W Polsce mamy coraz większy problem z syfilisem, czyli kiłą. Chorobę w XX wieku uznano za wykorzenioną, ale od kilku lat liczba zakażeń systematycznie rośnie. Mimo, że oficjalne statystyki w Polsce tego nie potwierdzają, to praktyka kliniczna mówi co innego. Zagrożenie to dotyczy nie tylko Polski, ale też innych krajów europejskich czy Stanów Zjednoczonych. Recepta na zatrzymanie zagrożenia wydaje się dość prosta, jednak praktyka wygląda inaczej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dostęp do badań dla osób bezobjawowych jest ograniczony
Na problem rosnącej liczby przypadków kiły zwracają uwagę przedstawiciele klinik, które wykonują różne zabiegi wymagające wykonania wcześniej badań m.in. w kierunku kiły. W rozmowie z NaTemat podkreślali, że rośnie liczba pacjentów, u których właśnie w ten sposób wykrywają syfilis.
Kiła jest cykliczną chorobą zakaźną (trzy okresy), przenoszona jest przez bezpośredni kontakt, najczęściej w czasie stosunku płciowego. Możliwe jest także wewnątrzmaciczne zakażenie płodu. Kiła wywoływana jest przez bakterie o nazwie krętek blady (Treponema pallidum). Okres wylęgania choroby wynosi od 8 do 21 dni.
Dane, jakie otrzymaliśmy w Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego mówią co innego. Jednak w przypadku wielu różnych chorób, w pandemii statystyki dotyczące nowych przypadków nie do końca były wiarygodne, bo dostęp do diagnostyki i leczenia był ograniczony, a część pacjentów unikała przychodni i szpitali.
Anna Dela z NIZP-PZH odsyła do raportu "Choroby zakaźne i zatrucia w Polsce w 2020 r.”. Wynika z niego, że w 2019 r. liczba zachorowań na kiłę wyniosła 1607, a w 2020 r. - 710 przypadków. Hospitalizowanych było odpowiednio 347 i 127 pacjentów.
Jednak dr hab. Maciej Pastuszczak, dermatolog z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z NaTemat przyznaje, że liczba zachorowań na choroby potocznie zwane wenerycznymi, czyli na kiłę, rzeżączkę czy choroby wywołane zakażeniami Chlamydią, rośnie.
Jak dodaje, obserwuje się stały wzrost w tym zakresie.
Dlaczego te choroby wracają?
Wraz z informacją o wzroście liczby przypadków zakażeń, pojawia się od razu pytanie, jaka jest tego przyczyna?
- Przyczyn jest kilka, ale główną jest rezygnowanie z zabezpieczenia mechanicznego, jakim jest prezerwatywa – mówi wprost dr M. Pastuszczak.
Wyjaśnia, że to z kolei bierze się stąd, iż pojawiła się profilaktyka przedekspozycycjna zakażenia HIV. Niektórzy nie obawiają się już więc tak bardzo zakażenia HIV, bo wiedzą,
że są dostępne leki. Dlatego rezygnują z prezerwatywy.
Grupy ryzyka
Problem – jak wyjaśnia dr M. Pastuszczak - dotyczy głównie grupy MSM, czyli mężczyzn utrzymujących kontakty seksualne z mężczyznami.
Jednak w grupie heteroseksualistów także coraz częściej dochodzi do zakażeń chorobami przenoszonymi drogą kontaktów seksualnych. Co ciekawe, pandemia nie zastopowała tego wzrostu.
Niedoszacowane statystyki
Do NIZP-PZH zgłaszane są tylko przypadki potwierdzone badaniami, stąd liczby z raportu nie odzwierciedlają prawdziwej skali zjawiska.
Tymczasem wielu pacjentów z kiłą trafia do lekarza rodzinnego i na tym etapie otrzymuje leczenie bez specjalnej diagnostyki i rozpoznania laboratoryjnego. Chorobę bowiem leczy się dosyć łatwo, antybiotykiem, który lekarz przepisuje na receptę.
Jak mówi nam dr hab. M. Pastuszczak, problemy z niedostateczną raportowalnością, to nie jest nowy temat, ale borykamy się z nim od dawna.
Podaje przykład Niemiec, gdzie statystyki dotyczące rzeżączki mówią o 200 przypadkach na 100 tys. mieszkańców. Tymczasem w Polsce – jak wynika z oficjalnych danych – to ok. jeden przypadek na 100 tys. - To wartość mocno niedoszacowana – ocenia ekspert.
Jak dodaje, także amerykańskie centrum chorób, czyli CDC z roku na rok odnotowuje, że liczba nowych przypadków kiły czy rzeżączki rośnie.
- Zjawisko nie dotyczy więc tylko Polski czy Europy, ale jest to ogólne zjawisko - podkreśla.
Nie do końca wiarygodne statystyki dotyczące nowych rozpoznań wynikają też z trudności w dostępie do diagnostyki.
Jak powstrzymać rosnącą falę?
Powstrzymać rosnącą skalę nowych przypadków kiły czy rzeżączki może tylko powszechne stosowanie zabezpieczeń mechanicznych, czyli prezerwatyw.
Drugi warunek, to wykonywanie badań w kierunku tych chorób.
Jak mówi nam dr M. Pastuszczak, niestety w Polsce nie są stosowane rekomendacje, które obowiązują już w wielu innych krajach, a dotyczące testowania osób bezobjawowych z określonych grup ryzyka. To istotne, ponieważ chlamydia lub kiła na pewnym etapie mogą
przebiegać bezobjawowo.
Niestety w Polsce takich programów nie ma, a badania pacjent może wykonać jedynie komercyjnie, czyli musi zapłacić za to z własnej kieszeni. Ekspert radzi, że warto się przebadać, zwłaszcza gdy podejmuje się ryzykowne kontakty seksualne.
Objawy kiły są różnorodne i niespecyficzne, co czasem utrudnia diagnozę. Są również różne w różnych fazach choroby, która może trwać latami. Bakterie krętka bladego dostają się do organizmu przez błony śluzowe lub uszkodzoną skórę. Jeśli dojdzie do zakażenia, to właśnie w miejscu, w którym bakterie wniknęły do organizmu po 3-9 tygodniach pojawiają się niewielkie, pojedyncze owrzodzenia. Są one zupełnie bezbolesne, przez co można ich nie zauważyć. Pojawiają się najczęściej w okolicach narządów płciowych, ale w przypadku stosunku oralnego również w gardle, na wargach i na języku. Po 2-4 tygodniach samoistnie znikają. Zdarza się, że kiła przebiega bez tego pierwotnego objawu, albo owrzodzenia przypominają bardziej opryszczkę. W kolejnej fazie choroby zwykle na dłoniach, stopach, głowie i śluzówkach pojawia się wysypka kiłowa, tzw. osutka. Pierwszy rzut wysypki to małe czerwone plamki. Nawroty, które mogą trwać dwa lata, mają już formę grudek, z których po uszkodzeniu wycieka płyn surowiczy. To najbardziej zakaźny okres choroby. Po tym czasie zwykle wysypka ustępuje, nawet jeśli kiła nie była leczona. Jednak krętki robią spustoszenie w narządach wewnętrznych. Kiła atakuje nerki, wątrobę, układ sercowo-naczyniowy i nerwowy, do tego kości, stawy, a nawet oczy i skórę. Jeśli choroba nie jest leczona, może prowadzić do utraty wzroku, chorób układu krążenia, zaburzeń neurologicznych i psychicznych, a nawet śmierci. Źródło: medicover.pl
Pojawiają się też trudności z dostępem do poradni wenerologicznych, bo zwykle występują jako poradnie dermatologiczno-wenerologiczne.
Brakuje bowiem odrębnego kontraktowania dla poradni wenerologicznyh. Porady wenerologiczne realizowane są w ramach poradni dermatologicznych. Problemem może być też skierowanie.
Barierą jest często także czas oczekiwania na wizytę. Pacjent z chorobą weneryczną nie powinien czekać na taką wizytę np. 6 miesięcy.
Jak podsumowuje dr hab. M. Pastuszczak, kiła czy rzeżączka to zaniedbany problem, a niektórzy są nawet zdziwieni, że takie choroby jeszcze istnieją, bo kojarzą je ze średniowieczem.
- Niektórzy nie zdają sobie sprawy z tego, że te choroby nadal są, ale też z tego, jak się roznoszą – mówi ekspert.
Dziennikarka działu Zdrowie. Ta tematyka wciągnęła mnie bez reszty już kilka lat temu. Doświadczenie przez 10 lat zdobywałam w Polskiej Agencji Prasowej. Następnie poznawałam system ochrony zdrowia „od środka” pracując w Centrali Narodowego Funduszu Zdrowia. Kolejnym przystankiem w pracy zawodowej był powrót do dziennikarstwa i portal branżowy Polityka Zdrowotna. Moja praca dziennikarska została doceniona przez Dziennikarza Medycznego Roku 2019 w kategorii Internet (przyznawaną przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia) oraz w 2020 r. II miejscem w tej kategorii.
Praktyka kliniczna mówi, że liczba zachorowań rośnie. Sukcesywnie zwiększa się liczba zachorowań na kiłę i nie tylko.
Dr hab Maciej Pastuszczak
Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego
Pandemia niewiele zmieniła, a nawet jest jeszcze więcej zachorowań, niż było przed pandemią.
Dr hab Maciej Pastuszczak
Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego
Jeżeli w krajach przyległych do Polsk, jak Czechy czy Niemcy odnotowuje się stały wzrost zachorowań, to nie ma żadnego uzasadnienia ekonomicznego czy geograficznego, ani żadnego innego, że u nas nie jest podobnie, jak w tych krajach sąsiednich.