Mieszkanie razem przed ślubem - nie takie dobre rozwiązanie?
Mieszkanie razem przed ślubem - nie takie dobre rozwiązanie? Fot. Shutterstock

Zamieszkać ze sobą już przed ślubem czy poczekać na sformalizowanie związku? – taki dylemat ma wiele młodych par. I coraz częściej wybiera pierwszą opcję, która wcale nie musi być najlepszą. – Wspólne mieszkanie przed ślubem to najczęściej przejaw wygodnictwa. 73 proc. małżeństw, które już wcześniej ze sobą mieszkały, ulega rozpadowi – mówi w rozmowie z naTemat Wioletta Lekszycka, terapeuta małżeński i rodzinny.

REKLAMA
„Jeśli chcesz wyjść za niego za mąż, nie wprowadzaj się! Nie będzie miał powodu, by ci się oświadczyć”. „Szaleństwem jest ślub bez wspólnego mieszkania. Trzeba przetestować związek”. Tak „Huffington Post” zilustrował ostatnio dwie postawy względem przedślubnego konkubinatu. To jak to w końcu jest – przed ślubem lepiej być razem czy osobno?
Wioletta Lekszycka: A testuje pan pralkę przed zakupem? No właśnie… To może dość brutalne porównanie, ale ja mam w tej sprawie radykalną opinię – ponad 20 lat jestem w tym zawodzie i uznaję, że teza mówiąca o tym, jakoby wspólne mieszkanie było potrzebnym dobrym przedślubnym testem, to jeden wielki mit. Tak wynika z mojej praktyki.
Dlaczego?
Pierwszy argument to trwałość, kompletnie różne zasady i filozofie tych dwóch sytuacji. Małżeństwo jest pewnym zobowiązaniem, nie jest tak łatwo się z niego wylogować. Jeśli dopiero po ślubie małżonkowie zaczynają ze sobą mieszkać, a po jakimś czasie okazuje się, że zaczynają dostrzegać pewne wady i mają kłopoty z dopasowaniem się, można nad tym przecież pracować. Warunkiem zawsze jest miłość. To nie jest wyłącznie kwestia dogrania się i dopracowania. Jeśli po okresie przedślubnego testu partner okaże się nie taki, jak powinien, to co: od razu mamy odstrzelić związek? To pójście na łatwiznę. A potem pojawia się bardzo dużo rozczarowania, pretensji i żalu, że nie udało się utrzymać związku do ślubu.
Ale przecież jest tak, że mieszkając ze sobą można się lepiej poznać, nauczyć się organizować kwestie finansowe, dzielić obowiązkami.
Można, ale pod warunkiem, że ze sobą rozmawiamy, spędzamy wspólnie czas, uczymy się nawzajem. A to nie musi się dokonywać we wspólnym mieszkaniu. Ja widzę zresztą, że ludzie wcale nie z tych powodów chcą razem mieszkać przed ślubem. Elementem prowadzącym do tej decyzji jest nie intymność, ale namiętność. Czyli przeważnie chodzi o dobre miejsce, by ze sobą sypiać. To jest na pierwszym miejscu, a bliskość czy zrozumienie schodzą na dalszy plan. Jeśli chodzi o mieszkanie razem po ślubie, to nawet jeśli wychodzą problemy, które wcześniej nie były obecne, między partnerami jest ta intymność. Tyle pragnęliśmy, by być ze sobą, że wtedy mobilizujemy się, by polubić swoje wady lub nad nimi pracować. Tak powinno być. To buduje trwałość. Przedmałżeński test rzadko w ten sposób wzbogaca związek.
logo
Wioletta Lekszycka prowadzi terapię m.in. z małżonkami. Wnioskuje, że małżeństwa, które poprzedziło wspólne mieszkanie, częściej się rozpadają
Czyli pani zdaniem ci, którzy mówią, że chcą się przed ślubem „dotrzeć” i dopasować, tak naprawdę nie mają tego na myśli. Chodzi o wygodę wspólnego życia?
Tak. Oni opowiadają bzdury. Związek to nie jest przedmiot, który trzeba sprawdzać, testować – otworzy się w ten sposób, czy inny. Kilka lat temu zrobiono badania, z których wynikało, że 73 proc. małżeństw, które mieszkały ze sobą przed ślubem, ulega rozpadowi. To jest ogromny odsetek. W dużej mierze wynika on z tego, że wspólne mieszkanie przed ślubem nie rodzi najczęściej żadnych obowiązków, jest przejawem wygodnictwa. A już na pewno nie rodzi tego typu relacji, co wariant z mieszkaniem już jako małżonkowie. Oczywiście mówię o sytuacji, gdy ślub jest dla partnerów czymś więcej niż tylko papierkiem i umową.
„Jeśli chcesz wyjść za niego za mąż, nie wprowadzaj się! Nie będzie miał powodu, by ci się oświadczyć”. A co pani myśli o takiej postawie?
Patrzę na nią z perspektywy moich pacjentów. Spotkałam wiele kobiet, które zbyt szybko podjęły decyzję o wspólnym mieszkaniu. W takich przypadkach jest zazwyczaj marna szansa na małżeństwo. To jest tzw. szara strefa. Mężczyzna przez kilka lat „kozaczy”, po czym zmienia partnerkę. Przecież nigdy nie jest tak., że po kilku latach następuje intensyfikacja namiętności. Czasem decyzja o zamieszkaniu razem może być więc równoznaczna z końcem marzeń o ślubie. Tym bardziej, że mieszkanie razem prowadzić też może do nudy i stagnacji.
No właśnie. Nawet jeśli się nie układa, to jednej ze stron może być trudno podjąć decyzję o rozstaniu. I wtedy łatwo wpakować się w nieudane małżeństwo.
Tak, to jest tzw. małżeńska inercja. Dwie osoby mieszkają ze sobą przed ślubem i są ze sobą na tyle długo, że związali się np. emocjonalnie i finansowo. Ale miłości już nie ma. I co wtedy? Jest strach, który uniemożliwia podjęcie decyzji. Potem ślub, często pod wpływem wewnętrznego czy zewnętrznego przymusu. Uczucie zostaje zamienione na przyzwyczajenie.
Generalnie rosnąca popularność konkubinatów wskazuje, że najpierw boimy się czegoś innego - zobowiązania. Jeśli coś ma być na całe życie, to my w to już nie wchodzimy. Telefony komórkowe mamy krótkookresowo, więc dlaczego nie miałoby być podobnie ze związkiem. Jeszcze najlepiej z okresem próbnym. Udany związek chcemy mieć szybko, łatwo i bez wysiłku. Wystarczy orzec: pasujemy do siebie czy jednak zbyt ciężko mieszka się razem. A przecież bycie ze sobą to ciężka praca, proces.
Grubym nadużyciem byłoby jednak stwierdzenie, że mieszkanie ze sobą przed ślubem oznacza szybki rozwód albo przedwczesne rozstanie, a odwrotna kolejność zapewnia szczęście.
To prawda. Zdarzają się dojrzali partnerzy, przedślubne związki, które naprawdę przygotowują do małżeństwa. Ale proszę mi uwierzyć, że są w zdecydowanej mniejszości.