Reklama.
Nie, nie wyprowadzam się z Saskiej Kępy, która jest dzielnicą tak wyjątkową, że wyprowadzić się z niej zamierzam wyłącznie na Powązki. Ot, po prostu - zgasła była moja ciocia, więc załatwiwszy formalności spadkowe, postanowiłem czym prędzej spieniężyć dorobek jej życia. A składa się nań mieszkanie w bloku w pewnym smutnym miasteczku - niegdyś wojewódzkim. Dałem ogłoszenie, i czekam. Ludzie dzwonią, umawiają się. Jadę zatem do smutnego miasteczka i spędzam dzień cały na pokazywaniu mieszkania. Nudzę się jak mops, bo oglądający tak intensywnie starają się zbić cenę, że aż się chce ziewać. Piłują, męczą, nudzą, irytują. Z trudem powstrzymuję się, by którego nie zrzucić ze schodów (bo z nerwami ostatnio stoję fatalnie). A przecież mogło by być tak miło...
Dajmy na to, wszedłby taki obywatel i od progu zapytał: a czemuż to sprzedaje Pan mieszkanko w tak miłej okolicy? A potem rozejrzawszy się dokoła uśmiechnął i powiedział: jakież przytulne gniazdko! Już samym tym początkiem rozbawił by mnie i nastroił przychylnie. Gdyby zaś potem podtrzymał życzliwą konwersację, od razu bym go polubił. Opuściłbym na koniec nieco cenę, bo mieszkanie przecież małe i ciemne, okolica byle jaka, a miasteczko smętne. Ale, cholera, nie! Każdy od progu marudzi i narzeka na wszystko. Zanim jeszcze rękę poda, już wypytuje, czy karaluchów aby nie ma, czy sąsiedzi to nie żulia, i tym podobne. Wszystkiemu się dziwią, sapią, oczy zwracają ku niebu, albo opuszczają zrezygnowane. Trajkoczą w stylu: „a na zdjęciu kuchnia wyglądała na większą”; albo zrezygnowanym tonem powtarzają tylko: „no tak, no tak”. Zupełnie nie mam pojęcia, czemu ci wszyscy ludzie uważają, że jak mnie rozwścieczą, to zachcę uczynić na ich rzecz ustępstwa natury finansowej.
Wyłącznie w serialach dla znudzonych kretynów, udane negocjacje prowadzą kretyni antypatyczni. W świecie realnym, zawodowi kupujący – tak samo jak sprzedający – usiłują nawiązać z kontrahentami kontakt emocjonalny, porozumieć się, zakolegować. I nie robią tego z miłości, ale wyrachowania. Jeśli chcemy, by sprzedający naprawdę się przejął naszą negatywną reakcją na cenę, to najpierw przez kwadrans przynajmniej musimy się uśmiechać. Rozbudźmy jego optymizm życzliwymi reakcjami na widok z okna, układ mieszkania, obrazek na ścianie. Na koniec zaś, gdy usłyszymy wreszcie cenę, uśmiechnijmy się powściągliwie, jakby melancholijnie, pozwólmy wybrzmieć ciszy! Jeśli zaś grymas nie schodzi z naszej ponurej gęby, jazgot nie milknie przez cały czas, to nawet najbardziej histeryczna reakcja na cenę nie robi już wrażenia – sprzedający jest zmęczony i ma dość. Co więcej, nie lubi nas, a to przecież jest kwestia pierwszorzędnej wagi! Im bardziej sprzedający ma poczucie, że zmuszony jest opuścić cenę poniżej satysfakcjonującego poziomu, tym chętniej to uczyni na rzecz kogoś, kogo lubi. Dobrze jest dać ludziom jakiś powód, by swoją uległość sami uznali za przychylność, a nie słabość. Ja bynajmniej wzbraniam się całą duszą przed uleganiem namolnym chamom – stokroć bardziej wolę czynić ustępstwa wobec ludzi sympatycznych.
Doprawdy nie wiem, czy wszyscy czytelnicy (jeśli się tacy w ogóle znajdą) zechcą potraktować moje rady serio. Jeśli jednak nie wszystkich zdołałem przekonać, to może choć tych z Kielc. Mam tam bowiem na sprzedaż prześliczne mieszkanko, okolica sympatyczna, sąsiedzi życzliwi, żadnych karaluchów...

Chcesz dostawać info o nowych wpisach?