Moralnie zacofani, gospodarczo niedorozwinięci, politycznie głupi! Strasznie żałuję, ale jesteśmy zadupiem Europy – na własne życzenie! Ważna i pilna sprawa uchodźców zalewających Europę pokazała, jak nisko stoimy moralnie, jak krótkowzrocznie kalkulujemy politycznie. Nawet pierwszoplanowi politycy mają w kwestiach europejskich horyzonty chłopa małorolnego: jedno co ważne, to wydębić dopłaty i subwencje – na resztę kładziemy lachę!

REKLAMA
Nie mam wysokich oczekiwań co do moralności polskich polityków, ale przeraża mnie, kiedy przy okazji problemu uchodźców nasi oficjele potwierdzają, że problemy poszczególnych krajów UE nie muszą całej Europy interesować. Dziś Grecja, Włochy, czy Węgry stoją w obliczu katastrofy humanitarnej ponad stu tysięcy ludzi, a nasza premier deklaruje zaangażowanie na poziomie 1,5% problemu. Czego będziemy oczekiwać od Europy, kiedy – co nie daj Boże! - wybuchnie prawdziwy konflikt na Ukrainie? Czy sankcjonowanie europejskiego niezaangażowania wobec katastrof poszczególnych państw europejskich leży w naszym interesie?
Nie chcę koncentrować się na moralnym wymiarze problemu uchodźców, ale nie można nie wspomnieć, że:
My jako Polacy od 200 lat po kolejnych katastrofach (częściowo zawinionych przez nas samych) zalewamy Europę kolejnymi falami emigracji. Za każdym razem oczekujemy, że wszyscy witać nas będą z szacunkiem i czcią dla naszej szlachetnej postawy wyrażającej się zazwyczaj w sromotnej klęsce. Reagujemy śmiertelną obrazą, kiedy obce rządy dbają więcej o interesy własnych krajów, zapominając o powinnościach moralnych wobec Polski, to jest kraju Kopernika, Mickiewicza, Curie-Skłodowskiej, no i Jana Pawła II. To my przecież walczyliśmy w Powstaniu Warszawskim, polscy lotnicy uratowali Londyn, a król Sobieski Wiedeń. Nam się należy! ...
Ale co to ma wspólnego z jakąś brudną hołotą, która szturmuje przejścia graniczne? Pewnie nic, bo jakoś nie słyszę, by nasze wysokie polskie standardy moralne, którymi mieliśmy „ubogacić” Europę, obligowały nas do pomocy biednym, głodnym ludziom. Kościół, który przy okazji każdej sprawy natury ginekologicznej tubalnie oznajmia nakazy moralności, w kwestii setek tysięcy biednych i głodnych reaguje słabo. Wprawdzie w czerwcu Rada Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek przypominała, że pomoc uchodźców z krajów objętych wojną lub prześladowaniami religijnymi powinna być udzielona bez względu na ich wyznanie. Ale tej pomocy jakoś nikt efektywnie nie organizuje. Ludzie uciekają przed wojną, toną, giną i koczują pod gołym niebem, a jakoś nie słyszałem by KK efektywnie włączył się w pomoc. Ostatnio zaś przeczytałem przekazane przez biuro prasowe Komisji Episkopatu Polski stanowisko papieskiego stowarzyszenia "Pomoc Kościołowi w Potrzebie". Mowa w nim, że: „Przyjęcie do własnego kraju obcych religijnie i kulturowo ludzi powoduje nowe problemy, które nie do końca da się przewidzieć. Uchodźcom należy pomagać tam, gdzie przebywają. (...)”
Najwyraźniej naszą moralność godzimy się wnieść w wianie do Unii w zamian za wielomiliardowe dotacje. Dla zagrożonych wojną i głodem mieszkańców trzeciego świata mamy polskich misjonarzy. To może tyle o moralności, bo więcej chyba nie ma co mówić.
Teraz o interesach i polityce. Jesteśmy dość słabym jak na standardy europejskie krajem na rubieżach UE, który graniczy z Rosją, oraz Ukrainą będącą z Rosją w stanie konfliktu militarnego. Nasza gospodarcza zależność od Rosji jest faktem. Zależność tę jesteśmy w stanie neutralizować wyłącznie pozycją w ramach UE. Powinniśmy zatem konsekwentnie podkreślać konieczność wspólnej europejskiej polityki zagranicznej, wspólnej polityki energetycznej, solidaryzmu wobec zewnętrznych zagrożeń, współodpowiedzialności za bezpieczeństwo każdego z członków EU. Powinniśmy wytrwale budować sojusze i zjednywać poszczególne unijne kraje; ustępować w sprawach dla nich ważnych w zamian za wsparcie w sprawach dla nas najważniejszych.
Niestety, cały czas pokutuje groteskowe wręcz przekonanie, że pozycja Polski opiera się na pełnych patosu gestach, dumnych wypowiedziach i nadąsanych minach. My nie pozwolimy, my się nie zgodzimy, my nie ustąpimy! Ilekroć jakiś polityk zachowa się za granicą jak nabzdyczony gimnazjalista, poważna część rodaków cieszy się i rośnie w dumę jak to Polska wstaje z kolan. Dominuje dziwaczne przekonanie, że to właśnie arogancja i brak umiejętności współpracy zagwarantuje nam szacunek wśród europejskich i światowych potęg. Zupełnie tak, jakby w UE kluczowym nie była umiejętność budowania koalicji, zjednywania sobie stronników, wypracowywania wspólnego stanowiska. My takiego wspólnego stanowiska i lojalnej postawy wszystkich członków UE domagamy się w kwestii polityki wobec Rosji. Nie zastanawiamy się jednak co Grecję obchodzą sankcje finansowe wobec Rosji? Co Włochy obchodzi gazociąg Rosja – Niemcy? Co Węgry obchodzą sankcje na polskie warzywa i owoce? My domagamy się, by wszyscy członkowie Unii solidarnie i ofiarnie zrezygnowali ze swoich partykularnych interesów, by nas chronić przez zależnością od Rosji; by zabezpieczali nasze bezpieczeństwo stając po stronie Ukrainy skonfliktowanej z Rosją. Kiedy chodzi o Polskę, to jasnym jest dla nas, że wszyscy powinni przejąć się problemami średniej wielkości kraju na wschodnich rubieżach UE, który póki co wciąż więcej pobiera ze wspólnej kasy, niż do niej wpłaca. Ale my sami w sprawie humanitarnej katastrofy dotykającej południowe rubieże UE zachowujemy więcej niż dystans. Ustami pani premier oficjalnie deklarujemy, że nas na pomaganie innym raczej nie stać. To znaczy stać: w obliczy problemu pozbawionych dachu nad głową setek tysięcy ludzi my możemy przyjąć dwa tysiące. Żadnych innych pomysłów nie mamy. Brawo! To jest właśnie model solidarności europejskiej, której potrzebujemy w obliczu zagrożenia rosyjskiego. To jest przykład standardów, które powinniśmy w Europie promować. To jest wreszcie wizja Polski, która pozwala skutecznie wpływać na europejską politykę: zaangażowanie w problemy europejskie na poziomie oscylującym wokół 1,5% – bez żadnej jasnej wizji rozwiązania, bez formowania jakiejkolwiek koalicji.
Nie przesądzam, że należy ochoczo przyjmować emigrantów ekonomicznych z Afryki. Bo przecież większość z tłumów uciekających przed policją na Węgrzech, byle tylko nie trafić do ośrodka dla uchodźców – to wcale nie rodziny uciekające przed wojną, ale emigracja zarobkowa zmierzająca do Niemiec. Rodziny z dziećmi uciekające przed wojną chyba nie odmawiałyby opieki ośrodków dla uchodźców, gdzie dzieci mają zapewnioną opiekę medyczną, edukację i jedzenie i dach nad głową. Nie postuluję zatem, byśmy musieli przyjmować bez pomysłu wszystkich Afrykańczyków, którzy chcieliby mieszkać w Europie. Ale musimy mieć swój pomysł i swoją wizję każdego europejskiego problemu, musimy godzić się ponosić współodpowiedzialność. Musimy także w każdej absolutnie sprawie podkreślać, że płynące z zewnątrz problemy jakiegokolwiek granicznego kraju EU są problemami całej Europy. Przy tym musimy trwać niezłomnie!