
Pomyśl o Iranie. Stawiam, że pierwsze skojarzenia to: terroryści, zamachy, egzekucje. Trafiłem? Teraz ja podam swoje: wolność, równość, braterstwo i rock ’n’ roll.
REKLAMA
Zaczęło się od stacji benzynowej gdzieś w Rumunii. Chociaż stacją benzynową w pełni była może za czasów Ceaușescu. Nie sprzedawali tam benzyny, kawy, ani przekąsek. Z resztą nie było nikogo, kto mógłby cokolwiek sprzedawać. Mały, pobielony dawno temu budynek z toaletami i umywalkami wewnątrz. Trochę jak w starych, amerykańskich filmach drogi – maleńki, jasny punkt pośrodku niczego.
To była spontaniczna studencka wyprawa. Decyzję o niej podjęliśmy na jednej z imprez w akademiku. Miało być tanio i jak najbardziej treściwie. I teraz siedzimy na schodach opuszczonego budynku i przez kilka godzin gapimy się na drogę. Jest gorąco. Jest wrzesień. Mimo tego wysoka temperatura sprawia, że powietrze nad asfaltem drga i faluje rozmywając krajobraz za drogą. Niskie góry i kominy fabryk są daleko i zlewają się ze sobą w brudnozieloną masę. Co jakiś czas przejeżdża samochód z kibicami z Rumunii i Węgier. Tego wieczoru będzie w Bukareszcie mecz. Nie mamy złudzeń, że z kibicami się nie zabierzemy. To ich dzień i nie mają głowy do przypadkowych turystów.
Zrywamy się ze schodów, gdy na stację wjeżdża tir. Najpierw jeden, potem drugi, trzeci i czwarty. Wszystkie na irańskich rejestracjach. Konsternacja. Z jednej strony, żeby dojechać do Iranu nie mają innego wyjścia – muszą jechać przez Turcję, więc i tam, gdzie my. Ale z drugiej strony to Iran. I-ran. Ze swoimi bombami, terrorystami. Iran, który nie chce wierzyć w Holokaust i najchętniej zmiótłby Izrael w pył. Iran, który wykonuje dziesiątki egzekucji i wiesza skazanych na dźwigach. Iran, gdzie za spożywanie alkoholu grozi więzienie. Iran, który wspiera reżim Asada w Syrii i finansuje światowy terroryzm. Iran, który… można by tak jeszcze bardzo długo. A przynajmniej taką laurkę wystawia Iranowi cały zachodni świat.
Zamachy zamachami, bomby bombami, ale jak ma się perspektywę spędzenia nocy na rumuńskim pustkowiu, to jednak człowiek się dwa razy zastanowi i schowa uprzedzenia do kieszeni. Po krótkiej, dyskusji podejmujemy decyzję: musimy się z nimi zabrać.
Co tu robi heavy metal?
"Trzy, cztery…" Ja papier, Patryk kamień – czyli idzie Patryk. Niepewnym krokiem, z mapą, kartką „Romania, Bulgary, Turkey” i nadzieją, że wróci cały, znika za zaparkowanymi ciężarówkami. Po kilku minutach wraca – mamy transport. Przez następną godzinę przyglądamy się naszym Irańczykom, czekamy, aż skończą jeść obiad. W końcu Adi – kierowca, z którym będziemy podróżować, daje znak, że pora ruszać.
Co tu robi heavy metal?
"Trzy, cztery…" Ja papier, Patryk kamień – czyli idzie Patryk. Niepewnym krokiem, z mapą, kartką „Romania, Bulgary, Turkey” i nadzieją, że wróci cały, znika za zaparkowanymi ciężarówkami. Po kilku minutach wraca – mamy transport. Przez następną godzinę przyglądamy się naszym Irańczykom, czekamy, aż skończą jeść obiad. W końcu Adi – kierowca, z którym będziemy podróżować, daje znak, że pora ruszać.
Wchodzimy do kabiny, upychamy plecaki i od razu pierwsza prośba Adiego – mamy zdjąć buty. „Oho, zaczyna się. Ale trudno, bądźmy grzeczni, to może dojedziemy do Turcji”. Chowamy trekkingi pod siedzenie, ciężarówka odpalona – ruszamy. Wewnątrz kabiny jest czysto i schludnie. Na podłodze kolorowe, zadbane dywaniki, za siedzeniami łóżko pościelone z babciną dokładnością. Nasz kierowca to dobrze zbudowany 30- latek, z długimi włosami spiętymi w kitkę i cwaniackim spojrzeniem, które często kryje pod okularami przeciwsłonecznymi. Jego angielski obejmuje jakieś 20 – 30 słów, co – jak się przekonamy – w zupełności wystarczy, żeby porozmawiać na każdy temat.
Pierwsze pytanie Adiego – „Czy pijemy alkohol”. No masz ci los. A jeśli od odpowiedzi zależy, czy w ogóle pojedziemy dalej? A może muzułmanie zawsze zadają takie pytanie na rozluźnienie atmosfery, ot takie zagajenie rozmowy? „Czasami pijemy, tzn. pijemy – lampkę wina do obiadu, czasami symboliczny kieliszek czegoś mocniejszego, ale tak żeby pić to nie, nie”. Adi przytakuje i milczy, trudno odgadnąć, czy nasza odpowiedź mu się spodobała. Zaczyna się robić nerwowo.
Adi pyta znowu – „Do you like music? Rock’n’roll?” – „Y, yes, of course…?”. W tej chwili na twarzy Adiego pojawia się szeroki uśmiech. Włącza radio, pokrętło głośności przekręca maksymalnie w prawą stronę i ostry heavy metal wbija nas w fotele (jeśli ktoś nie kojarzy Ronniego Jamesa Dio, odsyłam na YouTube. Włączcie teraz np. piosenkę „Holy Diver” , zamknijcie oczy i posadźcie się w kabinie z irańskim kierowcą). „Very beautiful music!” - krzyczy Adi i zaraz wyklepuje solówkę na perkusji, tzn. na kierownicy.
„Beautiful” jest bezsprzecznie ulubionym słowem naszego kierowcy. Oznacza, że coś jest: dobre, tanie, ładne, miłe, przyjemne, korzystne… natomiast „not beautiful” odwrotnie – złe, wredne, brzydkie, drogie, bezprawne, niesprawiedliwe i ogólnie rzecz biorąc do kitu.
Podwójne życie
Jeszcze dobrze nie ochłonęliśmy po heavy metalu, gdy Adi przycisza radio i mówi: „In Iran we have one problem – Islam”. W swoim kraju nie mógłby na przykład słuchać głośnej muzyki, zwłaszcza takiej, jak teraz. Miałby duże problemy. W ogóle wszędzie w miejscach publicznych Adi musi przestrzegać surowych, religijnych zasad, czy mu się to podoba czy nie. Za to w domu, gdzie nie jest już obserwowany przez policję religijną, może żyć tak, jak chce. Takich jak Adi jest w Iranie bardzo wielu. Restrykcyjne reguły Islamu są narzucone przez władzę, dlatego różnica między tym, co widać na pierwszy rzut oka na ulicach, a tym, co naprawdę ludzie mają w głowach, jest ogromna.
Jeszcze dobrze nie ochłonęliśmy po heavy metalu, gdy Adi przycisza radio i mówi: „In Iran we have one problem – Islam”. W swoim kraju nie mógłby na przykład słuchać głośnej muzyki, zwłaszcza takiej, jak teraz. Miałby duże problemy. W ogóle wszędzie w miejscach publicznych Adi musi przestrzegać surowych, religijnych zasad, czy mu się to podoba czy nie. Za to w domu, gdzie nie jest już obserwowany przez policję religijną, może żyć tak, jak chce. Takich jak Adi jest w Iranie bardzo wielu. Restrykcyjne reguły Islamu są narzucone przez władzę, dlatego różnica między tym, co widać na pierwszy rzut oka na ulicach, a tym, co naprawdę ludzie mają w głowach, jest ogromna.
Adi jedną ręką trzyma kierownicę, drugą sięga do małej lodówki i wyciąga piwo. Otwiera, popija i zagaja, tym razem o alkoholu. To nie do końca jest tak, że w Iranie nie można zupełnie go spożywać. Po prostu cena, jest tak kosmiczna dla przeciętnego Irańczyka, że nikt alkoholu nie kupuje. W Iranie żyje się bardzo tanio. Obiad można zjeść, w przeliczeniu, za 1 -2 euro. A butelka wódki kosztuje jakieś 40 euro. Kto w Polsce piłby alkohol, gdyby musiał zapłacić za jedną butelkę 400 zł (przyjmując, że na obiad wydajemy 20zł)?
Adi mieszka w Teheranie. Tam ma rodzinę: brata mechanika samochodowego i ojca o wyglądzie gwiazdy filmowej, którego zdjęcie leży zaraz obok kierownicy. Adi z dumą opowiada o Iranie. Wie, jak jego kraj jest przedstawiany przez Zachód. Przede wszystkim wspomina o ludziach, o ich niezwykłej gościnności i o tym, że zawsze pomogą i zadbają o gościa, jakby był członkiem ich rodziny.
Zatrzymujemy się na posiłek. W ogóle nasi irańscy kierowcy co 3-4 godziny skręcają gdzieś na postój, aby móc coś zjeść, porozmawiać, pożartować. Zawsze razem jedzą i gotują, razem spędzają wolny czas i rozwiązują problemy. Każdy ich posiłek wygląda co najmniej jak polskie imieniny albo może i Wigilia.
Oprócz Adiego jedzie ich jeszcze trzech. Najmłodszy – Meti, bardzo chce się z nami poznać, pogadać, ale po angielsku zna kilka słów, więc resztę trzeba gestykulować. Dwóch starszych kierowców to Mohsen: niski i szczupły pięćdziesięciolatek z bujną, siwą czupryną, wiecznie uśmiechnięty. Chyba dobry kawalarz, bo gdy mówi, reszta wybucha śmiechem. Adi śmieje się, że jego imię brzmi podobnie do „More-sex”, co – jak się później okaże – ma swoje uzasadnienie. Czwarty z nich rozmawia z nami najmniej, ale zawsze pierwszy przynosi nam krzesełka, pierwszy podaje posiłki i pierwszy nas pozdrawia za każdym razem, gdy się mijamy.
Oczywiście na posiłki zapraszają nas do siebie. W sporym schowku pod tirem każdy z nich ma całkiem pokaźną spiżarnię. Zawsze wyciągają krzesełka, jedzenie, kuchenki gazowe, garnki i przygotowują kolację. Jemy chleb z kozim serem, miód, kotlety z baraniny, warzywa, ciasta, a wszystko popijamy litrami mocnej, słodkiej herbaty. Jest wesoło. Patryk myli sól z cukrem w efekcie czego musi wylać swój czaj, ja – idiota – chcę na raz zjeść małą, żółtą, marynowaną, papryczkę, wyciągniętą z dużego słoja. Szybka interwencja roześmianego Mohsena mi to uniemożliwia. Odgryzam mikroskopijny kawałek papryczki – pali jak cholera, mam łzy w oczach.
No ale przecież nie będziemy tak naszych gospodarzy objadać. Dobrym, polskim obyczajem przynosimy do wspólnego stołu również swoje rzeczy. Suchary i konserwę turystyczną. Geniusze. Przynieść wieprzową konserwę na kolację z muzułmanami. No ale teraz przecież jej nie zabierzemy. Ostrzegamy więc kolegów, z czego ten polski przysmak jest zrobiony. Pięć minut później pusta puszka ląduje w koszu.
Adi ryzyka się nie boi
Jeszcze przed przekroczeniem granicy z Bułgarią, Adi daje nam radę, żeby pod żadnym pozorem nie dawać łapówek bułgarskim celnikom, na co ci pewnie będą liczyć. Irańczyk bardzo nie lubi Bułgarii, a szczególnie celników i policjantów - "They are still hungry, you know what I mean?". O prawdziwości tych słów przekonujemy się, gdy przekraczamy granicę. Adi musi dać celnikom 10 euro "na kawę". Spragnieni kawy są też policjanci z drogówki, którzy łapią Adiego następnego dnia. Gdy dostają 15 euro, kontrola kończy się po 30 sekundach. W Bułgarii lądujemy już w nocy.
Adi ryzyka się nie boi
Jeszcze przed przekroczeniem granicy z Bułgarią, Adi daje nam radę, żeby pod żadnym pozorem nie dawać łapówek bułgarskim celnikom, na co ci pewnie będą liczyć. Irańczyk bardzo nie lubi Bułgarii, a szczególnie celników i policjantów - "They are still hungry, you know what I mean?". O prawdziwości tych słów przekonujemy się, gdy przekraczamy granicę. Adi musi dać celnikom 10 euro "na kawę". Spragnieni kawy są też policjanci z drogówki, którzy łapią Adiego następnego dnia. Gdy dostają 15 euro, kontrola kończy się po 30 sekundach. W Bułgarii lądujemy już w nocy.
Nasi kierowcy mają tu przerwę na sen. My też nocujemy, tyle że nasz namiot dwa dni wcześniej uznał, że jest gotów sam rzucić wyzwanie przygodzie. Albo bardziej przyziemnie: zostawiliśmy go w kabinie pewnego rumuńskiego kierowcy przy granicy węgiersko – rumuńskiej. Nie rozłożyliśmy tego cholernego kawałka brezentu ani razu. Gdy nasi przyjaciele się o tym dowiadują od razu idą w ruch koce, poduszki i narzuty. Po chwili mamy łoże perskiego szacha (jeszcze przed chwilą nie mieliśmy niczego, więc to porównanie nie jest na wyrost). Pomimo tego że śpimy pod gołym niebem, a "ściany" naszego pokoju to dwa zaparkowane tiry, jest wygodnie i bardzo ciepło. Następnego dnia, wyspani i najedzeni ruszamy dalej, kierunek: Turcja.
Adi chyba nas polubił. Rozmawia z nami o wszystkim. Między innymi o swojej największej słabości . Bardzo kulturalnie nazywa te panie "madame". Ilekroć jakąś mijamy, trąbi, uśmiecha się i posyła buziaki. Chcąc nie chcąc, poznajemy też dokładny cennik, czyli co w jakim kraju i za ile. Adi jest wielkim znawcą, od Hiszpanii po Gruzję, wiemy gdzie jest "cheap", gdzie "expensive", a gdzie "normal". I tu wraca temat Mohsena czy też "More-sex". Adi zdradza nam, że ten dziarski 50-latek w samej tylko Rumunii, zaznajomił się z siedmioma takimi madame. Rumunię przejeżdża się w maksymalnie dwa dni.
Wieczorem dojeżdżamy do granicy z Turcją, tutaj kontrola trwa długo. My kupujemy jedzenie, Adi masę alkoholu, który chowa w kabinie. "In Iran border, if they see this" - i tu Adi robi znak podrzynania gardła. Nasz kierowca najwyraźniej jednak lubi życie na krawędzi. Czekając przed granicą wypija dwa piwa, po czym wyciąga coś ze schowka, rozrywa papierosa, miesza z tym tytoń, bardzo sprawnie zawija i zapala. Siedzimy więc w kabinie z lekko wstawionym i palącym marihuanę kierowcą, który przemyca alkohol do muzułmańskiego kraju, za co grozi co najmniej więzienie.
Będzie beautiful
Przekraczamy granicę jak zwykle pieszo i udajemy się do przydrożnej knajpy, już po tureckiej stronie. Tu mamy czekać na Irańczyków. W międzyczasie dostajemy od Turków słodką baklawę, bo skoro tak podróżujemy, to musimy być "strong". W końcu z ciemności wyłania się uśmiechnięty Adi, maszerujemy na parking dla tirów, gdzie spędzimy noc. Liczymy, że znów nasi Irańczycy pożyczą nam te wszystkie rzeczy do spania. Jednak ci długo nad czymś dyskutują, wskazując co pewien czas na nas. Koniec z gościnnością?
Przekraczamy granicę jak zwykle pieszo i udajemy się do przydrożnej knajpy, już po tureckiej stronie. Tu mamy czekać na Irańczyków. W międzyczasie dostajemy od Turków słodką baklawę, bo skoro tak podróżujemy, to musimy być "strong". W końcu z ciemności wyłania się uśmiechnięty Adi, maszerujemy na parking dla tirów, gdzie spędzimy noc. Liczymy, że znów nasi Irańczycy pożyczą nam te wszystkie rzeczy do spania. Jednak ci długo nad czymś dyskutują, wskazując co pewien czas na nas. Koniec z gościnnością?
Adi podchodzi do nas - "Here, in Turkey - snakes. Very, very danger. Not beautiful" . Okazało się, że tę noc spędzimy nie między tirami, a w kabinach naszych kierowców. Patryk w kabinie Metiego, ja w kabinie Mohsena. W tirach, za siedzeniami jest łóżko dla kierowcy. Nad łóżkiem jest spora półka, na której zwykle układa się bagaż, ale jeśli wszystko się z niej zdejmie, da się tam spać. Wchodzę do kabiny Mohsena, ten pokazuje mi, żebym kładł się na jego łóżku. On sam wchodzi na półkę. I tak mija druga noc z naszymi Irańczykami.
Następnego dnia dojeżdżamy do Stambułu. To znaczy tak się nam wydaje. Kilkudziesięciopiętrowe budynki, wielkie prace budów, wiadukty i ślimaki. Swoim podziwem dla miasta dzielimy się z Adim. Ten śmieje się z nas i mówi, że Stambuł to będzie za 20 kilometrów. Na razie jedziemy przedmieściami (ciekawe co Adi pomyślał o nas i o Polsce w tej chwili). Już przed właściwym Stambułem nasza mini karawana staje. Cała szóstka zbiera się na poboczu. Czas się pożegnać. Robimy zdjęcia, wymieniamy się adresami i telefonami. Dziękujemy naszym kierowcom, ale jedyne co możemy im dać to polska flaga, jedna z kilku kupionych przez nas przed wyprawą. Bierze ją Adi, wchodzi do swojego tira i wtyka sobie za zagłówek i dodaje uśmiechając się szelmowsko: beautiful.