Wiecie, czym Puchar Polski różni się od ligi? Tam o tytule decyduje 30 spotkań, w których trzeba uzbierać jak najwięcej punktów. Ktoś powie, że Ruch mistrzostwo przegrał na Legii, ale przecież równie dobrze ja mogę stwierdzić, że gdybyśmy wygrali z Górnikiem i Podbeskidziem, dziś mielibyśmy 3 punkty przewagi nad Legią.
Tutaj zadecyduje jedno jedyne spotkanie. Dwie drużyny wyjdą na murawę i po 90 minutach, a może nieco później, jedni będą się cieszyć i biegać wokół boiska a drudzy będą rozpaczać. Teraz nie liczy się to, kto w jaki sposób do finału doszedł. Nie ma znaczenia, że my musieliśmy grać trzy dogrywki a Wisłę wyeliminowaliśmy w Krakowie dopiero po rzutach karnych. To nie ma znaczenia.
Najważniejszy jest finał. A w nim według mnie szanse są porównywalne. No, może to Legia jest lekkim faworytem. Graliśmy z nią w lidze dwa razy, przegraliśmy i u siebie i na wyjeździe, nie strzeliliśmy jej gola. Ale teraz strzelimy, wierzę w to. Do trzech razy sztuka.
W finale Pucharu Polski wystąpiłem jak dotąd raz. Przegraliśmy 0:1 z Lechem Poznań po golu Sławomira Peszki. A szkoda bo mecz był wyrównany i my też mieliśmy swoje okazje. Było blisko, nie udało nam się. W szatni po meczu panowało duże rozczarowanie.
Pamiętam jeszcze jeden finał, ten z 1993 roku. Ruch Chorzów grał z GKS Katowice, to zresztą w ogóle była bardzo ciekawa historia bo w tamtych rozgrywkach bardzo daleko zaszły rezerwy chorzowskiego klubu i po prostu Ruch w najważniejszych meczach Pucharu zaczął grać pierwszym składem.
Po 90 minutach było 1:1. I tu kolejna ciekawostka. Dla GKS-u wyrównał Marian Janoszka a dziś jego syn Łukasz jest moim kolegą z Ruchu. Futbol pełen jest takich historii. W karnych Niebiescy przegrali 4:5, a jedynym, który nie trafił, był Radosław Gilewicz. Dziś ekspert telewizyjny.
Tamte dwie porażki bardzo przeżywałem. Jedną na murawie, jako zawodnik. Drugą jeszcze jako młodzieniec, na trybunach Stadionu Śląskiego. Mam nadzieję, że jutro będę się cieszył. I że uniosę w górę trofeum, kolejne do dopisania do pięknej historii chorzowskiego Ruchu.
Zresztą ostatnie dni są dla mnie szczególne. Jeszcze do piątku pisano, że wszystko pozamiatane, że Legia jest mistrzem. Na Konwiktorskiej zagrałem swój 300. mecz w lidze, do tego była to akurat 92. rocznica powstania Ruchu a nam na dodatek udało się wygrać 1:0. Legia przegrała i w tabeli został już tylko punkcik.
Meczu Legia - Lech nie mogliśmy normalnie oglądać, akurat mieliśmy rozruch. Widziałem fragmenty, głównie pierwszej połowy. Myślę jednak, że po tym jednym jedynym meczu nie możemy wysnuwać jednoznacznych wniosków. Bo my z Legią jesteśmy jak Federer z Nadalem. Znamy się świetnie, jak łyse konie. W ostatnich 3 latach potykamy sie z nimi regularnie w lidze i w Pucharze Polski a w tym roku znów dzieje się to samo tyle tylko, że już w Wielkim Finale.
Gdyby ktoś powiedział w Chorzowie przed sezonem, że tak to pod koniec kwietnia będzie wyglądać, pewnie skierowano by go do psychiatryka. A to jest prawda. Dla nas ten sezon to taki piękny sen, który, mamy nadzieję, będzie trwał jak najdłużej.
pozdRawiam,
WG.