
Był w Gujanie Francuskiej, Senegalu, Armenii, Kazachstanie czy Wietnamie. Dla przeciętnego Polaka takie podróże to szczyt marzeń. Dla prof. Iwińskiego – to niemal codzienna praca. Jak się okazało z sejmowych dokumentów, poseł SLD pobił w VII kadencji rekord liczby i kosztów służbowych podróży. A do tego Katarzyna Kolenda-Zaleska zarzuciła mu podobną do Hofmana i Kamińskiego bilokację – miał być w delegacji, a głosował w Sejmie w Warszawie.
Według rozmaitych wyliczeń, w VII kadencji Sejmu wyjazdy prof. Tadeusza Iwińskiego mogły kosztować nawet 400 tysięcy złotych. Było ich około 70, przy czym duża część w ramach polskiej delegacji do Rady Europy – jest jej wiceprzewodniczącym. W styczniu 2012 roku wygłaszał na przykład inauguracyjne przemówienie na dorocznej sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Wśród destynacji jego podróży były jeszcze m.in. Etiopia, Mongolia, Rosja, Malta, Finlandia, Wielka Brytania, Włochy, Szwajcaria, USA, Wietnam, Nigeria, Francja, Armenia, Maroko, Jordania, Palestyna, Senegal czy Mołdawia i wiele innych.
Jego liczne podróże np. do Afryki czy Azji również mają swoje umocowanie w kompetencjach. Poseł SLD kierował bowiem wyprawami naukowymi na tym terytorium, a jeszcze w latach '80 był członkiem komitetu PAN zajmującego się problemami Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej. Zresztą swoją profesurę Iwiński uzyskał właśnie z dziedziny stosunków międzynarodowych.
Podróże posła SLD nie powinny dziwić tym bardziej, że jest on wiceprzewodniczącym komisji spraw zagranicznych, w której również zasiada od wielu lat. Zapewne i tak znajdą się mimo to krytycy, według których Tadeusz Iwiński po prostu jeździł za dużo. Jak jednak mówi nam kolega Iwińskiego z komisji i inny jej wiceprzewodniczący Witold Waszczykowski z PiS, nie należy myśleć o tym w kategoriach ilościowych.
Polska ciągle poszukuje alternatywnych rynków, szczególnie po nałożeniu przez Rosję embargo. Czasem ktoś wydziwia, że pojechaliśmy do Wietnamu, a to przecież poważny partner gospodarczy, który mógłby pomóc zbalansować nasze relacje gospodarcze z Chinami, w tej chwili bardzo nierównoważne. Podobnie jest z Tajwanem czy Tajlandią. Takie rzeczy wymagają pracy, zaangażowania, kraje te posiadają kultury personalnego kontaktu, który trzeba podtrzymywać. Nie wystarczy wysłać maila.
Sam Iwiński w rozmowie z naTemat wyjaśnia też, że w wielu przypadkach tych podróży zapraszający zwraca ich koszty w całości lub częściowo. – Tak było z misją przedwyborczą w Turcji, gdzie wyjazd finansowała Rada Europy czy w Johannesburgu, gdzie za bilet zwróciła AWEPA – tłumaczy poseł SLD. Podobnie stało się w przypadku słynnej już podróży do Gujany Francuskiej, którą finansowała Europejska Agencja Kosmiczna – polski sejm pokrywał tylko koszty podróży do Paryża.
