Wróciliśmy właśnie z wakacji i znaleźliśmy się w samym środku owocowej wojny. Okazało się, że pod naszą nieobecność (o, nieładnie) Putin postanowił ukarać nas wraz z naszymi jabłkami, gruszkami, porzeczkami i kalafiorami. Szczęśliwie, naród wraz z sadownikami wykazał się refleksem i ogłosił akcję #JemyJabłka. Nasze armaty również odpowiedziały zatem ogniem i szybko upiekliśmy ciasto drożdżowe z jabłkami.

REKLAMA
Władimir Władimirowicz pewnie teraz bezsilnie zaciska pięści i tupie tłustymi nóżkami (nie wiemy, czy ma w istocie tłuste, ale brzmi to tak dobrze, że nie mogliśmy się oprzeć). Już wydawało mu się, że zniszczy nasze sadownictwo, doprowadzi do upadku rolnictwa i recesji w gospodarce, już roiły mu się wizje gnijących na wysypiskach porzeczek, już śnił o stertach kalafiorów zasypujących nasze ulice. A tu figa z makiem, a raczej reneta z kortlandem. Ktoś sprytnie wyliczył, że aby zniwelować skutki rosyjskiego embargo, wystarczy, aby obywatele naszego kraju jedli dziennie jedno jabłko (z wyłączeniem sobót i niedziel, bo w weekendy można ostro poszaleć z ananasem i mango). W Internecie zabuzowało i natychmiast rodacy zaczęli się zachęcać do spożywania jabłek. Akcja rozszerzyła się nawet na cydr, a w krakowskich barach i restauracjach (o które zawadziliśmy w drodze powrotnej do domu) pojawiły się plakaty zachęcające do zamawiania tego orzeźwiającego trunku. Niektóre z zacnych przybytków kulinarnych Krakowa oferują nawet każdemu gościowi jabłuszka za darmo, pod warunkiem, że zamówi coś z ich oferty. Oczami duszy widzimy już brytyjskich turystów, którzy zagryzają naszymi jabłuszkami kolejne wódki w shot-barach, przyczyniając się tym walnie do klęski rosyjskiego embargo.
Akcja ta na pewno nie zniweluje negatywnych skutków putinowskiej decyzji i pewnie będą potrzebne inne działania. Po części polscy sadownicy znajdą nowe rynki zbytu lub (co już miało miejsce podczas konfliktu w Gruzji) będą eksportować owoce do Rosji przez kraje trzecie. Kłopot pewnie jakiś jednak będzie. Choć z drugiej strony, można powiedzieć, że niechcący Putin wyrządził nam przysługę. Zwiększenie spożycia owoców i warzyw (do czego zachęcamy już od dawna na naszym blogu) wyjdzie wszystkim na dobre - będziemy mniej chorować i żyć dłużej. Pod warunkiem wszakże, że jabłka jeść będziemy i gruszki i porzeczki, nie zapominając, oczywiście, o kalafiorach.
Składniki:
50 g drożdży świeżych
½ kg mąki
1/3 kostki masła
3 żółtka
Mała paczka rodzynek lub suszonych żurawin
¾ szklanki siekanych orzechów laskowych
Cukier waniliowy
Mleko
Cukier trzcinowy
2 cierpkie, twarde jabłka (najlepiej szara reneta)
Cynamon, kardamon, starte w moździerzu goździki
Przygotowanie:
Najpierw budzimy drożdże – do miski wlewamy 1 szklankę ciepłego mleka, 3-4 łyżek cukru, odrobinę mąki oraz pokruszone drożdże i odstawiamy przykryte w ciepłym, ciemnym miejscu na ok. 30 min. Kiedy drożdże się już obudzą, wyrabiamy je z mąką, roztopionym (ale schłodzonym) masłem, cukrem waniliowym oraz jajkami. Wyrabianie jest pracochłonne, więc można pomóc sobie mikserem. Dążymy do tego, aby uzyskać jednotą masę, która odchodzi od ręki a naciśnięta wykazuje się sprężystością. Pod koniec procesu wyrabianie dodajemy sparzone wrzątkiem rodzynki i orzechy. Wyrobione ciasto odstawiamy przykryte bawełnianą ściereczką w ciepłym, ciemnym miejscu na ok. 1.5 godz. do wyrośnięcia. Uwaga: ciasto podwoi swoją objętość, więc miska powinna być odpowiednio duża.
Po wyrośnięciu ciasto wykładamy do posmarowanej masłem i oprószonej mąką tortownicy, Jabłka obieramy i kroimy w ósemki, a następnie obtaczamy w mieszance przypraw korzennych z cukrem trzcinowym. Tak przygotowane jabłka rozkładamy na wierzchu ciasta w dowolnie wybrany wzór. Ciasto piekarniku rozgrzanym do 170 stopni przez ok. 40 minut, aż ciasto ładnie się zarumieni, a włożony do ciasta patyczek będzie suchy. Wyjmujemy z piekarnika i przestudzamy.