Roger Waters udzielił wywiadu dla BBC. W programie BBC HARDtalk przyznał, że w 1985 roku popełnił błąd próbując różnymi środkami prawnymi zastrzec nazwę Pink Floyd. „Oczywiście że się myliłem – to była merkantylna decyzja” przyznał Waters - „przyszedłem do gości i powiedziałem: słuchajcie, rozchodzimy się i już nie będzie Pink Floryd”. Przez dwa lata Waters próbował sądownie zakazać pozostałym muzykom używania nazwy Pink Floyd. Bezskutecznie.

REKLAMA
Dziś, w dwudziestopięciominutowym wywiadzie Roger Waters dodaje, że album The Wall jest między innymi opowieścią o prawie. Muzyk przyznaje, że popełnił błąd pozywając swoich kolegów. Po latach wyciąga jedną z cegieł w ścianie oddzielającej go od zespołu.
Słucham tego wywiadu i zastanawiam się czy każdy spór miedzy twórcami musi angażować prawników, sądy? Nie wiem, czy sądowe batalie są właściwym sposobem na rozstrzyganie nieporozumień między artystami.
Czy jednak w innych sporach, tych codziennych, nie za szybko spotykamy się na sali sądowej? W większości przypadków można rozwiązać problem rozmową, mediacją, spokojnym rozważeniem wszystkich argumentów bez angażowania kosztownych suflerów. Czytam pisma procesowe, zbyt często przypominają one wypowiedzenie wojny totalnej – jakaś w nich przesada, napięcie budowane przymiotnikami, brak nadziei na ustępstwo. No pasaran. Wszystko to znajduje rozwiniecie na salach sądowych, walka na sztachety wyrwane z kodeksu, prawnicze docinki, pojedynek na miny. Na końcu często okazuje się, że większość spraw można załatwić w drodze mediacji. Pomyślmy o tym, zanim armia wąskoustych prawników rozpocznie swój kosztowny marsz po salach sądowych.
Waters pytany o swój najlepszy album wskazał – słusznie zresztą – „Amused to Death”.
Mam wrażenie, że my czasem wolimy się ubawić na śmierć…