Filozof prawa i konstytucjonalista, publicysta, bloger
Przepraszam miłośników kultowego serialu „A tymczasem, Premier Gliński…” za przerwę w odcinkach, ale specjalnie ostatnio Profesor nie błaźnił się – ot, jakieś wystąpienie pod Jasną Górą, jakiś wywiad w Radio Maryja, nic specjalnego, takie drobne wygłupy. Dziś jednak przeczytałem, na opiniotwórczym portalu, że Profesor Gliński przewidziany jest,w strategii PiS-u nakreślonej przez Prezesa, do „przejęcia władzy”. Oto pełny cytat, by nie było, że konfabuluję:
„Nowy plan PiS jest dwuetapowy: najpierw prof. Piotr Gliński przejmie władzę, a po wyborach odda ją Jarosławowi Kaczyńskiemu. Zapowiedział to w radiowej Jedynce Mariusz Błaszczak”.
Dwuetapowy plan – czy to nie brzmi genialnie? Jakiś strateg na miarę Machiavellego, umysł na miarę Bismarcka, może nawet sam redaktor Janecki, wymyślił tak przemyślny marsz po władzę. Na pierwszy rzut oka – brzmi wspaniale.
Ale tylko na pierwszy rzut, bo już na drugi – okazuje się tym, czym naprawdę jest, czyli rzadkim idiotyzmem. Jak ma bowiem wyglądać owo „przejęcie władzy” przez Profesora Glińskiego? Rozumiem, że nie na tym, iż Profesor zajedzie w złotej karocy pod budynek Sejmu i w surdut odziany wejdzie do Sali Obrad i oznajmi, że przejmuje władzę? Domyślam się, że genialnemu strategowi PiS chodzi o to, że w głosowaniu premier Gliński zdobędzie większość parlamentarną, już po przegłosowaniu przez Sejm wotum nieufności dla rządu Tuska.
Ale oczywisty problem z tą strategią polega na tym, że szanse Profesora Glińskiego na zdobycie większości w obecnym Sejmie nie są ani trochę – ani o jeden głos – większe, niż szanse Prezesa Kaczyńskiego – bo są w obu przypadkach żadne. Ujmując to inaczej: szanse Prezesa nie są ani trochę niższe niż szanse profesora. Jeśli więc docelowo chodzi o to, by premierem został Kaczyński, to po co wygłupiać się z „dwuetapowością” i wystawiać Profesora Glińskiego, skoro równie dobrze można od razu wysunąć Prezesa? Pod względem swoich szans, są obaj dokładnie w tej samej łodzi.
Tłumaczenia owego parcianego zabiegu są tylko dwa. Pierwsze jest takie, że chodzi o kolejne upokorzenie profesora Glińskiego, co jest normalnym zabiegiem prezesa Kaczyńskiego wobec każdego w swym otoczeniu, kto może wyrosnąć na jakąś indywidualność. Ponownie wystawi się go na ośmieszenie i szansa jest, że nasz wspólny, spontaniczny wybuch perlistego śmiechu jakoś nie dotknie Prezesa Kaczyńskiego. Jeśli tak, to po prostu szkoda mi profesora – nie jakiś geniusz, ale podobno zupełnie przyzwoity, średniej klasy socjolog, który dal się wmanewrować w farsę. Drugie tłumaczenie jest jeszcze mniej korzystne dla PiS-u: idea tymczasowości i dwuetapowości zakłada, że kandydatura Prezesa na szefa rządu jest w tej chwili tak dla większości Polaków obrzydliwa, iż już prędzej zniosą jakiegoś trzymanego za sznurki profesora, no a potem wprowadzi się na urząd Kaczyńskiego, gdy nikt specjalnie nie będzie uważał. Jest to, przyznam, dość realistyczna percepcja postrzegania Prezesa Kaczyńskiego przez opinię publiczną.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Gdy tak sobie piszę tę subtelną analizę polityczną, trochę w stylu redaktora Piotra Zaremby, do mojego gabinetu wfrunął gołąb, chyba pocztowy, z jakimś zwitkiem papieru w dziubku. Właśnie ten zwitek z przedmiotowego dziubka wyjąłem i rozprostowałem, a tam znalazłem wierszyk następującej treści:
A tymczasem Premier Gliński
Dzielny, męski, nie dziewczyński
Jak słyszymy, przejmie władzę.
Miejmy wszakże na uwadze
Że to władza Jarosława.
Dla Glińskiego – marna sława.
Przepraszam za te nędzne, częstochowskie rymy, trochę wzorowane na zaangażowanej poezji Jarosława Marka Rymkiewicza, tudzież za natrętny przekaz ideologiczny – ale ja tylko relacjonuję, czyli, jak sobie mówimy między nami profesorami, relata refero.