
Reklama.
Premiera nowego Porsche, modelu Macan - mniejszy i tańszy od Cayenne, była jedną z najbardziej oczekiwanych na rynku motoryzacyjnym w tym roku. Począwszy od targów w Los Angeles, widowiskowych prezentacji w Europie, a nawet kilku imprez w Polsce. Efekt? Na całym świecie w salonach niemieckiej marki ustawiła się kolejka klientów, a w branżowych pismach zamieszczano ochy i achy. Tymczasem w Polsce…
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wprowadził nowy model Porsche na listę produktów niebezpiecznych, zagrażających bezpieczeństwu użytkowników. Konkretnie chodzi o wzmacniacz siły hamowania, który w niektórych samochodach, w początkowej fazie montażu niektórych aut mógł zostać uszkodzony. Dealer Porsche w Polsce, Volkswagen Group zapewnia jednak, że mimo tej usterki działanie układu hamulcowego jest zgodne z wszelkimi wymogami określonymi w przepisach.
Tak naprawdę problem jest w innych drakońskich przepisach, które nakazują firmom, powiadamiać UOKIK o nawet najbardziej banalnych usterkach i akcjach serwisowych. W przypadku Porsche problem dotyczy 45 samochodów, a ich posiadacze zostali powiadomieni telefonicznie lub listownie o akcji serwisowej. Inspekcja trwa kilka minut. Gdyby Ralf Jochen Berckhan z zarządu Volkswagen Group Polska nie nakazał powiadomienia urzędu, ten ukarałby go grzywną do 100 tys. złotych.
Samochody, które mordują
Najlepsze jest to, że przy okazji szefowie koncernów muszą przełknąć gorzką pigułkę, bo już sama forma pisma zawiera obowiązkowe zwroty: „powiadomienie o niebezpiecznym produkcie” oraz „produkt zagraża bezpieczeństwu użytkowników”. W ten sposób UOKiK w pół roku zmasakrował większość marek producentów samochodów.
Najlepsze jest to, że przy okazji szefowie koncernów muszą przełknąć gorzką pigułkę, bo już sama forma pisma zawiera obowiązkowe zwroty: „powiadomienie o niebezpiecznym produkcie” oraz „produkt zagraża bezpieczeństwu użytkowników”. W ten sposób UOKiK w pół roku zmasakrował większość marek producentów samochodów.
Niebezpieczne jest najnowsze BMW X5, a to z powodu zacinającej się blokady dziecięcej w tylnych drzwiach. Źle przylutowany czujnik siły nacisku na hamulec może spowodować łagodne hamowanie w limuzynie Lexus GS (76 samochodów). W 21 najnowszych Range Roverach nie zapali się kontrolka usterki kierunkowskazów. Volvo S40 i V50 z lat 2011 i 2012 zostały uznane za niebezpieczne ponieważ z rury wydechowej może spadać ozdobna chromowana końcówka (1511 aut ). W 34 autach luksusowej marki Aston Martin może pęknąć pedał gazu „co uniemożliwi zwiększenie obrotów silnika oraz kontynuowanie jazdy”.
Żeby było śmieszniej limuzyny i SUVy za ponad 200 tys. zł znajdują się obok nielicznych, autentycznych bubli jak łatwopalne rękawiczki i szalik dla dzieci czy kosiarka, której ostrza nawet po naciśnięciu wyłącznika wciąż się kręcą. Na sto doniesień trzy czwarte to samochody i motocykle, co stwarza obraz jakby ich właściciele ginęli niemal setkami.
Jak to się dzieje, że przedstawicielstwa największych i wpływowych koncernów wydają krocie na reklamy, a jednocześnie wysyłają do urzędu donosy na samych siebie? Napisaliśmy do kilku dealerów, jednak oficjalnie nikt nie odważył się skrytykować urzędu. – Trzeba dużej dozy głupoty i niewiedzy, żeby żądać od przedsiębiorców oświadczeń, że źle działająca wycieraczka albo klamka w drzwiach może zagrażać bezpieczeństwu kierowcy. Publikując informacje o tak niebezpiecznych samochodach urząd ośmiesza sam siebie – mówi menedżer jednego z koncernów.
– Auta za ćwierć miliona to nie chińska zabawka i jego właściciel ma zapewniona obsługę serwisową na najwyższym poziomie. Zazwyczaj to serwis pierwszy dzwoni do klienta z zaproszeniem na inspekcję – mówi dalej. Dla świętego spokoju zalewa skrzynkę pocztową urzędu informacjami o wycieraczkach, światłach, lutowaniach kabli itd.
Okazało się, że branżę przeraziło rozszerzenie definicji samych niebezpiecznych produktów, jak i ewentualnych osób, które ponoszą odpowiedzialność. Są nimi przedstawiciel koncernu, importer, sprzedawca, każdy inny kto udostępnia samochód w sprzedaży. W poradniku dla przedsiębiorców UOKiK tłumaczy: "aby nie zdarzył się przypadek, że na rynku pojawia się niebezpieczny produkt, a nie ma odpowiedzialnych".
Przedsiębiorca, który uzyskał informację, że produkt wprowadzony przez niego na rynek nie jest bezpieczny powinien niezwłocznie powiadomić o tym prezesa UOKiK. Niewykonanie tego obowiązku, zgodnie z przepisami ustawy o ogólnym bezpieczeństwie produktów, zagrożone jest karą pieniężną w wysokości do 100 000 zł.
Jak to działa w praktyce, postanowiłem sprawdzić osobiście. Nawet Apple Inc. złożył samokrytykę w UOKiK, a posiadałem jego „niebezpieczną” nagrzewającą się ładowarkę. Kiedy zjawiłem się w jednym z wytypowanych do wymiany salonów sprzedawca najpierw nie wiedział o co chodzi, a potem zażądał paragonu, wreszcie rozłożył bezradnie ręce. Wniosek? Trzeba jeszcze mocniej przykręcić urzędową śrubę.