Jerzy Urban, człowiek będący częścią systemu komunistycznego, kształtujący umysły Polaków jako spec od propagandy, nazywany "Goebbelsem stanu wojennego" - jest dziś częstym gościem stacji telewizyjnych i radiowych. Właśnie w TOK FM skrytykował niedemokratyczne standardy panujące w Polsce. Tyle tylko, że Urban z demokracją ma niewiele wspólnego. Im będzie go w debacie publicznej mniej, tym dla nas wszystkich lepiej.
Nie milkną echa nazwania premier Ewy Kopacz „Urbanem w spódnicy”, na co pozwolił sobie prezes PiS Jarosław Kaczyński w ostatnim wywiadzie dla „Wprost”. Nie trzeba było długo czekać, aż wywołany do tablicy przez lidera opozycji były rzecznik rządu PRL znów pojawił się w mediach. We wtorek zaproszono go do udziału w audycji, w której oceniał aktualną sytuację w Polsce. To zła decyzja.
Urban: Kaczyński mnie obraził!
To niezwykły paradoks, że w roli ekspertów występują ludzie, którzy czynem lub słowem tłumili wszelkie przejawy wolności w PRL. I to 25 lat po przeprowadzeniu pierwszych częściowo wolnych po wojnie wyborów parlamentarnych, wydarzeniu tak hucznie świętowanym w czerwcu.
Odwołując się do niedawnych słów Kaczyńskiego o Kopacz, Urban przyznał, że sam czuje się nimi urażony. – On chciał obrazić Ewę Kopacz, a w istocie rzeczy obraził mnie. Dotychczas byłem porównywany do Goebbelsa, człowieka mądrego, sprawnego, prawdziwego doktora. Teraz jestem porównywany do Kopacz, niedługo do Breivika. Strasznie się obsuwam w tym publicznym obiegu - stwierdził Urban.
Redaktor naczelny tygodnika „NIE” w swoim stylu, z dużą dozą autoironii, odpowiadał na pytania – Urban jest samo przez się dla Kaczyńskiego ohydny, a stworzenie w spódnicy jest ohydne w dwójnasób – dodał kontrowersyjny gość TOK FM.
Ekspert z przeszłością komunisty
Były propagandzista PRL widzi główne zagrożenie w Kaczyńskim, który – według niego – jeśli raz zdobędzie władzę, może jej już nie oddać, nawet w przypadku przegrania kolejnych wyborów. – Powie, że wybory, przez które traci władzę, były w sposób oczywisty sfałszowane i tak zamrozi cały system przemiany władz demokratycznych – tłumaczył Urban pozując na obrońcę demokracji.
Tymczasem fałszerstwa, brak wolności... - to pojęcia nierozerwalnie związane z rządami komunistów. Przecież w 1947 roku to oni zafałszowali wybory do Sejmu Ustawodawczego, aby stworzyć pozory legalności swej władzy, w rzeczywistości przywiezionej na czołgach z Moskwy. To był jeden z mitów założycielskich Polski Ludowej. Kraju, w którym doskonale odnalazł się właśnie Urban.
Ten, który skrytykował też Leszka Millera i SLD za nieformalne "porozumienie" z PiS. Najgroźniejszy w jego przekonaniu jest Kaczyński, który kontestuje wyniki wszystkich wyborów. – Teraz mówi, że sfałszowano wybory, w których osiągnął najlepszy z dotychczasowych wyników, jest symbolicznym zwycięzcą tych wyborów. A co dopiero, gdy będzie miał władze, policję, służby specjalne, wojsko. I przyjdą wybory, które będą chciały mu to odebrać. Już mamy Putina, tylko bardziej zdziczałego - stwierdził. I tak dalej, i tym podobne.
Goebbels stanu wojennego, tuba PRL-u
Prawem żyjących w demokracji, nawet byłych komunistów, jest to, że mogą wypowiadać się o kraju, w którym żyją. Ale kuriozum jest kreowanie ich jako ekspertów od praworządności, zapominając, że nigdy jej nie szanowali. Tak, Urban ma z demokracją niewiele wspólnego. I choćby dlatego też porównanie Kaczyńskiego Kopacz do PRL-owskiego rzecznika rządu było nietrafione. Nasi politycy powinni wreszcie zrozumieć, że polskiemu życiu publicznemu nie sprzyja obecność w nim Urbana. Człowieka uwikłanego w system zbudowany na terrorze i kłamstwie.
O Urbanie zaczęło być głośno już w latach 60., kiedy został kierownikiem działu krajowego „Polityki”. W latach 80., pod pseudonimem Jan Rem, publikował felietony krytykujące „Solidarność”. Był przeciwny wręczeniu Pokojowej Nagrody Nobla Lechowi Wałęsie, a samo jej przyznanie nazwał „niewielkim epizodem w antypolskiej i antykomunistycznej krucjacie”.
Po angażu na rzecznika rządu PRL w 1981 roku stał się „tubą” komunistycznych władz. Był zręcznym propagandzistą, umiał manipulować tłumem; zawsze był cynikiem, jednocześnie głęboko wierzył w komunizm. Postrzegano go jako„twarz” ekipy stanu wojennego.
Najpierw Popiełuszko, potem Jan Paweł II
To Urban właśnie rozpętał za przyzwoleniem władz nagonkę na ks. Jerzego Popiełuszkę, kapelana „Solidarności”, bestialsko zamordowanego w październiku 1984 roku przez bezpiekę. Odprawiane przez niego msze za ojczyznę nazywał „seansami nienawiści”, a duchownego oskarżał o polityczny fanatyzm.
Urban nie oszczędził nawet schorowanego papieża Jana Pawła II, który w 2002 roku po raz ostatni przybył z pielgrzymką do ojczyzny. Nazwał go „Breżniewem Watykanu” oraz „żywym trupem”. – Choruj z godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź – pisał o papieżu w artykule „Obwoźne samo-maso”. Za te słowa sąd skazał go na 20 tys. zł grzywny.
Urban to mistrz kpiny. Zawsze otwarcie wyrażał poglądy, nawet te najbardziej kontrowersyjne. Wywoływał skandale obyczajowe; jednych gorszył, drugich pozytywnie zaskakiwał szczerością, błyskotliwością i dystansem do własnej osoby. Ale był przede wszystkim człowiekiem „tamtego” systemu, który realnie kształtował strategię władz lat 80. i położył fundamenty pod naszą mowę nienawiści.
Słaba to rekomendacja dla eksperta od polskiej demokracji.