Jogurty owocowe są zdrowe? Mit. Batony energetyczne zawsze dobre dla sportowców? Mit. Trzeba unikać produktów z dodatkami E? Mit. – Zbyt dużo ludzi sprawdza liczbę kalorii, zbyt mało listę składników – przekonuje w rozmowie z naTemat dietetyczka Kamila Kweczke, autorka strony czytamyetykiety.pl.
Przeczytała pani w swoim życiu pewnie tysiące etykiet. Która zaskoczyła, wzburzyła, przeraziła panią najbardziej?
Trudno wybrać jakiś konkretny produkt, bo było ich mnóstwo (wyjątkowo imponujący jest skład tej kiełbasy). Najczęściej najbardziej przerażająca jest ilość różnych dodatków. Tak jest np. we wszelkiego rodzaju zupkach chińskich albo w niektórych chlebach. W sklepie spotkać można spotkać chociażby chleb orkiszowy, który ma w sumie ponad 20 składników, a w którym mąka orkiszowa stanowi tylko 1 procent. Reszta to mieszanki różnych mąk, polepszacze i dodatki. Przy części z nich nie wiadomo nawet, po co zostały zastosowane.
Chleb „Kołodziej orkiszowy”
źródło: czytamyetykiety.pl
Składa się głównie z mąki żytniej (45%), wody i mąki pszennej (10%). Gdzie jest mąka orkiszowa? Otóż zajmuje na liście dziesiątą pozycję i stanowi tylko 1%! Nie oszukujmy się, 1% to bardzo mało, wręcz tyle, co nic. Na szóstym miejscu znajduje się jeszcze ziarno orkiszu (2%), czyli razem dodatek orkiszu stanowi 3%, czyli nadal niewiele. Chleb powinien się nazywać Kołodziej żytnio-pszenny, a nie orkiszowy.
Na takie produkty najczęściej można się natknąć w supermarketach?
Tak, i co zaskakujące, to zazwyczaj produkty dużych producentów, mocno reklamowane. Wydawałoby się, że te wyprodukowane pod marką własną typu Tesco czy Real są gorszej jakości niż te droższe i bardziej popularne, ale tak nie jest. To jeden z największych mitów dotyczących etykiet.
Jeśli o mitach mowa – jakie jeszcze społeczne przekonania są błędne?
Wiele osób uważa na przykład, że jogurty są bardzo zdrowe. To prawda, ale tylko te naturalne. Owocowe odradzam, bo zazwyczaj jest w nich więcej cukrów niż owoców. Do tego stosowane są przeróżne barwniki. Niektóre jogurty są co prawda lepszej jakości, gdzie zawartość owoców wynosi ponad 10 proc., ale to wyjątki. Częstsze są przypadki, gdzie owoców w ogóle nie ma.
Poza tym proszę zwrócić uwagę na producentów, którzy reklamują się hasłem: „jogurt obniża poziom cholesterolu”. Ten produkt rzeczywiście może zawierać sterole roślinne obniżające cholesterol, ale z drugiej strony może mieć w sobie nawet ponad 9 łyżeczek cukru. Na to trzeba zwracać uwagę.
Na facebookowej stronie „Czytamy etykiety” znalazł się ostatnio taki cytat: „zbyt dużo ludzi sprawdza liczbę kalorii, zbyt mało listę składników”. Zakładamy, że jeśli coś ma mało kalorii, to na pewno jest zdrowe?
Dokładnie, to bardzo popularne podejście. Mało kalorii, 0 proc. tłuszczu – takie informacje przyciągają klienta. W przypadku tłuszczu to jest tak, że czasem produkty o wyższej zawartości są zdrowsze, bo mają np. mniej cukru czy syropu glukozowo-fruktozowego.
Ludzie boją się też dodatków do żywności, tych tajemniczych składników z kodem E. Jeśli jakiś produkt ma taką pozycję w składzie, to klient już tego nie kupi. Błąd! Bo co z tego, że produkt nie ma dodatku E, skoro ma cukier, sól czy utwardzone tłuszcze (tzw. tłuszcze trans).
Na co powinniśmy zwracać uwagę w pierwszej kolejności zaglądając w skład?
Na to, co jest na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o ilość danych składników. Żeby tam nie było cukru czy tłuszczu. Najlepiej byłoby też unikać konserwantów i glutaminianu sodu. Generalnie trzeba pamiętać, że np. dla dzieci nadmiar cukru czy soli jest bardziej szkodliwy, niż te wszystkie dodatki E.
Porozmawiajmy o konkretnych kategoriach produktów. Ostatnio wzięła pani pod lupę batony energetyczne. Ocena jest negatywna.
Wiele tych batonów powinno się kwalifikować jako słodycze. Takie batony poleca się sportowcom, ale bywa, że są bardziej niezdrowe niż normalne batoniki. Chodzi oczywiście o cukier. Producent chwali się: „zawiera wapń i witaminy”, ale to naprawdę jest bez znaczenia, jeśli cukru jest wielokrotnie więcej.
Podobnie jest z płatkami śniadaniowymi?
Tak, panuje przekonanie, że są idealne na śniadanie dla dziecka. A też mają np. 30 proc. syropu glukozowego. Reklamy takich produktów powinny być bardziej regulowane. Nie chodzi tylko o to, że są przedstawiane jako bardzo zdrowe, ale też o postaci z bajek, które się na nich pojawiają i dodatkowo zachęcają do zakupu.
„Lion Płatki Śniadaniowe”
źródło: czytamyetykiety.pl
Zaletą produktu jest zastosowanie przez producenta mąki pszennej pełnoziarnistej (niestety jest to jedyna pozytywna cecha tego produktu). Jednak oprócz mąki pełnoziarnistej zostały użyte zwykła mąka pszenna oraz mąka ryżowa (nie zostały podane informacje w jakiej ilości). Jak można się było spodziewać karmelowo-czekoladowe płatki zawierają cukier, a także syrop glukozowy (cukier stanowi 30% produktu). Pasta karmelowa zawiera konserwant – sorbinian potasu. Produkt wzbogacany jest w witaminy i składniki mineralne, które nie sprawią, że stanie się dobrym wyborem na zakupach.
Inny przykład - serek kanapkowy, który jest tak naprawdę kremem składającym się w 1/4 z tłuszczu.
„Kanapkowy krem śmietankowy”
źródło: czytamyetykiety.pl
Kanapkowy Hochland nie jest serkiem, a kremem do kanapek składającym się głównie z tłuszczu roślinnego, białek mleka i sera twarogowego (tak, ser twarogowy jest dopiero na trzeciej pozycji). Kolejnymi składnikami są woda, mleko, mleko w proszku, aromat, sól, regulator kwasowości i zagęstnik. Oczywiście smak śmietankowy nie ma nic wspólnego ze śmietanką, a ściśle powiązany jest z aromatem naturalnym. Taki Krem śmietankowy składa się, aż w 25% z tłuszczu.
W grudniu wchodzi w życie rozporządzenie UE regulujące kwestie informacji na etykietach. Mają być bardziej czytelne, zawierać informacje o składzie, wartości odżywczej, alergenach. To sprawi, że klienci będą częściej je czytać?
Nie jestem pewna, bo to nie zależy tylko od producentów, ale od konsumentów. Jest wiele osób, które uważają, że to, co robię, jest bezsensowne. Po bo co dowiadywać się, co jest w danym produkcie? Kogo to obchodzi? Takie pytania się pojawiają. I będą się pojawiały.