Wpis Konrada Piaseckiego stał się w sieci dowodem na to, że "Warszawka jest oderwana od rzeczywistości"
Wpis Konrada Piaseckiego stał się w sieci dowodem na to, że "Warszawka jest oderwana od rzeczywistości" Fot. Adam Stępień / AG

Dziennikarzowi RMF FM Konradowi Piaseckiemu dostało się od internautów, bo na Twitterze zdziwił się, że według badań majątek przeciętnego Polaka to „tylko” 60 tys. złotych. Nie on pierwszy i nie ostatni. Wcześniej z podobną krytyką spotkał się m.in. aktor Michał Żebrowski, którego wypowiedzi miały potwierdzać tezę, że „warszawskie elity” niewiele wiedzą o problemach zwykłych Polaków. Ile w niej prawdy?

REKLAMA
Jesteśmy cztery razy biedniejsi niż Grecy i aż 20 razy biedniejsi niż Szwajcarzy – wskazał raport Global Wealth Databook 2013. Wynika z niego, że w ubiegłym roku wartość majątku przeciętnego Polaka wyniosła 20,8 tys. dolarów, a więc około 60 tys. złotych. To właśnie tym wyliczeniom dziwił się Piasecki. Napisał, że to „kosmiczne dane”, bo przecież nawet skromna rodzina z mieszkaniem i samochodem ma kilkukrotnie więcej.
logo
Fot. Twitter
Ale czy na pewno? Komentatorzy od razu wytknęli dziennikarzowi, że swoją miarą mierzy żyjących poza stolicą Polaków. Wiele osób żyje przecież na kredyt, którego w tym badaniu do majątku nie wliczono. Wiele właściwie nie ma nic „swojego” – samochód spłaca na raty, podobnie mieszkanie. Poza tym wystarczy wybrać się do pierwszej lepszej popegeerowskiej wioski, by przekonać się, że 60 tys. złotych to w Polsce często suma z kosmosu, tyle że w innym sensie. 
Komentarz z Wykop.pl

Niektórzy są totalnie oderwani od polskiej szary rzeczywistości. Polecam im udać się do wielu postindustrialnych miasteczek, w których zakłady przemysłowe upadły razem z komuną. Czytaj więcej


Komentarz z Wykop.pl

Długi, samochody warte 5 tys., mieszkanie komunalne (czyli nie własne). Średnia w zupełności sensowna.

logo
Fot. Twitter
logo
Fot. Twitter
W butach warszawiaka
Generalny wniosek z komentarzy jest taki, że Piasecki to reprezentant „Warszawki”, która żyje w innym świecie i jest oderwana od szarej, polskiej rzeczywistości. Ten sam argument padał już wcześniej przy innych okazjach. Antybohater zawsze był jednak ten sam – znany aktor, dziennikarz, polityk, koniecznie mieszkający lub pracujący w stolicy.
Prezenterka Polsatu Agnieszka Gozdyra znalazła się na celowniku, kiedy podzieliła się opinią, że skoro w ciągu dnia widziała "na mieście" masę ludzi kupujących w sklepach, to znaczy, że w Polsce nie jest wcale tak źle. "Zyliony ludzi w normalnych godzinach pracy. Nikt mi nie wmówi, żeśmy biedni" – napisała na Twitterze. Reakcją były kpiny i apele: "zejdź na ziemię".
logo
To samo spotkało Michała Żebrowskiego. Biorąc udział w dyskusji na antenie TVN 24 rysował krystaliczny obraz transformacji ustrojowej, a za dowód, że się udała, podał fakt, że sam ma gospodarstwo na Podhalu, takie z kurami i krowami. Jego rozmówca, dramaturg Paweł Demirski, odpowiadał, że "perspektywa warszawska" nie pozwala spojrzeć na kraj szerzej i że Żebrowskiego trzeba przecież zaliczyć do grona beneficjentów przemian.
"Przydałoby się, żeby Michał Żebrowski czasem wysiadł z windy, która wozi go na szóste piętro Pałacu Kultury, i zobaczył, jak wygląda życie na dole. Zanim ktoś mu tę windę zablokuje" – pisał potem w "Gazecie Wyborczej" Roman Pawłowski.
Ze szczytu społecznej drabiny
Trudno nie ulec wrażeniu, że osoby ze świata mediów czy sztuki przy okazji takich wypowiedzi postrzegane są dokładnie tak samo, jak politycy. Zaklęcia, jak to w Polsce jest wspaniale, traktowane są podobnie, jak informacje o rachunku za kolację ministrów, która kosztowała prawie 1,5 tys. złotych.
– Ludzie na prowincji czy w mniejszych ośrodkach niczego warszawiakom nie zazdroszczą. Żyje im się w miarę dobrze i generalnie są z życia zadowoleni. Jeśli coś ma ich denerwować, to to, że rzeczywiście miarę warszawską przykłada się do wszystkiego. Ten warszawocentryzm w wypowiedziach znanych osób jest często widoczny – mówi w rozmowie z naTemat prof. Marcin Król, historyk idei i publicysta, który wyprowadził się ze stolicy na wieś.
– Największy problem tkwi w różnicach postrzegania pieniądza. Majątek na wsi to jest najczęściej udział w domu i jakiś samochód z drugiej ręki. To wszystko. Za 200 tys. zł na wsi można zbudować przyzwoity dom, w Warszawie za tę kwotę kupisz najwyżej dziuplę. Te 60 tys., jakie średnio przypada na obywatela, w przypadku mieszkańca wsi trzeba pomnożyć razy trzy. Taka to jest dla niego wartość. W ocenach wygłaszanych z perspektywy stolicy rzadko się to uwzględnia – przekonuje.
Zaznacza jednak, że w sumie trudno się temu dziwić. Tak jak Polak z prowincji nie zrozumie potrzeb mieszkańca miasta, który wieczorami wychodzi do kina, teatru czy na drogą kolację, tak i nie zadziała to w drugą stronę. – "Oderwanie od rzeczywistości"? Ja bym tak nie powiedział. To kwestia różnic i nierówności społecznych – dodaje.

"Ci z miasta zawsze patrzyli z wyższością..."
Tego samego zdania jest prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk. Choć od razu bije się w piersi, że sam obiera warszawocentryczną perspektywę. – Badam struktury i hierarchie społeczne, a ostatnio koncentrowałem się na inteligencji, która przekształca się w odpowiednik klasy średniej. Zastanawiając się, jak reprezentanci tej klasy spędzają czas wolny, w ogóle nie brałem pod uwagę inteligencji z małych miasteczek, choć przecież taka opcja też wchodzi w grę. Czyli zrobiłem mniej więcej to, co wymienieni dziennikarze czy aktor – komentuje.
Jak mówi, zupełnie naturalne jest to, że mieszkaniec dużego miasta, tej nielubianej często "Warszawki", postrzega świat w ten sposób. – Ani to złe, ani dobre. Tak to już jest, że ocenia się rzeczy z własnej perspektywy, albo że ci z miasta zawsze patrzą na wieś z wyższością. "Oderwanie od rzeczywistości"? Raczej naturalna kolej rzeczy – podkreśla.