Przetacza się wielka niby-historyczna debata ogólnonarodowa, w której generalnie role zostały z góry rozpisane: lewica uznaje pułkownika Ryszarda Kuklińskiego za zdrajcę, a w każdym razie osobę na tyle dwuznaczną, że niegodną najwyższych polskich honorów, zaś prawica domaga się, jeśli nie kanonizowania, to przynajmniej uorłobiałowienia Kuklińskiego.
Filozof prawa i konstytucjonalista, publicysta, bloger
Niektórzy wyłamują się z tego schematu: Tomasz Lis, jak wiadomo liberalny lewak i na dodatek resortowy, wzywa Prezydenta Komorowskiego do nadania Orła Białego Kuklińskiemu.
Chętnie bym podpisał się pod tym wnioskiem, bo większość przesłanek akceptuję: PRL to nie był suwerenny byt, nieposłuszeństwo wobec takiego potworka nie jest zdradą Ojczyzny, przysięga wymuszona i na dodatek pokrętna nie powinna obowiązywać do końca życia, Ludowe Wojsko Polskie było na pasku mocarstwa zła, a Amerykanie byli po jasnej stronie mocy. Wszystko to mówię bez cienia ironii ani wahania.
Są jednak dwa powody, które każą mi się wstrzymać przed uznaniem Kuklińskiego za wielkiego patriotę polskiego, choć chętnie przyznaję mu rangę patrioty amerykańskiego.
Pierwszy wzgląd – mniej ważny – ma charakter nazwijmy to estetyczny. Przez dużą część życia Ryszard Kukliński, najwyraźniej bez żadnych zahamowań, uczestniczył gorliwie i entuzjastycznie w najbardziej kluczowym miejscu zniewalania Polaków i obywateli innych państw Układu Warszawskiego. Gdy wielu polskich dysydentów odsiadywało kary więzienia (jak Kuroń i Modzelewski, potem Michnik i inni) a inni polscy bohaterowie klepali biedę (jak np. profesor Bartoszewski), Kukliński był gorliwym zupakiem sowieckim. Być może wewnętrznie się na to zżymał, ale nic o tym nie wiemy i zżymało się wielu, w tym bardzo paskudnych typów. Można oczywiście powiedzieć, że tym, co zrobił później, od momentu podjęcia współpracy z Amerykanami w 1972 roku, zmył z naddatkiem hańbę pierwszej części swojej kariery. Nie znam rachunku, który pozwoliłby na taki wniosek, ale wiem, że wśród polskich patriotów uhonorowanych Orderem Orła Białego już przez wolną i demokratyczną Polskę, mało jest jednak ludzi, których biografia jest tak dramatycznie przecięta. (A jeśli są – to odznaczenie przyznane im zostało niesłusznie). Zapewne Kukliński-agent jakoś tam wyrównuje hańbę Kuklińskiego-zupaka – ale czy winduje rangę na szczebel orła Bialego?
Moje drugie wahanie wynika z czegoś dużo ważniejszego. Kukliński przekazał Amerykanom, ryzykując życiem i nie dla wynagrodzenia, najcenniejsze sekrety dotyczące sowieckiej machiny wojskowej. Jego głównym motywem było oddalenie perspektywy tego, że w odpowiedzi na sowiecki atak konwencjonalny na Europę Zachodnią Amerykanie odpowiedzą ograniczonym atakiem nuklearnym na posuwające się w kierunku zachodnim siły sowieckie – i gros uderzenia spadnie na Polskę.
Otóż moje pytanie jest bardzo proste: w jakiej mierze fakt, że Amerykanie wiedzieli o rozmaitych planach sowieckich, a także o szczegółach uzbrojenia, lokalizacji centrów dowodzenia, systemie łączności itp., mógł wpłynął na redukcję owego strasznego niebezpieczenstwa dla Polakow? Czy fakt że do wojny nie doszło – albo że jej perspektywa została zmniejszona – w jakimś stopniu wynika stąd, że Amerykanie wiedzieli od Kuklińskiego, co Sowieci planują?
Przecież inicjatywa wojny, w tych wszystkich scenariuszach, miałaby wyjść od Rosjan. W jakim stopniu ich decyzja o ataku byłaby zdeterminowana faktem, że Amerykanie wiedzieli o tym, co Rosjanie knują?
Na zdrowy rozum, taki efekt (odwiedzenia Rosjan od zamiaru ataku) mógł nastąpić tylko, gdyby Rosjanie wiedzieli, że Amerykanie o wszystkim wiedzą – czyli że w sercu ich struktur dowodzenia siedział agent amerykański. Ale to wymagałoby kontrolowanego przecieku do Sowietów o działaniach Kuklińskiego – co oczywiście nie nastąpiło, gdyż byłoby śmiertelnym zagrożeniem dla samego Kuklińskiego. A gdy już świadomość istnienia agenta stal się jasna dla dowództwa LWP, miało to związek wcale nie z planami strategicznymi dotyczącymi III wojny światowej, ale z przygotowywaniem stanu wojennego. O tym właśnie powiedział Kuklińskiemu i kilku innych towarzyszom w swoim gabinecie generał Skalski 8 listopada 1980, co uruchomiło ewakuację Kuklińskiego z Polski.
A skoro już o stanie wojennym mowa: Kukliński, jak wiadomo, przekazał Amerykanom dokładne plany przygotowywanego stanu wojennego. Jedyna korzyść dla Polski z tego przekazania polegałaby na tym, by o tym czym prędzej powiedzieć opozycji demokratycznej, a w szczególności Solidarności. Wiedza taka byłaby na wagę złota dla Polaków, zarówno w strategii działania jak i w uchronieniu się przynajmniej niektorych przed internowaniem. Ale jak wiadomo – a wiadomo to choćby od czasu wielkiego wywiadu Kuklińskiego dla paryskiej Kultury bodajże już w 1981 roku – Amerykanie trzymali tę wiadomość pod wielkim kluczem, a już zwłaszcza przed Polakami. Oczywiście Kuklińskiego nie można za to winić, bo nie był dysponentem informacji, jakie przekazał Amerykanom. Ale nie ma też co robić z jego działań czynów patriotycznych, bo Polakom te transfery informacji do USA nie przydały się ani na grosz.
A zatem: ani informacje przekazywane USA o głównych planach operacyjno-strategicznych Układu Warszawskiego ani o stanie wojennym, nie wpłynęły ani na jotę na sytuację Polski, na jej bezpieczeństwo, rozwój w kierunku demokracji i niepodległości itp. Były natomiast bardzo przydatne dla Amerykanów. A nie jest to jednak to samo, bo to Amerykanie mieli zrzucać bomby, a terytorium miało być polskie – a nie na odwrót, i to Amerykanie dowiedzieli się o planach stanu wojennego, a Polacy byli tej wiedzy świadomie przez Amerykanów pozbawieni, a nie odwrót.
Tak naprawdę jedyny argument, jaki usłyszałem, który mógłby ewentualnie wskazywać na korzystny wpływ działań Kuklińskiego na sytuację Polski, to informacje o planowanej interwencji militarnej ZSRR w Polsce w listopadzie-grudniu 1980. To w odpowiedzi na te wiadomości, m.in. Jimmy Carter, Zbigniew Brzeziński i nawet Papież Jan Paweł II uruchomili akcję odwiedzenia Rosjan od tych planów. Tylko że o mobilizowaniu wojsk i o planach interwencji wszyscy trąbili, grupowanie armii sowieckiej widoczne było na wszystkich zdjęciach wywiadowczych, a najgłośniej o możliwości interwencji mówili sami Rosjanie ostrzegając np. że sytuacja w Polsce grozi odcięciem ich wojsk w NRD od zaopatrzenia w ZSRR, a oni do tego nie dopuszczą. A zatem naprawdę nikt nie potrzebował jeszcze informacji agenta ulokowanego w sztabie Układu Warszawskiego czy LWP, by obawiać się wtedy interwencji ZSRR.
Nie odmawiam Ryszardowi Kuklińskiemu wielkiej odwagi i bezinteresowności. Był wielkim patriotą – ale amerykańskim. Nie ma w tym nic złego: niektórzy uważają, że ojczyznę można sobie wybrać i nie zamierzam rzucać kamieniem. Kukliński tak właśnie wybrał. Nie widzę, w jaki sposób jego działania przyczyniły się do sprawy polskiej.
W samej rzeczy, dzisiejszy „spór” o Kuklińskiego nie jest żadnym sporem historycznym ani debatą moralną o zdradzie i lojalności, ale prymitywną zasadzką, zmontowaną przez prawicę: jeśli ktoś nie przyłącza się do aktów strzelistych wobec pamięci Kuklińskiego, to jest zdrajcą i sojusznikiem okupanta. Nie warto dać się nabrać na taki szantaż.
Dlatego, Panie Prezydencie: moja skromna prośba jest taka, by Pan nie przyznawał żadnego odznaczenia pułkownikowi Kuklińskiemu. Natomiast jeśli można jakoś dyskretnie, drogą dyplomatyczną, zasugerować Prezydentowi Obamie przyznanie pośmiertnie płk Kuklińskiemu jakiegoś wielkiego amerykańskiego odznaczenia – to anytime, jak mówią nasi sojusznicy.