REKLAMA
„Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku i stanąwszy z tyłu u nóg Jezusa, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.” / Łk 7,36-39/
Wyłączcie na moment jakiekolwiek tradycyjne skojarzenia związane z tą historią. Odsuńcie przeczytane komentarze i zapisane w pamięci homilie. Zapomnijcie o obrazach mistrzów pędzla, ilustrujących tę scenę. Zamknijcie na moment oczy i spróbujcie sobie wyobrazić to, co się wtedy zdarzyło. Nawet najbardziej liberalni z was dostrzegą natychmiast krępującą dwuznaczność tego, co pojawi się przed oczyma wyobraźni. Oto publicznie, wobec licznie zgromadzonych gości, kobieta pieści stopy mężczyzny, obsypując je pocałunkami i namaszczając olejkiem. Nie jestem specjalnie pruderyjny i mało co zgorszyć mnie może. Ale wobec takiej sceny, nawet gdybym był tylko jej przypadkowym, jedynym świadkiem, oblałbym się pąsem, spuścił oczy i wycofał się na bezpieczną dla samych uczestników sceny odległość. Są takie zachowania, które być może w pewnych kręgach kulturowych, w określonych okolicznościach i przy utwierdzonych tradycjach - nie bulwersują, nie zawstydzają, a czasem wręcz nie budzą żadnej reakcji. Tak po prostu bywa. Ta scena, według mnie, z pewnością do takich nie należy.
Spróbujmy teraz zaktualizować tę sytuację, przenieść ją w czasie w nasze współczesne, polskie realia. Niech gościnnym domem będzie na przykład dom redaktora Lisa, premiera Millera albo generała Jaruzelskiego. Zajmującym miejsce u stołu niechby był któryś z naszych katolickich publicystów albo jeden z hierarchów, czy choćby poseł Jaworski z „parlamentarnego Zespołu ds. przeciwdziałania ateizacji Polski”. Mam nadzieję, że nie poczują się urażeni, wszak wstawiam ich w tej scenie w miejsce samego Mistrza z Nazaretu. Kto by miał zająć miejsce tej całującej nogi czcigodnego gościa? Tu najtrudniej, więc użyjmy formy opisowej. Niechby to była jedna z posłanek lewicy, przedstawicielka Forum Kobiet Polskich, albo ktoś z ruchu posła z Biłgoraja. Widzicie? Przy takiej konfiguracji wyobraźnia zaczyna szwankować niemal u każdego. Fizycznie, materialnie, to jeszcze można jakoś tę scenę wymalować, sklecić na foto-shopie albo wyrysować piórkiem i węglem. Ale gdy się na nią spojrzy z boku, to już zaczynają się halucynacje, omdlenia i spazmy śmiechu. Łzy zalewają oczy, wzrok traci swoją wyrazistość, a skojarzenia konsekwencji takiego spotkania jeżą włosy na głowie. A przecież to tylko wyobraźnia.
W tamtej ewangelicznej scenie wszystko stoi na głowie. Wszystko jest nie tak. Wszyscy łamią logiczne i rozumne zdawać by się mogło zasady, oczekiwania, zwyczaje i co kto jeszcze zechce. Po tylu oskarżeniach, jakie publicznie Jezus kierował przeciwko faryzeuszom, trzeba być masochistą, by takiego człowieka za dnia zaprosić do swego domu. Jutro bracia faryzeusze temu zapraszającemu, za przeproszeniem „łeb ukręcą”. Dotknie go zawodowa infamia i spłyną nań obelgi złorzeczących. Już po tobie, braciszku. Jutro nikt ci ręki nie poda. Jutro na ulicy będą z twego powodu przechodzić na drugą stronę albo chować się w bramach. Jutro, nawet jeśli pozostawią cię przy życiu, to zgotują ci takie piekło na ziemi, że żyć ci się odechce.
Przyjąć zaproszenie na gościnę w domu jednego z tych, którzy knuli przeciw zapraszanemu, układali plany, jak by go zgładzić i starali się złowić go na każdym słowie, na każdym kroku i w każdej okoliczności, toż to zakrawa na próbę samobójczą. No, w przypadku Jezusa, wszystko to można przyjąć, zaakceptować i dopuścić. Ale przecież kazał Jezus swoim uczniom, by poszli Jego śladem, by Go naśladowali i brali z Niego przykład. To jak to będzie z nami, gdy wrogowie zaproszą nas w gościnę? Czy najemy się w domu, by nas przypadkiem nie otruli? Czy po wejściu w gościnne progi staniemy plecami przy ścianie, by nie wbili nam zdradziecko noża między łopatki? Czy staniemy w drzwiach, by zdążyć dać nogę, gdyby co przypadkiem...
I wreszcie ta kobieta. To już szczyt heroizmu, bezczelności albo bezmyślności. Nikt jej tam nie zapraszał. Mogła się spodziewać, że jej pierwszy krok za próg tego domu, będzie ostatnim. Co jej przyszło do głowy, by się tak publicznie spoufalać z czcigodnym gościem. Swoją droga, Jezus nie miał żadnego ochroniarza, który by go przed takimi ekscesami mógł skutecznie ochronić. Zupełnie jak ten biedny arcybiskup, którego obnażone kobiety spryskiwały wodą z pistoletów na oczach kamer. Tamta kobieta musiała mieć w sobie coś znacznie więcej niż determinację, by wejść między kruki i wrony i publicznie zrobić to, co uczyniła. Ona nie przyszła, by Go zobaczyć. Ona nie weszła do tego domu, by o coś Go prosić. Ona jedna wiedziała, po co przychodzi i co chce uczynić. Jak to dobrze, że przyszła do domu, w którym był Jezus. Obawiam się, że i wtedy, i dziś ta scena nie mogłaby się powtórzyć w żadnym innym domu.
A nie pisałem, że w szkole Jezusa my wszyscy ciągle jesteśmy w oddziale przedszkolnym?
/ źródło-www.parafiajasienica.waw.pl /
