Mowiąc o dzieciach idących - lub nie idących - do szkoły 1 września premier wcale nie straszył wojną. Przypominał tylko, że pokój w Europie nie jest dany raz na zawsze i że jego przyszłość zależy od sukcesu integracji europejskiej. I miał całkowitą rację. Nie można jednym głosem mówić, że Unia Europejska potrzebna jest nam tylko wtedy, kiedy rozdaje pieniądze - a potem dziwić się, dlaczego nie działa jak zjednoczone mocarstwo wtedy, kiedy akurat nam na tym zależy.

REKLAMA
Wypowiedź premiera o 1 września – i o tym, że wybory europejskie nie dotyczą tego, czy do szkoły pójdą sześciolatki, ale tego czy w ogóle dzieci pójdą wtedy do szkoły – wzbudziła w Polsce mieszane uczucia. Wystarczy zresztą poczytać komentarze w internecie, albo posłuchać opinii opozycyjnych polityków, oskarżających go o sianie paniki i wyolbrzymianie problemów. Co więksi racjonaliści zaczęli natychmiast analizować, jak to mało możliwy jest wybuch wojny – a w szczególności, że mało prawdopodobne by ktoś znowu nas napadł akurat 1 września.
Otóż nie – sądzę, że premier powiedział coś jak najbardziej słusznego. Użył oczywiście pewnej figury retorycznej, zwanej hiperbolizacją – polegającej na świadomym przejaskrawieniu, po to by przekaz był bardziej dobitny. Ale czy to się komuś podoba, czy nie, mówił o problemie niezwykle ważnym - o przyszłości Unii Europejskiej.
Kilka miesięcy temu, podczas prezentacji opracowania Biura Bezpieczeństwa Narodowego dotyczącego bezpieczeństwa Polski, zwróciłem uwagę na zadziwiający fakt. Na to, jak szybko wszyscy zapomnieli, co było prawdziwym motorem integracji europejskiej i w jakim celu głównie powstała Unia. Nie było to dążenie do wyższych dochodów, nie było to korzystanie z funduszy unijnych, nie była to chęć umożliwienia Europejczykom swobody podróżowania i pracy w innych krajach. Unia – a właściwie Wspólnoty Europejskie, bo taką formę instytucjonalną miało początkowo dobrowolne stowarzyszenie krajów naszego kontynentu – powstała głównie po to, by zapobiec kolejnej wojnie na kontynencie. Akuszerami mogli być Schuman i Monnet, ale prawdziwymi ojcami chrzestnymi byli Hitler i Stalin. Pierwszy, który doprowadził do wylania morza krwi i zamiany Europy w gruzy, drugi który zagrażał zabraniem jej mieszkancom z trudem odzyskanych swobód i wolności.
Najwyższy czas, aby sobie o tym przypomnieć. Współpraca w ramach Unii Europejskiej ma oczywiście służyć modernizacji i wzrostowi dobrobytu Polski. Ale w pierwszej kolejności musi służyć temu, by nasz kraj był bezpieczny. Jeśli to bezpieczeństwo kosztuje, trudno, trzeba za to zapłacić. To nieco inna perspektywa niż stwierdzenie jednego z naszych polityków, że celem naszego członkostwa w Unii jest to by jak nasilniej „wycisnąć brukselkę”, nic w zamian od siebie nie dając. Albo opowieści, że główną strategią naszego funkcjonowania w Unii powinno być maksymalne paraliżowanie dalszej integracji – bo interesują nas tylko brukselskie pieniądze, a im mniej współpracy w Unii, tym lepiej.
Powinniśmy podziękować prezydentowi Putinowi za to, że przypomniał nam o tym że historia wcale się nie skończyła, a bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze. Jak również za to, że przypomniał wszystkim Europejczykom że bez ścisłej integracji i solidarności wewnątrz Unii oraz współpracy Europy z Ameryką nadal jesteśmy zdani na najstraszliwsze ryzyka i kaprysy historii. I że dopóki nasz kontynent naprawdę się nie zjednoczy, zarówno gospodarczo jak politycznie, nigdy nie będziemy mogli być pewni czy 1 września polskie dzieci pójdą do szkoły.

Opublikowane w Rzeczpospolitej, 29.03.2014