Od początku pandemii elementem, który zawodził była komunikacja ze strony różnych
instytucji państwowych i przedstawicieli władzy. Były minister zdrowia podważył swoimi wypowiedziami sens noszenia maseczek, a prezydent - szczepień. Teraz z kolei, gdy nieformalnie ogłoszono koniec pandemii, zalecenia AOTMiT z "omyłkowymi” danymi pogrążyły wiarygodność testów w kierunku COVID-19. Taka wpadka to pożywka dla środowisk podważających istnienie COVID-19 i zasadność szczepień czy obostrzeń.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie trzeba być ekspertem od komunikacji lub public relations, żeby wiedzieć, że środowiska sceptyków pandemii czy antyszczepionkowców wykorzystają wszelkie wypowiedzi czy publikacje osób publicznych lub instytucji, które mogą być argumentem na potwierdzenie ich teorii.
Ostatnia publikacja przygotowana przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i
Taryfikacji z zaleceniami dotyczącymi testowania, to woda na młyn dla tych, którzy
twierdzą, że pandemia to jeden wielki spisek, koronawirus nie istnieje, a testowanie w kierunku covid i obostrzenia nie miały sensu.
Chodzi o opublikowane 28 marca "Zalecenia postępowania diagnostycznego
w sytuacji zmniejszenia zagrożenia epidemicznego związanego zCOVID-19". Dokument znalazł się także na stronach Narodowego Funduszu Zdrowia.
To właśnie wtedy zdjęto obowiązek noszenia maseczek w zamkniętych
miejscach publicznych. A od 1 kwietnia zniesiono też finansowanie powszechnego testowania w aptekach i punktach wymazowych. Teraz test antygenowy wykonać może lekarz podstawowej opieki zdrowotnej. Można też kupić go samemu w aptece.
Bez rutynowego kierowania na testy
Jeden z punktów zaleceń AOTMiT z 28 marca mówi o tym, że nie zaleca się już rutynowego testowania w kierunku SARS-CoV-2 pacjentów bezobjawowych przed wizytą w punkcie podstawowej opieki zdrowotnej oraz planową lub nagłą hospitalizacją. Uzasadnieniem miały być dane odwołujące się do ośmiu publikacji naukowych.
Jak napisała Agencja: "Trafność diagnostyczna zarówno testów antygenowych, jak i genetycznych u pacjentów bezobjawowych jest niższa niż u pacjentów objawowych – wysoki odsetek wyników fałszywych:
przy niskim rozpowszechnieniu choroby (1 proc.) - odsetek wyników fałszywie pozytywnych wśród osób z pozytywnym wynikiem testu: 85-91 proc. dla testów
PCR; 53-63 proc. dla testów antygenowych;
przy wysokim rozpowszechnieniu choroby (10 proc.) - odsetek wyników fałszywie pozytywnych wśród osób z pozytywnym wynikiem testu: 34-66 proc. dla testów
PCR; 87-91 proc. dla testów antygenowych".
"W sytuacji spadającej liczby przypadków SARS-CoV-2 zastosowanie testów PCR lub testów antygenowych w populacji osób bezobjawowych może prowadzić do uzyskania wynków fałszywie dodatnich, co może powodować niepotrzebne odsunięcie w czasie m.in. planowanych hospitalizacji, leczenie chorób podstawowych pacjenta, a tym samym potencjalnie wpływać na pogorszenie stanu zdrowia" - napisali autorzy wytycznych.
Omyłka AOTMiT
Po kilku dniach, Agencja postanowiła "sprostować" poprzednie zalecenia. Jak tłumaczy, ma to związek "z otrzymanymi uwagami oraz publikacjami prasowymi odnoszącymi się do treści Zaleceń (...)".
W poniedziałek (11 kwietnia) AOTMIT zamieścił Komunikat Komitetu Sterującego ds. Zaleceń w COVID-19 AOTMiT, w którym prostuje dane przyznając się do "omyłki".
Jednocześnie Komitet Sterujący podtrzymał merytoryczną treść zaleceń sformułowanych
w dokumencie i nie zaleca rutynowego testowania w kierunku SARS-CoV-2 pacjentów
bezobjawowych przed wizytą w POZ oraz planową lub nagłą hospitalizacją.”
Jednak zmienił nieco uzasadnienie dodając sformułowanie "wzrost ryzyka" uzyskania wyników fałszywie dodatnich.
"W ograniczonym zakresie wyniki testów diagnostycznych mogą być fałszywie dodatnie lub fałszywie ujemne. Szansa rozpoznania jest zależna od czułości i swoistości diagnostycznej testu oraz rozpowszechnienia choroby w populacji (analizy tego typu są przeprowadzane m.in. przez ECDC[4]). Strategia testowania zależy także od wariantu wirusa i ciężkości przebiegu choroby" - pisze Komitet.
Jednocześnie przyznaje, że w wersji zaleceń z 22 marca 2022 r. "omyłka dotyczyła prawdopodobieństwa wyników fałszywie pozytywnych wśród osób z pozytywnym wynikiem testu".
Jak dodaje AOTMiT, "wynik ten, w kontekście aktualnej sytuacji epidemicznej niskiego rozpowszechnienia choroby, pozostaje bez wpływu na meritum zaleceń".
Dodano także zapis, że "konsultanci merytoryczni nie weryfikowali obliczeń własnych Agencji."
Wersja danych dotyczących skuteczności testów po korekcie brzmi więc:
"przy niskim rozpowszechnieniu choroby (1 proc.) odsetek wyników fałszywie pozytywnych wśród osób z pozytywnym wynikiem testu: 26-56 proc. dla testów genetycznych; 53-63 proc. dla testów antygenowych;
przy wysokim rozpowszechnieniu choroby (10 proc.) - odsetek wyników fałszywie pozytywnych wśród osób z pozytywnym wynikiem testu: 3-10 proc. dla testów
genetycznych; 9-13 proc. dla testów antygenowych".
Jednak odniesień do prac naukowych już brak.
Omyłka z istotnymi skutkami
Poprzedniej wersji zaleceń nie ma już też na stronie NFZ.
Jednak "Internet nie zapomina", a "omyłka" ta może nas dużo kosztować jako społeczeństwo.
Poprzednia wersja zaleceń stała się bowiem pożywką dla środowisk sceptyków pandemii. M.in. lekarz Paweł Basiukiewicz, znany z krytyki państwowej strategii walki z pandemią
COVID-19, w poście zamieścił zrzut ekranu z publikacji na stronach NFZ.
Środowiska antyszczepionkowe i negujące istnienie pandemii szeroko cytowały w
Internecie zalecenia skupiając się na błędnej tezie, iż 90 proc. testów pozytywnych, to fałszywe wyniki.
Taki komunikat podany wprost, faktycznie może wywołać spore wątpliwości i spowodować brak zaufania do wiarygodności testów, szczepień, czy w ogóle informacji o pandemii.
Tym bardziej, że dane firmowały rządowe instytucje, gdzie takie pomysłki nie powinny mieć miejsca. Osoba publikująca taki komunikat nawet "na logikę" nie wyłapała, że dane zawarte w uzasadnieniu wydają się cokolwiek dziwne.
Eksperci zaskoczeni
Wątpliwości, co do danych w pierwotnej wersji zaleceń pojawiły się oczywiście po stronie ekspertów zajmujących się COVID-19.
"Pisanie takich rzeczy o odsetku testów fałszywie pozytywnych raczej nie poprawia waszej wiarygodności @MZ_GOV_PL. Sabotaż? Fake news? Kłamstwo? Niekompetencja?" - napisał na Twitterze (2 kwietnia) prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Także prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie skomentowała publikację na swoim profilu na Facebooku. Przeanalizowała i oddniosła się do ośmiu publikacji naukowych, do których odwoływali się autorzy dokumentu AOTMiT.
Wyniki tej analizy okazały się bardzo istotne.
- Sprawdziłam każdą z nich i nie znalazłam tam takich danych, którymi można byłoby te wyliczenia uzasadnić – mówi w rozmowie z NaTemat prof. A. Szuster-Ciesielska.
Jak dodaje, pojawiło się sprostowanie, które ukazało rażącą różnicę pomiędzy "starymi” a nowymi danymi dotyczącym odsetka wyników fałszywie pozytywnych, a AOTMiT tłumaczył to omyłką w obliczeniach.
Jak ocenia ekspertka, bardzo dobrze, że sprostowanie się ukazało.
- Ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby podane zostały w nim dokładniejsze wyliczenia lub powołanie na źródła, które ktoś mógłby ponownie zweryfikować – dodaje.
Nie rezygnować z powszechnego testowania
Wątpliwości prof. A. Szuster-Cisielskiej budzą też sama rekomendacje, bo jak podkreśla koronawirus nadal krąży i powszechne testowanie jest potrzebne.
Jak podkreśla, jest też wiele rozsądnych osób, które przed wizytą, np. u starszych członków rodziny, chciałoby się przetestować. Teraz muszą pokryć koszt zakupu testu z własnej
kieszeni.
- Może testy powinny być tylko częściowo odpłatne, aby zachęcić do testowania? - wskazuje ekspertka.
Zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia, Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji oraz Narodowy Fundusz Zdrowia o "omyłkową" publikację i o odpowiedzialność za taką wpadkę. Jednak do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi z żadnej z tych instytucji.
Dziennikarka działu Zdrowie. Ta tematyka wciągnęła mnie bez reszty już kilka lat temu. Doświadczenie przez 10 lat zdobywałam w Polskiej Agencji Prasowej. Następnie poznawałam system ochrony zdrowia „od środka” pracując w Centrali Narodowego Funduszu Zdrowia. Kolejnym przystankiem w pracy zawodowej był powrót do dziennikarstwa i portal branżowy Polityka Zdrowotna. Moja praca dziennikarska została doceniona przez Dziennikarza Medycznego Roku 2019 w kategorii Internet (przyznawaną przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia) oraz w 2020 r. II miejscem w tej kategorii.
Spodziewałam się, że tak poważna instytucja rządowa będzie upubliczniała rzetelne i sprawdzone dane. Natomiast ten dokument, który ukazał się online i mówił o bardzo wysokim odsetku wyników fałszywie pozytywnych podczas wykrywania COVID-19, był dla mnie ogromnym zskoczeniem. Skłoniło mnie to do sprawdzenia tych liczb, tym bardziej, że eksperci Agencji powołali się na osiem publikacji.
prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska
Katedra Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
Uważam, że na tym poziomie do takich pomyłek obliczeniowych nie powinno dochodzić. Takie działania rządowej agencji poważnie nadwyrężają jej wiarygodność.
prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska
Katedra Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie
Rekomendacje, które przedstawiła Agencja, czyli brak powszechnego testowania nie do końca są dobre. Uważam, że obowiązkowe testowanie powinno być zachowane przynajmniej w przypadku przyjmowania pacjentów do szpitala. Trudno mi jest sobie wyobrazić, że na jednej sali szpitala onkologicznego leżą osoby niezakażone i zakażone koronawirusem.
Prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska
Katedra Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie