REKLAMA
Media właśnie doniosły, że papież Franciszek wybiera się w apostolską podróż na włoską wyspę Lampedusa. Podróż, jak to podróż. Papież, jak to papież. No i wyspa, jak to wyspa. A jednak. Kto trochę pogrzebie w medialnych doniesieniach, ten dostrzeże bez trudu, że ta wyspa ostatnimi laty stała się wyspą niezwykłą i niezwykła będzie podróż tego niezwykłego papieża.
Lampedusa to takie miejsce, to taki problem, który chciałoby się schować nie tylko przed gośćmi, przed turystami i dyplomatami, ale nawet przed samymi sobą. To, co działo się na wodach wokół tej wyspy, to, czego doświadczali przybysze docierający do jej brzegów oraz związane z tym problemy samych mieszkańców tej wyspy, świadczą o chorobach toczących włoską społeczność i społeczność całego świata. Jesteśmy coraz bogatsi, coraz lepiej wykształceni i coraz zaradniejsi w rozwiązywaniu codziennych kłopotów. A jednak Lampedusa jest dowodem na istnienie problemów, które nas przerastają, wyzwań, wobec których możni i bogaci okazują się bezradni, albo choćby mało skuteczni.
Tak sobie myślę, że gdyby Włosi mieli zaprosić papieża do wybranych miejsc swojej Ojczyzny, to Lampedusa z pewnością nie znalazłaby się na ich liście. Lampedusa to włoska wyspa, a więc jakoś i szczególniej włoska sprawa. Przeniosłem się więc myślą na Ojczyzny łono i rozejrzałem się wokoło. Do których to miejsc ja zaprosiłbym, zaprowadziłbym papieża Franciszka. Natychmiast pomyślałem o Jedwabnem.
Jestem pewien, że śladem Franciszka podążyliby zaraz do pomnika za miastem i miejscowi, i mieszkańcy okolicznych miejscowości, i wielu, bardzo wielu przyjezdnych. Potem nie potrzebowaliby już watykańskiego przewodnika. Sami trafialiby na to miejsce. Tak mi się zdaje, ale pewności nie mam. Papież Jan Paweł II zatrzymał się na Umschlagplatz w Warszawie, by się tam za Naród Żydowski pomodlić. Od tamtej pamiętnej wizyty minęło już piętnaście lat, a jakoś nie słychać, by któryś z biskupów podążył papieskim śladem.
Zawiózłbym papieża do Treblinki, i to nie tylko na groby chrześcijan pochowanych na terenie hitlerowskiego obozu pracy, ale i na teren obozu zagłady, na piaski przemieszane z prochami ośmiuset tysięcy zamordowanych tam Żydów. Wierzę, że towarzyszyłby nam choćby przewodniczący komitetu KEP do spraw dialogu z judaizmem, a może nawet cała komisja. Kto wie, może pojechaliby tam również klerycy z warszawskich seminariów duchownych wraz z profesorami, a może nawet z biskupami warszawskimi. Trochę się rozmarzyłem, ale przecież my, chrześcijanie, wierzymy w cuda.
Zaproponowałbym papieżowi wyjazd do Tylawy na spotkanie z tymi dziewczynkami, które w międzyczasie zdążyły dorosnąć, a nie doczekały się jak dotąd przeprosin za swoje krzywdy. Może po takiej wizycie łatwiej byłoby naszym biskupom sfinalizować prace nad dokumentem o przeciwdziałaniu pedofilii w szeregach ludzi Kościoła.
Mógłbym zaproponować wizytę w Legionowie, w lesie obok Chełmna nad Nerem, na Ostrowie Tumskim w Poznaniu, w Wąsoszu, w pustelni w Grzechyni, na mogiłach pod Ossowem... Jedno wiem. Scenariusz takiej papieskiej wizyty powierzyłbym wiernym, a nie duszpasterzom. Ludzie najlepiej wiedzą, co ich szczególnie boli. Dużo lepiej niż ich niektórzy kościelni przewodnicy.
/ źródło-www.parafiajasienica.waw.pl /