Jak zrozumieć wewnętrzny świat człowieka z depresją? Czy lęk da się pokonać? Czy można uleczyć swoje wewnętrzne dziecko? By walczyć z depresją, warto wyruszyć w najtrudniejszą i jednocześnie najpiękniejszą podróż – podróż w głąb siebie. Taką wędrówkę po zakamarkach własnej psychiki zdecydowała się odbyć i zrelacjonować Aleksandra Chmielewska, pedagożka, u której depresję zdiagnozowano w wieku 24 lat.
Reklama.
Reklama.
– Mam nadzieję, że pokazanie światu siebie prawdziwej, pokazanie drogi, którą przebyłam, ze wszystkimi wzlotami i upadkami, zainspiruje kogoś do pracy nad sobą, da komuś nadzieję na zmianę, pomoże kogoś zrozumieć – mówi w wywiadzie dla naszego serwisu Aleksandra Chmielewska, autorka powieści autobiograficznej "Niewypowiedziane", w której opisała, co przeżywa osoba chora na depresję, aby zdrowi zrozumieli tę ciężką chorobę, a inni chorzy znaleźli drogę do lepszego poznania siebie i walki o przyszłość.
Czy może Pani opisać swoje początki z depresją? Jak to się zaczęło i kiedy choroba została formalnie zdiagnozowana?
Depresję zdiagnozowano u mnie, kiedy miałam 24 lata, czyli prawie 10 lat temu, ale różne niepokojące objawy towarzyszyły mi już dużo wcześniej. Już jako kilkulatka byłam bardzo nieśmiała, zamknięta w sobie. Czułam, że nie pasuję do rówieśników, że nie potrafię bawić się tak jak oni i było mi trudno z tego powodu. Myślę, że pierwszy taki pełnoobjawowy epizod depresyjny wystąpił u mnie, kiedy byłam w wieku gimnazjalnym.
Czym przejawiał się taki epizod depresyjny?
Obniżenie nastroju, znaczny spadek motywacji, trudności ze snem, bardzo niskie poczucie własnej wartości, ciągłe poczucie winy i wstydu, a nawet myśli samobójcze towarzyszyły mi niemal codziennie. To w tym okresie pojawiły się też różne objawy psychosomatyczne, takie jak omdlenia i zasłabnięcia, drżenia mięśni oraz przewlekły stan podgorączkowy, które nie znajdowały wyjaśnienia w badaniach medycznych.
Co mówili lekarze?
Byli lekarze, którzy sugerowali, że symuluję chorobę. A moje ciało po prostu prosiło o pomoc, bo ja nie potrafiłam. Z tego, co pamiętam, w jednym z wypisów ze szpitala pojawiła się informacja, że badanie psychologiczne wykazało bardzo dużą wrażliwość emocjonalną, która może być przyczyną objawów fizycznych, ale nikt nie wspomniał wtedy o depresji ani nie zasugerował wizyty u specjalisty.
Wcześniejsze leczenie mogłoby dużo zmienić w Pani życiu?
Często zastanawiam się, czy gdybym wtedy skorzystała z pomocy psychiatry albo psychoterapeuty, kolejne epizody depresyjne miałyby szansę się nie pojawić… Niestety, nie otrzymałam wtedy specjalistycznego wsparcia, a objawy przez lata to się nasilały, to znów trochę się uspokajały, aż wreszcie były tak dokuczliwe, że utrudniały codzienne funkcjonowanie. Ataki paniki, obezwładniająca niemoc i brak poczucia sensu wypełniały każdy mój dzień.
Kiedy zdecydowała się Pani na podjęcie leczenia?
Od momentu znacznego nasilenia objawów do chwili, kiedy zdecydowałam się skorzystać z pomocy specjalisty, minęły ze dwa, może trzy lata, a objawy były tak nasilone, że upłynęło dość dużo czasu, zanim zobaczyłam skutki leczenia.
O depresji często opowiada się w kontekście reakcji otoczenia na tę chorobę. Jak ta reakcja wyglądała w Pani przypadku?
Początkowo prawie nikt z mojego najbliższego otoczenia nie wiedział, że mam depresję. Kiedy podjęłam leczenie, powiedziałam tylko mamie, lecz mam wrażenie, że w tamtym okresie ona nie była do końca świadoma tego, w jakim jestem stanie. Bałam się reakcji otoczenia. Wstydziłam się nie tylko leczenia psychiatrycznego, ale nawet tego, że korzystam z pomocy psychoterapeuty.
Dlaczego?
Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, właściwie trudno mi powiedzieć, z czego dokładnie wynikał ten wstyd, a jednak przerażała mnie myśl, że ktokolwiek z mojego otoczenia mógłby się o tym dowiedzieć. Punktem przełomowym był moment, w którym trafiłam na oddział psychiatryczny, bo trudno zniknąć na trzy miesiące bez żadnego wyjaśnienia. To wtedy więcej osób z mojego najbliższego otoczenia dowiedziało się o moich problemach, a mnie pozytywnie zaskoczyła ich reakcja, bo dostałam więcej wsparcia, niż się spodziewałam.
A co czuła Pani w związku z premierą książki "Niewypowiedziane", która miała ukazać światu Pani zmagania z chorobą?
Myślałam, że mam to przepracowane, ale im bliżej było premiery książki, tym większe wewnętrzne napięcie odczuwałam. Najbardziej obawiałam się reakcji osób, które mnie znają. Nikt tak naprawdę nie wiedział, czego doświadczyłam i jak było mi z tym trudno. Bałam się, że ludzie będą na mnie patrzeć tylko przez pryzmat choroby. Bałam się oceny. W pewnym stopniu wciąż się boję, a jednak, mimo iż od premiery książki minęło dopiero kilkanaście dni, dostałam już tyle sygnałów, że to, co napisałam, komuś pomogło, że mój lęk z dnia na dzień staje się coraz mniejszy.
Co tak w ogóle stało się impulsem do napisania tej książki w tym trudnym dla Pani okresie? Nie da się ukryć, że to duże wyzwanie dla każdego, tym bardziej dla osoby, której depresja czyni z najprostszych rzeczy ogromny wysiłek.
Od kiedy pamiętam, lubiłam pisać i był to mój sposób na wyrażanie siebie. Nie prowadziłam typowego pamiętnika, ale dużo sytuacji i emocji przelewałam na papier. Książka w wersji, w której obecnie jest dostępna, powstała w okresie, kiedy czułam się już lepiej.
Jak wyglądały pracę nad książką?
Tworząc "Niewypowiedziane", w dużej mierze wykorzystałam fragmenty maili, które wysyłałam psychoterapeutce podczas procesu terapeutycznego. Ze względu na to, że trudno mi było mówić, pracowałyśmy z terapeutką za pomocą maili, które jej wysyłałam, a następnie omawiałyśmy ich treść podczas sesji. To mocno popchnęło proces terapeutyczny do przodu, a mi pomagało wyrazić siebie i stany, w których się znajdowałam.
Na czym się jeszcze Pani opierała przy jej pisaniu?
Korzystałam też z zapisków, które robiłam przez ostatnie dziesięć lat, i które pokazywały mi, jak zmieniał się mój stan emocjonalny w tym okresie. Zebrałam te notatki w formę pamiętnika, dodając postać Isi – wewnętrznego dziecka.
Jak najkrócej scharakteryzowałaby Pani swoją powieść?
Nazwałabym "Niewypowiedziane" powieścią autobiograficzną, a nie typową autobiografią. Wszystkie opisane emocje są prawdziwe, ale niektórym sytuacjom nadałam nieco bardziej literackiego charakteru.
Co ma wyrażać jej tytuł?
Tytuł nasunął mi się pewnego zimowego dnia, kiedy jechałam do pracy i stwierdziłam, że pasuje idealnie. Zawsze byłam bardzo skryta. Nie mówiłam o emocjach, uczuciach czy trudnych sytuacjach, nie chcąc być dla nikogo problemem. Był czas, że starałam się być niewidzialna. Niestety wszystkie kłębiące się we mnie emocje, których nie potrafiłam odreagować, rozrywały mnie od środka, a trzymanie ich w sobie pochłaniało ogromne pokłady energii.
Jak rozumiem, wydaniu książki przyświecał cel, by dać upust tym skrywanym emocjom?
Uświadomiłam sobie, że kiedy opublikuję książkę, to, co przez tyle lat było niewypowiedziane, teraz będzie niemal wykrzyczane. To nie jest łatwe, zwłaszcza że nie zdarza mi się krzyczeć. Mam jednak nadzieję, że mój krzyk będzie też krzykiem tych, którzy sami krzyczeć nie potrafią, bo nie mają siły, bo za bardzo się boją, bo myślą, że nie powinni… I mam nadzieję, że to przyniesie coś dobrego.
Czy było coś, co pomogło Pani w przełamaniu lęku przed pisaniem książki?
Kiedyś trafiłam na powieść Agnieszki Turzynieckiej "Dziewczynka z balonikami", której główna bohaterka zmagała się z depresją. Czytanie tej książki było dla mnie swoistym katharsis. Ktoś ubrał w słowa to, co czułam, a czego nie potrafiłam nazwać. Pierwszy raz miałam poczucie, że ktoś naprawdę potrafiłby zrozumieć to, co czuję, i że nie jestem w tym sama. Przyniosło mi to ulgę.
Do jakich refleksji chciałaby Pani skłonić czytelników po lekturze powieści "Niewypowiedziane"?
Kiedy zdecydowałam się, żeby opisać swoje doświadczenia i stworzyć z nich książkę, zrobiłam to z nadzieją, że może moja historia też będzie w stanie komuś pomóc. Im bliżej było premiery książki, tym większe wewnętrzne napięcie odczuwałam. A jednak mam nadzieję, że pokazanie światu siebie prawdziwej, pokazanie drogi, którą przebyłam, ze wszystkimi wzlotami i upadkami, zainspiruje kogoś do pracy nad sobą, da komuś nadzieję na zmianę, pomoże kogoś zrozumieć…
Co sprawiało największą trudność przy pisaniu książki?
Od momentu, kiedy zaczęłam pisać książkę, do rozesłania jej jako propozycji wydawniczej do różnych wydawnictw, minęły ze dwa, może trzy lata. Były dni (i noce), kiedy pisałam całymi godzinami, nie nadążając z przelewaniem myśli na papier. Były też miesiące, kiedy tekst leżał nieruszony i nie miałam siły, żeby pisać dalej. Kiedy wydawało mi się, że powieść jest już gotowa i przeglądałam ją po raz kolejny i kolejny, ciągle wydawało mi się, że to nie jest do końca to, co chcę przekazać.
Ale nie rozmyśliła się Pani.
Nie rozmyśliłam się, bo choć nie zawsze byłam przekonana co do treści, to jednak pisanie przynosiło mi ulgę, bo to, co tak długo nosiłam w sobie, wreszcie mogło się ze mnie wydostać. I mogłam zobaczyć, jak długą drogę udało mi się pokonać.
Czy pojawiła się myśl, by może jednak wydać książkę nie pod swoim prawdziwym nazwiskiem?
Tak. Początkowo planowałam wydać książkę pod pseudonimem. Bardzo się bałam, że ktoś, kto mnie zna, mógłby ją przeczytać. Bałam się oceny. Bałam się prawdy o sobie. Wstydziłam się siebie. Później rozważałam opcję wydania książki pod swoim nazwiskiem, ale jako powieść, jako fikcję literacką.
Co Panią przekonało, by podpisać ją jednak bez ukrywania swojej tożsamości?
Rozmawiając z wydawcą, dokładnie tego dnia, kiedy mijało 10 lat, od kiedy postanowiłam, że będę o siebie walczyć, zostałam zapytana, czy jestem gotowa "stać się twarzą tej książki". Miałam powiedzieć: "To moja historia". Zadziwiając samą siebie, powiedziałam, że jestem gotowa.
Jakiemu celowi służyło dodanie do przedstawionej w książce opowieści postaci Isi, czyli Pani wewnętrznego dziecka?
Pisanie o Isi było dla mnie chyba najbardziej terapeutyczne. Przez lata walczyłam ze swoim wewnętrznym dzieckiem, nienawidząc go i reakcji, które we mnie wyzwalało. Decyzja o włączeniu do powieści postaci Isi pomogła mi lepiej zrozumieć siebie, z większą troską spojrzeć na samą siebie, a w końcu zbliżyć się do połączenia z małą Olą wewnątrz mnie. Mam też nadzieję, że dzięki temu czytelnicy z większą uwagą i wrażliwością będą patrzeć na własne dzieci i ich emocje. A może sami zdecydują się wejść w dialog ze swoim wewnętrznym dzieckiem i się nim zaopiekować…
Biorąc pod uwagę wszystkie Pani doświadczenia, co Pani zdaniem wciąż wymaga "naprawy" w naszym kraju, jeśli chodzi o postrzeganie osób z depresją?
Mimo coraz większej świadomości społecznej na temat chorób i zaburzeń psychicznych mam wrażenie, że ciągle przez niektórych depresja jest postrzegana nie jako choroba, czasem śmiertelna, którą należy leczyć, a jako wymysł osoby, która jej doświadcza. Spotkałam się z opinią, że to tylko wymówka dla lenistwa i użalanie się nad sobą. Ostatnio poruszył mnie też komentarz, że na depresję chorują egoiści, którzy skupiają się tylko na sobie i swoich problemach, nie dostrzegając, że inni mają gorzej. Tymczasem z moich obserwacji wynika, że to choroba, która w dużej mierze dotyka ludzi, którzy poświęcając się innym, nie mają czasu zadbać o siebie, choć nie jest to regułą.
Z jakimi jeszcze mitami spotyka się Pani na temat tej choroby?
Często spotykam się też z niebezpiecznym przekonaniem, że jeżeli ktoś naprawdę chciałby odebrać sobie życie, to nikomu by o tym nie powiedział. To nieprawda. Myśli samobójcze, które często towarzyszą depresji czy innym zaburzeniom psychicznym, są trudne dla chorego i niejednokrotnie może on szukać ratunku, mówiąc o nich najbliższym. Nie wolno lekceważyć takich komunikatów i warto bezzwłocznie zapewnić pomoc osobie, która wspomina o zamiarze popełnienia samobójstwa.
A jakie zmiany są potrzebne Pani zdaniem, by leczenie tej choroby w naszym kraju było skuteczne?
Jeżeli chodzi o leczenie depresji, moim zdaniem, bardzo dużym problemem jest długi czas oczekiwania na uzyskanie bezpłatnego wsparcia psychologicznego, które jest niezwykle istotne podczas walki z chorobą. Nie każdy ma możliwość korzystania z prywatnych wizyt u psychoterapeuty, a przykładowo w mieście, w którym mieszkam, czas oczekiwania na bezpłatną wizytę w poradni psychologicznej wynosi od kilku do nawet kilkunastu miesięcy. Poza tym, z doświadczenia własnego i osób, z którymi rozmawiałam, wiem, że wizyty u psychiatry często ograniczają się jedynie do kilku standardowych pytań i wypisania recepty.
Rozumiem, że w końcu udało się znaleźć Pani dobrego specjalistę?
Mam to szczęście, że po latach poszukiwań trafiłam na wspaniałą lekarkę, która podczas każdej wizyty przeprowadza szczegółowy wywiad, nie tylko dotyczący kwestii czysto medycznych, ale także odnośnie do codziennego funkcjonowania, które przecież niejednokrotnie w istotny sposób wpływa na stan psychiczny pacjenta. Przebywając w gabinecie, czuję, że lekarka patrzy na mnie jak na człowieka, a nie tylko jak na przypadek chorobowy i mam poczucie, że to ułatwia leczenie. Każdemu pacjentowi życzę, żeby trafił na takiego lekarza, a każdemu lekarzowi, żeby umiał w taki sposób spojrzeć na swoich pacjentów.
Co może Pani powiedzieć o obecnym stanie swojego zdrowia?
Moment, w którym kończy się książka, był przełomowym momentem, w którym zaczęłam piąć się w górę. Stanowił początek kolejnego, dużo bardziej świadomego, etapu walki o siebie. Mam nadzieję, że depresja jest już za mną, choć nie ukrywam, że gdzieś z tyłu głowy wciąż obecny jest lęk, że może powrócić. Jak to w życiu bywa, pojawiają się raz lepsze, raz gorsze dni, choć na szczęście tych lepszych, albo chociaż neutralnych, jest ostatnio więcej niż tych trudnych.
Jak teraz wygląda Pani codzienne życie?
Każdego dnia uczę się dbać o siebie. Kiedy jestem zmęczona, pozwalam sobie odpoczywać, bez wyrzutów sumienia. Kiedy jest mi smutno, zauważam ten smutek, pozwalam mu być i staram się go utulić, a nie udaję, że go nie ma. Bardzo pomaga mi też praca z emocjami poprzez ciało. Od ponad roku regularnie ćwiczę TRE – ćwiczenia mające na celu wprowadzenie ciała w drżenie, które pozwala uwolnić nagromadzone emocje i widzę ogromne pozytywne zmiany.
W jaki jeszcze sposób dba Pani o swoje zdrowie?
Korzystałam też z sesji terapii czaszkowo-krzyżowej, a teraz sama szkolę się w tym zakresie, obserwując, jak bardzo sfery ciała i emocji są ze sobą powiązane i jak zadziwiające efekty można osiągnąć, kiedy bierze się pod uwagę ich wzajemne oddziaływanie.
Jaką refleksję ma Pani po tych wszystkich doświadczeniach?
Czasem, kiedy patrzę na drogę, którą przeszłam, żeby być w miejscu, w którym jestem teraz, nie mogę uwierzyć, że udało mi się ją pokonać. W jakimś sensie czuję się dumna, zwłaszcza że tylko ja wiem, jak dużo mnie to kosztowało.
Korzystając z okazji, na sam koniec, czy może chciałaby Pani coś przekazać osobom, które zmagają się z depresją?
Jeśli doświadczasz depresji, chcę Ci powiedzieć, że to minie. Wiem, że teraz wydaje Ci się, że nie ma wyjścia. Wiem, że każdy kolejny dzień Cię przeraża. Wiem, że nie widzisz celu i sensu. Że wydaje Ci się, że nie dasz rady. Że to za trudne. Że to się nigdy nie skończy. To minie. Naprawdę minie. Może po prostu potrzebujesz jeszcze trochę czasu i choć masz w sobie więcej siły, niż Ci się wydaje, czasem warto skorzystać z pomocy.
Być może nienawidzisz siebie, nie opuszcza Cię poczucie winy, wydaje Ci się, że na to nie zasługujesz, ale zadbaj o siebie. Pozwól sobie odpocząć. Ja też nie wierzyłam, że kiedykolwiek uda mi się wyjść z tej czarnej dziury. Wciąż się dziwię, że mimo tylu trudności, tak wiele udało mi się osiągnąć. Jestem na powierzchni. Pomogła mi psychoterapia, leki, ludzie, których spotkałam w momentach, w których najmniej się tego spodziewałam, upór, który dotychczas postrzegałam jako wadę i pisanie. Każdy ma własną drogę.
Jaka jest Twoja?
Znajdujesz się w trudnej sytuacji, przeżywasz kryzys, masz myśli samobójcze?
– Telefon interwencyjny dla osób w trudnej sytuacji życiowej Kryzysowy Telefon Zaufania – wsparcie psychologiczne: 116 123 czynny codziennie od 14.00 do 22.00
– Całodobowe centrum Wsparcia dla osób w kryzysie emocjonalnym: 800 70 22 22
– Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
– Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej zadzwoń pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.