcza gorączka: najpierw wojna o Kongres w roku 2014, 2 lata później o Biały Dom. Tam jednak obie strony stosują inne strategie niż u nas – Demokraci starają się podnieść podatki dla najbogatszych i wydatki na najbiedniejszych, Republikanie starają się - w miarę swoich sił - tak bardzo zredukować rolę rządu federalnego, jak tylko się da, najlepiej do zera. Efektem w najbliższym roku może się po raz kolejny stać paraliż amerykańskiego państwa. Pragmatyczni Amerykanie pewnie ponownie znajdą „za pięć dwunasta” (albo „pięć po dwunastej”) jakieś czasowe porozumienie, ale dla światowej gospodarki i globalnych finansów na pewno nie są to najlepsze perspektywy.
Polityka może zresztą wpływać na sytuację finansową nawet w tych krajach, gdzie nikt się do żadnych wyborów nie przygotowuje. W Rosji na przykład wybory prezydenckie odbędą się dopiero w roku 2018, a poza tym i tak już wszyscy znają ich wynik. A jednak kraj wydał właśnie lekką ręką 50 miliardów dolarów na olimpiadę w Soczi – co już obecnie czyni ją najdroższymi igrzyskami w historii ludzkości, nie licząc dalszych koszów które prawdopodobnie się pojawią w związku z zapewnieniem bezpieczeństwa.
Generalnie rzecz biorąc, rok 2014 będzie więc pewnie toczył się pod przemożnynm wpływem polityki, odciskającej swoje ciężkie piętno na gospodarce. Ale pewnie, póki co, gospodarka jakoś to przetrzyma…