Gastronomicznym niusem miesiąca jest oczywiście gwiazdka przewodnika „Michelin” dla warszawskiej restauracji Atelier Amaro. Pierwsza w historii polskiej gastronomii. Lata konsekwentnej pracy i inteligentnej autopromocji przyniosły owoc. Wojciech Modest Amaro dopiął swego. To duży sukces, cokolwiek byśmy nie powiedzieli o konserwatywnym, niedzisiejszym podejściu Michelina i o tym, że w Polsce mamy jeszcze co najmniej dwóch szefów kuchni, którzy by na gwiazdkę zasłużyli.
A co się w takiej gwiazdkowej restauracji je? Kilka dni po przyznaniu gwiazdki wybrałem się do Amaro na lunch. Nie ma tu normalnego menu, jest jedna kartka z „momentami”, które tego dnia wyczarował (to właściwe słowo) Amaro z zespołem.
Na lunch można wybrać 3 lub 5 momentów (odpowiednio 120 i 185 zł), na kolację – od 3 do 8 (145–280 zł). Dania zmieniają się praktycznie codziennie. Z karty wiele się o nich nie dowiemy, ale w sukurs przychodzi dobrze poinformowana, sprawna i uprzejma obsługa.
Kilka dni po przyznaniu upragnionej gwiazdki wybrałem się do Atelier Amaro i zjadłem m.in.:
Czekadełko: ten dziwny twór podany na drzewnym sęku okazał się niczym innym jak… kanapką. Przedziwnie wysuszona na wafel i nadziana musem z wątróbki… z żabnicy! Zaskakujący, intrygujący "moment”.
"Morela / kapusta / estragon": te trzy słowa nie oddają tego fenomenalnego dania. Trzy rodzaje pierogów… bez ciasta, to znaczy farsz owinięto w cienkie płatki warzyw: rzepy, dyni, buraka. Farsz jest zarazem tradycyjny i genialny: kozi ser, kapusta z chrzanem, cielęcina. A to wszystko na wydaniu kelner polewa żurkiem, tyle że innym. Dzieło reprezentatywne dla mistrza Amaro: kwintesencjonalnie polskie, ale podane w zupełnie nowatorski sposób.
"Wanilia / orzech włoski / świerk": oprócz przepięknej prezentacji w tym czekoladowym ciastku z lodami waniliowymi nie byłoby nic dziwnego, gdyby zamiast czekolady nie zostało zrobione z… rydzów!
Był to fantastyczny obiad. Najlepszy, jaki zjadłem u Wojciecha Amaro. Pomysłowy, wręcz bajeczny w swoich nieoczekiwanych zestawieniach, ale nie zmanierowany. Kuchnia "molekularna", której wiele osób się boi, jest tu obecna tylko jako starannie dozowana przyprawa. Dana główne to całkiem konkretny kawałek mięsa czy ryby. Nawet najdziwniejsze pomysły broniły się smakowo i zapamiętam je na długo.
Rachunek za dwie osoby wyniósł 480 zł. Czyli za trzy momenty, dwa kieliszki wina, wodę, kawę i serwis trzeba zapłacić równowartość 60€. To dużo jak na średnią płacę w sektorze przedsiębiorstw w Rzeczpospolitej Polskiej, nie tak wiele jak na smakowy standard restauracji. Tyle samo albo więcej zapłacilibyśmy za porównywalny lunch w gwiazdkowej restauracji w Brukseli albo Mediolanie. Chcieliśmy być w gastronomicznej Europie i w niej jesteśmy. Polecamy – wizyta u Amaro jest czymś, co każdy smakosz przynajmniej raz jest sobie samemu winien.