W ostatnim czasie minister zdrowia Konstanty Radziwiłł stał się bohaterem niepochlebnych doniesień prasowych. Newsweek informował, że żona i szwagier ministra otrzymywali zlecenia na prace remontowe od samorządu lekarskiego w zamian za to, że minister zdecydował o wypłacie izbom zaległych i należnych pieniędzy za zadania przejęte od państwa. Sprawa kładzie się cieniem na reputacji dr. Radziwiłła, jednak trzeba zwrócić uwagę na fakt, że w istocie to niewielkie przewinienie wśród „grzechów” ministra.
Po pierwsze trzeba wyjaśnić, że pieniądze, które dostał od Ministerstwa Zdrowia samorząd, należą mu się zgodnie z prawem. To zapłata państwa za np. prowadzenie rejestru lekarzy, sądownictwo lekarskie i inne zadania, które kiedyś były realizowane przez instytucje państwowe. Tak się samorząd z państwem umówił.
Oczywiście nie sposób pominąć faktu, że od lat resort zdrowia przekazywał tylko część tej kwoty samorządowi. Samorząd oczywiście podał sprawę do sądu i wygrał, więc pieniądze trzeba było wypłacić. Niemniej jednak to, że akurat wypłaty dokonano po przejęciu ministerstwa przez dr. Radziwiłła może budzić lekki niepokój. W końcu obecny minister zdrowia był przez dwie kadencje prezesem Naczelnej Izby Lekarskiej, potem wiceprezesem, zajmował też wysokie stanowiska w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie.
Morale samorządu
Po przeczytaniu publikacji w Newsweeku, postawiłabym pytanie nie tylko o kręgosłup moralny samego Radziwiłła ale też, a może przede wszystkim, samorządu lekarskiego. Bo jak ocenić zlecanie różnych prac „swoim ludziom”. Zwykli lekarze często mówią, że chcieliby się wypisać z samorządu, co oczywiście jest niemożliwe, nie mają szacunku dla wielu działaczy i efekt jest taki, że od lat działają tam ci sami ludzie, którzy zastanawiają się np. dlaczego lekarze nie biorą udziału w wyborach delegatów na zjazd lekarzy. Wielu z nich już dawno powinno odejść.
Choć trzeba też uczciwie powiedzieć, że obecny prezes Naczelnej Izby Lekarskiej dr Maciej Hamankiewicz, moim zdaniem, jest jednym z bardziej wartościowych działaczy lekarskiego samorządu. Od czasu, gdy jest prezesem wiele zmienił na lepsze. Zawsze wyważony w swoich wypowiedziach, stający po stronie lekarzy (w końcu od tego jest) i co niespotykane w tym środowisku, świetnie komunikujący się z mediami. Oczywiście wielu ocenia go zupełnie inaczej.
Prezes samorządu lekarskiego ma jednak problemy, ponieważ posłowie PO zwrócili się do CBA i NIK o sprawdzenie legalności i okoliczności przekazywania przez resort zdrowia dotacji dla samorządu. Natomiast Naczelna Izba Lekarska prostuje, że nie dostała, tak jak napisał Newsweek, 16 mln zł dotacji a jedynie 1 229 748 zł tytułem zwrotu kosztów poniesionych na zadania realizowane w imieniu państwa w latach 2005-2015. I to sprostowanie jest prawdopodobnie zgodne z prawdą, dlatego, że te 16 mln zł dotacji poszło dla całego samorządu lekarskiego, czyli Naczelnej Izby Lekarskiej i okręgowych izb lekarskich. Co oczywiście nie ma wpływu na historię dotyczącą rzekomego zlecania remontów przez NIL. Trochę jak w Radiu Erewań...
Ja jednak nie skupiałabym się na postawie moralnej dr. Radziwiłła, a nawet działaczy samorządu lekarskiego. Minister zdrowia ma gorsze przewinienia, które nie tylko będą nas kosztowały więcej niż remont w Naczelnej Izbie Lekarskiej, ale mogą istotnie wpływać na to, co dla nas najważniejsze – nasze zdrowie i życie. Tak więc subiektywnie wybrałam 8 grzechów ministra, które są gorsze niż finansowe paktowanie z samorządem lekarskim:
1. Bezczynność
Z tego „grzechu” wynika wiele innych. Od czasu objęcia przez Konstantego Radziwiłła ministerialnego fotela niewiele się wydarzyło a minęło już dobrych parę miesięcy. Było wiele zapowiedzi, powołano najwięcej w historii resortu zewnętrznych gremiów do prac nad różnymi problemami, ale na razie niewiele z tego wynikło. Mamy tylko zapowiedzi. Natomiast polska ochrona zdrowia wymaga gruntownych zmian, może prowadzonych powoli ale za to sukcesywnie. Bezczynność powoduje, że i tak zła sytuacja pogarsza się.
2. Kolejki do lekarzy i świadczeń
Przez lata media nie przepuściły okazji do informowania o kolejkach do lekarzy a ostatnio jakby zapomniały. Tymczasem nic się w tej materii nie poprawiło. Ponieważ nie wdrożono żadnych rozwiązań sytuacja jest coraz gorsza, kolejki coraz dłuższe.
Do endokrynologa czy ortodonty, jak wynika z ostatniego raportu Fundacji Watch Health Care trzeba czekać prawie 10 miesięcy, a o zgrozo do kardiologa prawie pół roku. Oczywiście niechlubnym hitem jest oczekiwanie na zbieg wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego – średnio 3,7 lat. W oczekiwaniu na specjalistę czy zabieg wielu chorych może zejść z tego świata ale wiadomo, nawet ci gorzej sytuowani wysupłają ostatni grosz i pójdą prywatnie. Sytuacja jest na tyle poważna, że prywatnie też już trzeba czekać – na wizytę u dobrego specjalisty nawet kilka miesięcy.
Niektórzy mogą powiedzieć, ale przecież przed Radziwiłłem też były kolejki. Były, ale powoli i systematycznie próbowano z tym walczyć. Teraz słyszymy, że właściwie wszystko można załatwić u lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. Ludzie zwyczajnie mają nie chodzić do specjalistów i nie będzie kolejek. Ręce opadają. Z całym szacunkiem dla lekarzy rodzinnych, nie są oni w stanie posiąść dokładnej wiedzy z zakresu całej medycyny. To zwyczajnie może doprowadzić do wielu tragedii.
3. Niech rezydentów i ich rodziny utrzymują rodzice
W ostatnim czasie lekarze rezydenci, czyli pełnoprawni lekarze, którzy w ramach rezydentury robią specjalizację lekarską spotkali się z ponad setką parlamentarzystów w ramach akcji „Adoptuj posła”. Przekonywali parlamentarzystów, że bardzo mało zarabiają, nie przestrzega się w stosunku do nich prawa pracy, mają nieuregulowany czas dyżurów. Lekarze rezydenci zarabiają 2200 zł brutto lub 2500 zł brutto, jeśli robią tzw. specjalizację deficytową.
Przekonywanie parlamentarzystów na nic się zdało. Lekarze usłyszeli w resorcie zdrowia, że mogą rozmawiać..., ale o obniżkach. No cóż skoro ze wszystkim mamy chodzić do lekarza rodzinnego, to po co nam specjaliści. Choć, co by nie mówić, żeby być lekarzem rodzinnym też trzeba zrobić specjalizację. Zupełnie brak tu konsekwencji. Rezydenci już zapowiadają różne formy protestu.
4. Dojenie samorządów
W latach ubiegłych szpital, który nie radził sobie finansowo, jego właściciel, czyli np. samorząd terytorialny, mógł przekształcić w spółkę i zrestrukturyzować. Państwo regulowało wówczas część zobowiązań zadłużonej placówki. Przekształcenia w jednych miejscach się udawały w innych nie, ale dawały szansę na wyjście z kłopotów i utrzymanie szpitali w niedużych miastach, tak by mieszkańcy z byle problemem zdrowotnym nie musieli jeździć kilkadziesiąt kilometrów.
Niestety, nadeszła „dobra zmiana”. Teraz długi szpitali będą musiały spłacać samorządy, które są ich organami założycielskimi. Będą mogły też zlikwidować zadłużone placówki. Można oczywiście spierać się o to dlaczego te szpitale są zadłużone. Jednak większość specjalistów mówi zgodnie – przez niedoszacowanie procedur medycznych. NFZ zwyczajnie płaci zbyt mało za część procedur wykonywanych w szpitalach.
– Samorządy są zadłużone, nie mają pieniędzy, żeby pokryć długi szpitali – mówił branżowemu portalowi rynekzdowia.pl Marek Wójcik z Związku Powiatów Polskich. No więc będą likwidować szpitale...
5. Choroby cywilizacyjne – wszystko jest pod kontrolą
Otóż nie jest. Przykładem może być cukrzyca typu 2. To choroba zaniedbana przez wielu ministrów zdrowia. Chorzy czasami mówią, że modlą się, żeby jakiś minister zdrowia miał cukrzycę bo może w końcu ich zrozumie.
Żeby zapanować nad chorobami cywilizacyjnymi potrzeba rozwiązań długofalowych, rozłożonych w czasie na wiele lat, wiele więcej niż trwa kadencja sejmu. Niestety, w Polsce na razie żaden minister zdrowia do tego nie doszedł. Profilaktyka cukrzycy, nadciśnienia tętniczego, otyłości – leży. Niby są jakieś plany i programy, ale tak naprawdę to nic się nie dzieje. Na to trzeba wyłożyć pieniądze, a przecież nie zobaczymy efektów tej inwestycji w ciągu jednej kadencji i politycy nie będą mieli czym się pochwalić.
Z leczeniem tych chorób też nie jest dobrze. O ile kwestia chorób sercowo-naczyniowych została w miarę opanowana w ostatnich latach i nie padamy już jak muchy z powodu zawałów o tyle np. z leczeniem cukrzycy nie jest dobrze. Wiele nowoczesnych leków nie jest refundowanych dla chorych na cukrzycę. Rodzice dzieci chorych na cukrzycę typu 1 (choroba autoimmunologiczna) nadal mają znikomą pomoc – nie mogą znaleźć przedszkola dla swoich dzieci, w szkole siedzą pod salami lekcyjnymi, bo w każdej chwili muszą być gotowi na ratowanie swojego dziecka i mimo że NFZ refunduje pompy insulinowe i część insulin (w cukrzycy typu 1 od początku trzeba przyjmować insulinę) to i tak muszą wydać miesięcznie na leczenie dziecka kilkaset złotych a pamiętajmy, że ktoś musi opiekować się dzieckiem, więc nie pracuje.
Tymczasem ministerstwo przekonuje, że wszystko jest w porządku, leczenie jest refundowane a nad sytuacją rodzin z dzieckiem chorym na cukrzycę pracuje. Nie do końca jest to prawda.
W Polsce ponad 2 mln osób choruje na cukrzycę. Finansowanie nowoczesnego leczenia dla tylu osób nie jest tanie, ale jest dużo tańsze niż leczenie powikłań cukrzycy. Pomoc dla rodzin z chorym dzieckiem też się opłaci – rodzic będzie pracował. Warto się nad tym zastanowić.
6. Opieka dla wszystkich, opłata już nie
Minister Radziwiłł stwierdził, że w Polsce 2,5 mln osób jest poza publiczną opieką zdrowotną, bo z różnych względów nie płaci składki zdrowotnej. Dlatego w ramach solidaryzmu społecznego powinniśmy się złożyć i zapłacić tyle, by starczyło na wszystkich. Zapowiedział, że od 2018 r. wszyscy będą mieli dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. Prawdopodobnie, w praktyce będzie to wyglądało tak, że pani w rejestracji przychodni nie będzie sprawdzać w systemie eWUŚ czy jesteśmy ubezpieczeni i według zapowiedzi na tym skończy się ten bezpłatny dostęp, bo za darmo lekarz owszem udzieli porady, ale już nie wypisze recepty refundowanej ani nie skieruje na darmowe badania. No cóż, może głębokie spojrzenie w oczy, przyjemny tempr głosu lekarza rodzinnego sprawi, że nieubezpieczony wyzdrowieje.
Z drugiej strony dlaczego ci, którzy opłacają sami składkę zdrowotną lub płaci za nich pracodawca mają finansować np. tych którzy świetnie zarabiają na podstawie umowy o dzieło ale z różnych powodów składki nie opłacili?
7. O badaniach zapomnij
Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej nie otrzymuj pieniędzy z NFZ za każdą poradę lub wykonane badanie diagnostyczne. Fundusz płaci im stawkę kapitacyjną za każdego zapisanego do ich przychodni pacjenta, niezależnie od tego czy pojawia się on u lekarza czy też nie. Wiadomo, wszyscy skarżą się, że lekarze nie wypisują skierowań na badania. Te obciążają budżet właścicieli przychodni czy praktyk lekarskich, więc stąd ta niechęć. Jednak gdy ministrem zdrowia był Bartosz Arłukowicz wprowadzono rozwiązanie, które promowało finansowo lekarzy POZ wypisujących skierowania. Ci, którzy wypisywali dużo skierowań na badania dostawali najwyższą stawkę za pacjenta - 144 zł. Teraz minister Radziwiłł zdecydował, a NFZ zgodził się, że lekarze POZ będą otrzymywali tę najwyższą stawkę niezależnie od tego czy będą wysyłali na badania, czy nie. To korzystne dla właścicieli przychodni POZ, ale bardzo złe dla pacjentów.
Jak podaje portal branżowy mp.pl, to rozwiązanie wygeneruje dodatkowe koszty w tym roku w wysokości ponad 45 mln zł, a pacjent z tego raczej nie skorzysta. To dużo więcej niż dotacja dla samorządu lekarskiego…
8. Z pustego i Salomon nie naleje
Minister Radziwiłł od lat powtarza, że w Polsce jest konieczne zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia. Teraz zapewnia, że się z tego nie wycofuje, jednak wzrost musi następować stopniowo. Według ministra powinniśmy wydawać 6 proc. PKB na ochronę zdrowia, teraz wydajemy 4,4 proc. Zwiększenie nakładów to słuszny postulat.
Niestety, różne kosztowne pomysły PiS oddalają wizje wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Chyba, że.. podniesiemy składkę zdrowotną. Jednak tego boją się wszyscy politycy. To decyzja skrajnie niepopularna. Można więc ukryć podniesienie składki. Najpierw zostanie zlikwidowana, a później zawarta w innym podatku. Ciekawy politycznie pomysł, jednak datek na zdrowie, jakbyśmy go nie nazwali, i tak wzrośnie. Z budżetu nie da się bowiem wycisnąć więcej, 500+ wydrenuje go bardzo skutecznie.
Wątpliwy sukces
Oczywiście mamy mieć darmowe leki dla seniorów. Problem w tym, że to nie te leki, które seniorom drenują kieszenie. Lista bezpłatnych jest bardzo zawężona a i tak receptę na nie wypisze tylko lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, żeby przypadkiem senior nie ustawił się w kolejkę do specjalisty.
Pewnie można jeszcze wymienić wiele „grzechów”, choćby dotyczących braku szybkich zmian w ustawie refundacyjnej, braku zachęt dla pielęgniarek, by przestały emigrować, jednak wszyscy mówią poczekajmy na ostateczne oceny, w końcu jak mawiał „klasyk”, „prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym kończy, a nie po tym jak zaczyna”. Niestety, mam wrażenie, że ten koniec nie będzie satysfakcjonujący dla chorych.