Redaktor Mazurek jakiś czas temu zadzwonił do Jasienicy i zapytał, czy mógłby przyjechać i porozmawiać ze mną. Chciał rozmawiać o wszystkim, ale powiedziałem, że na wszystkim się nie znam i by poszukał sobie innego rozmówcy. Wtedy zawęził problematykę do spraw dotyczących Kościoła. Choć nie podzielam poglądów redaktora Mazurka w wielu sprawach, to bardzo lubię rozmawiać i gotów jestem do rozmowy niemal z każdym. Zaprosiłem więc do Jasienicy i zmarnowałem cały dzień, bo pan redaktor ani nie przyjechał, ani nawet nie raczył przez kolejne dni poinformować o zmianie swoich planów.
proboszcz parafii Narodzenia Pańskiego w Jasienicy
Był nawet zdziwiony, kiedy zadzwonił ponownie, że oczekiwałem słowa przepraszam za tamta niezręczność. Ale pal sześć, w końcu przyjechał. Panu redaktorowi już na progu kościoła wszystko się nie podobało, a to kwiaty w kościele nie takie, a to żyrandole nie na miejscu.
Po takim wstępie powiedziałem, że możemy porozmawiać, ale że na publikację tej rozmowy nie wyrażam zgody. Wziąłem przykład z kilku biskupów i rzeczników kurii, w ten sposób odpowiadających odwiedzającym ich dziennikarzom. Na moją uwagę pan redaktor odpowiedział z rozbrajająca szczerością, że i tak tekst opublikuje.
Skwar lał się z nieba, robotnicy pracowali przy kościele, dzieci biegały po placu zabaw przy plebanii, a my zasiedliśmy w cieniu rozłożystych choinek, by rozmawiać. Trudna to była rozmowa, bo pytania redaktora były rozłożyste niczym pobliskie choinki, a jeśli moja odpowiedź rozmijała się z jego oczekiwaniami, przerywał mi i sam sobie odpowiadał. Kierownik duchowy podczas ostatniej spowiedzi zalecił mi, żebym cierpliwie przyjął i znosił trudności jeśli przyjdą. Stało się. Pokuta odprawiona.
Gdy dziś zobaczyłem w Rzeczpospolitej opis tamtej rozmowy, nawet zbytnio się nie zdziwiłem. Redaktor pomieszał pytania z odpowiedziami, swoje słowa włożył w moje usta a moje odpowiedzi poskracał i poprzeinaczał do tego stopnia, że w niektórych miejscach tekstu to Mazurek pyta i Mazurek sam sobie odpowiada, choć tekst sprawia wrażenie zapisu rozmowy dwóch osób. Tam gdzie moje odpowiedzi i wyjaśnienie było zbyt szczegółowe, redaktor streścił moje wyjaśnienia jednym zdaniem okraszonym na dokładkę knajackim słownictwem, które zaczerpnął z innego źródła. Pytania, na które odpowiedziałem nie po myśli redaktora Mazurka, ten po prostu pominął.
I jeszcze jedno. Od czasu pamiętnego wpisu na blogu redaktora Hołowni, w którym ten napisał to co napisał, minęło już dobrych naście dni. Redaktor Hołownia nie znalazł czasu na spotkanie i rozmowę ze mną, choć rozgłasza wszem i wobec, że on na taką rozmowę jest gotów. Jeśli adwokatami redaktora Hołowni maja być tacy ludzie jak pan Mazurek i mają go bronic takimi metodami, to strach pomyśleć, czym to się skończy.