Jeszcze kilka godzin wcześniej w niedzielny, zimowy, późny wieczór byłem z rodziną, a teraz bezsilny, leżący jak kłoda, umierałem w drodze na oddział. Nie byłem w stanie już nic zrobić. Mój czas decyzji i wyborów się skończył. Masywny zator płucny zamykał ostatnią drogę, ostatnie szczeliny w tętnicach, którymi płynęła krew – opisuje Piotr Piotrowski, który 5 lat temu cudem uniknął śmierci z powodu zatoru płucnego.
Piotr Piotrowski jest dyrektorem szkoły muzycznej, ale też społecznie prezesem pacjenckiej Fundacji 1 Czerwca. Prywatnie to tata Michała, który od 3 roku życia choruje na młodzieńcze idiopatyczne zapalenie stawów. Piotrowski zna system, umie się w nim poruszać. Jednak podstępna choroba, jaką jest zatorowość płucna, 5 lat temu, omal nie pozbawiła go życia.
Pisze o tym: "Nie bałem się. Już nie. Czułem tylko straszny żal, że zostawiam rodzinę, żonę i dzieciaki. Wiedziałem, że są w trudnej sytuacji i wiedziałem, że moja śmierć będzie czymś, co ich zupełnie pogrąży. Chyba ta świadomość powodowała, że resztkami sił walczyłem, aby nie zamknąć oczu i nie zasnąć na zawsze. Tak, wiedziałem, że to koniec. Nie chciałem odchodzić, ale teraz było już za późno.
Brakowało mi tlenu. Poziom jego nasycenia we krwi był na tak niskim poziomie, jak gdybym teleportował się na szczyt Mount Everestu i teraz czekał już tylko na ratunek. Nie byłem w stanie nawet podnieść ręki. Umierałem”.
Jednak, na szczęście, nie umarł.
– Niech Pan się nie rusza. Proszę leżeć, spokojnie. Miał pan masywny zator. Podajemy panu leki, które go rozpuszczają, teraz założymy… – mówiła pochylająca się nad nim lekarka.
Zator płucny to nie żarty
Zator płucny to stan, w którym dochodzi do zablokowania światła tętnicy płucnej. To uniemożliwia wymianę gazową w płucach. Dochodzi wówczas do niewydolności krążenia i bez odpowiedniej pomocy medycznej, do śmierci. Materiałem, który blokuje tętnicę płucną, jest zwykle skrzeplina, która "przywędrowała” do płuc z kończyny dolnej lub miednicy mniejszej. Jednak może to być również masa nowotworowa, ciało obce, płyn owodniowy, powietrze, a nawet tkanka tłuszczowa.
Jak podaje Wikipedia, w Polsce rocznie ma miejsce ok. 20 tys. przypadków zatorowości płucnej, a wiele z nich pozostaje nierozpoznanych lub rozpoznanych niewłaściwie.
Warto wspomnieć w tym momencie, że szanse na przeżycie osoby z zatorem płucnym zależą w dużej mierze od tego, jak szybko zostanie jej udzielona pomoc, dlatego nie można lekceważyć wcześniejszych objawów. Leczenie polega na usunięciu zatoru odpowiednimi lekami lub rzadziej chirurgicznie.
Pacjentowi podaje się duże dawki leków, które mają za zadanie rozpuścić skrzeplinę, a także tlen oraz leki przeciwbólowe. Jeśli to nie daje rezultatów, to konieczne jest chirurgiczne otwarcie tętnicy i usunięcie zatoru. Później pacjent musi przyjmować leki zmniejszające krzepliwość krwi i być pod stałą kontrolą lekarza. Żeby uniknąć ponownego zatoru, zaleca się, aby unikał bezruchu i wyeliminował z diety produkty z witaminą K, która niweluje działanie leków przeciwzakrzepowych.
Czym właściwie objawia się zator płuc? Symptomy występują nagle. Najczęstsze objawy zatoru płucnego to, jak podaje na łamach portalu Medycyna Praktyczna dr n. med. Marzena Frołow:
duszność (u ~80% chorych)
ból w klatce piersiowej (~50% chorych)
kaszel, zwykle suchy (20%)
zasłabnięcie lub omdlenie (14%)
krwioplucie (7%)
U ok. 1/3 chorych występują również objawy zakrzepicy żył głębokich - obrzęk,
zaczerwienienie i ból nogi przeważnie po jednej stronie
Objawy zatoru płuc mogą być mylone z objawami innych chorób np. zapaleniem płuc lub zawałem serca. Zatorowość płucna może też przebiegać całkowicie bezobjawowo. Trzeba pamiętać, że jest schorzeniem poważnym - śmiertelność wynosi ok. 30 proc.
Przy wspomnianych objawach należy jak najszybciej wezwać pogotowie.
To tylko egzema…
Jednak wróćmy do historii Piotra Piotrowskiego i cofnijmy się pół roku wcześniej, bo tak naprawdę wtedy rozpoczęła się ta historia, która wcale nie musiała skończyć się happy endem.
Piotrowski od rana do wieczora pracował, miał mało ruchu i nadwagę, a to oczywiście czynniki, które sprzyjają zatorowości płucnej. Dodatkowo dwa lata wcześniej przeszedł zapalenie żył.
– Gdy kolejny raz przyszedłem na wizytę do lekarza POZ, aby poprosić o receptę na kończące się leki, przy okazji zapytałem jeszcze o zmianę na skórze pod kolanami. Tłumaczyłem, że to od wielogodzinnego siedzenia przed komputerem. W zasadzie narzuciłem mu swoją opinię.
Lekarz przyznał, że faktycznie wygląda to na egzemę. Ucieszyłem się, że to nic poważnego, bo faktycznie martwiły mnie te zmiany na skórze utrzymujące się już od jakiegoś czasu. Minęły już ponad dwa lata od zapalenia żył, które przeszedłem, ale bałem się powtórki – opowiada Piotrowski, który po tej wizycie spokojnie wrócił do swojego życia.
Kolejna, już duża manifestacja choroby pojawiła się w listopadzie, czyli 5 miesięcy później.
– Do kaszlu już się przyzwyczaiłem, ale osłabienie naprawdę mnie niepokoiło. Do tego martwiło mnie to kłucie podczas nabierania powietrza. “Czuję, że to może być nie tylko zapalenie oskrzeli” - powiedziałem do żony. Bardzo źle się czułem. Problemem było przejście 200 metrów po samochód na osiedlowy parking – opowiada.
Następnego dnia było lepiej, ale kolejnego już ledwo wszedł na pierwsze piętro. Wtedy zaczął się martwić.
Ponieważ była to niedziela, zdecydował, że pojedzie na Nocną i Świąteczną Pomoc Lekarską przy jednym z łódzkich szpitali. Trafił na młodą lekarkę, której opisał swoje dolegliwości i powiedział wprost, że obawia się, że może to być zator płucny.
Lekarka zmierzyła ciśnienie, osłuchała, zleciła EKG. Po wynikach badania, w których nie było nic niepokojącego, dostał skierowanie na izbę przyjęć. Tam dodatkowe badania miały wykluczyć lub potwierdzić problem z sercem.
Na izbie przyjęć powtórzono EKG i kolejna lekarka, na którą trafił, stwierdziła, że nie ma potrzeby robić badania echa serca, bo można wykluczyć zawał. Uznała, że problemy Piotrowskiego to wynik zapalenia oskrzeli.
W połowie grudnia poszedł do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej na kontrolę. Miał kaszel, zatkany nos - ot zimowa infekcja górnych dróg oddechowych. Dalej nic nie wskazywało na to, że może dojść do tragedii.
Było coraz gorzej
Natomiast 4 stycznia zrobiło się już dość nieciekawie. Piotrowski zwyczajnie wyszedł po bułki do osiedlowego sklepu i zemdlał. Wezwano pogotowie. Ratownicy zbadali saturacje, zrobili EKG. Saturacja nie była zbyt wysoka, jednak EKG w porządku. Ratownicy chcieli zabrać go do szpitala. Odmówił, tłumacząc, że to pewnie przez pogodę i zapalenie oskrzeli, z którym zmaga się od jakiegoś czasu. Dostał skierowanie na prześwietlenie RTG i do pulmonologa. Miał iść prywatnie w poniedziałek.
– W piątek było święto Trzech Króli. W niedzielę umarłem. Chociaż szukałem pomocy, o mało nie zginąłem. Aby prześledzić, dlaczego tak się stało, poprosiłem o pełną dokumentację medyczną. Dzięki temu dowiedziałem się, że zabrakło jednego badania więcej - trzeba było określić d-dimery, które są powiązane z zakrzepami w organizmie. To niedrogie badanie, które jest standardem, jeśli podejrzewa się zator płucny. Wystarczy pobrać krew, a na wyniki nie trzeba długo czekać – mówi.
Niestety ani POZ, ani Nocna i Świąteczna Pomoc Lekarska, ani lekarka z IP, nikt nie wpadł na to, aby je zlecić. Dlaczego? Bo nikt nie podejrzewał, że ma do czynienia z tak poważnie chorym człowiekiem. – Sam zresztą nie chciałem w to uwierzyć. Dzisiaj wiem, że trzeba było wręcz zapytać: "Czy to nie zator”? Szkoda, że tego nie zrobiłem – uważa Piotrowski.
Przyczyny zatoru płucnego
W jednej trzeciej przypadków, nie udaje się ustalić przyczyny zatoru płucnego. Najczęstszą jest zakrzepica żył głębokich oraz choroby sercowo-naczyniowe. Do zatoru płuc może też dojść z powodu długotrwałego unieruchomienia np. po operacjach ortopedycznych, dlatego pacjentom podaje się profilaktycznie leki przeciwzakrzepowe. Powstaniu zatoru płucnego sprzyja nadwaga i otyłość oraz straszy wiek, choroba nowotworowa i przewlekłe choroby płuc.
Trzeba pytać, dociekać, rozmawiać
Jego zdaniem, pacjenci boją się komunikować, pytać, dociekać. Boją się angażować, bo traktowani są jak wścibscy maruderzy, którzy nie znając się na medycynie, przysparzają dodatkowych problemów organizacyjnych.
– Takie myślenie to wielki błąd, który można przypłacić życiem. Dzisiaj już nie popełniłbym tego błędu, bo zaangażowane pacjenta to obowiązek, a nie tylko opcja – podkreśla Piotrowski.
Życie uratowała mu młoda lekarka w trakcie specjalizacji, mająca dyżur na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej dużego szpitala, do którego Piotrowskiego przywiozło pogotowie. Niestety był już w bardzo kiepskim stanie - po drugiej utracie przytomności, tym razem w domu.
Lekarze z SOR stawiali na zawał. Jednak lekarka po wysłuchaniu Piotrowskiego, który powiedział o objawach, przebytym wcześniej zapaleniu żył i dotychczasowym leczeniu, stwierdziła, że to zator.
– Pomyślałem szkoda, że tak późno. Potem wszystko potoczyło się szybko - pobrana krew, tomograf i udana akcja ratunkowa… – kończy opowieść Piotrowski.
“Może to zator” - pomyślałem? Przecież miałem już kiedyś zapalenie żyły, do tego te zmiany na skórze pod kolanami, które wcale nie znikają pomimo maści. “Nie czekaj, idź dzisiaj do lekarza”, słowa żony dźwięczały w uszach. Miała rację, czekanie nic nie da, lepiej nie będzie.