7,7 mln złotych strat, zwolnienie 30 ze 120 zatrudnionych pracowników i internetowy serwis, na który po interwencji wielkiego brata Google nie zajrzał pies z kulawą nogą. Tak wszechwładny Google może pogrywać ze swoimi przeciwnikami. Tyle tylko, że ta historia wydarzyła się naprawdę i dotyczyła polskiego serwisu Nokaut.pl.
Notowana na giełdzie spółka do dziś nie może wyjść z opresji, w jaką wpędził ją internetowy gigant z USA. Spadła z drugiego na 4. miejsce w rankingu serwisów porównujących ceny. A wycena jej akcji od czasu konfliktu z Google spadła o 89 proc.
– Ze względu na to, że na rynku wyszukiwarek Google jest monopolistą, wszelkie działania polegające na agresywnym promowaniu innych usług Google, wykorzystujące monopolistyczną pozycję powinny być odpowiednio regulowane. Tak, jak regulowane były działania innych monopolistów w przeszłości, również w USA. Argumenty mówiące o tym, że jeśli działania Google komuś nie odpowiadają, może skorzystać z innej wyszukiwarki lub założyć własną, nie mają tu zastosowania – mówi Michał Jaskólski prezes i współzałożyciel serwisu Nokaut.pl.
Komentując gorącą dyskusję wokół przymusowego podzielenia Google w Europie przypomina swoją historię: – 30 stycznia 2012 roku obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. Na Nokaut, Ceneo i Skąpca został nałożony filtr, który spowodował obniżenie pozycji tych serwisów w wynikach wyszukiwania - wspomina.
Google uznało, że porównywarki cen produktów zbyt nachalnie korzystają z systemu wymiany linków. Narzędzie to sztucznie podbijało pozycję serwisów w wyszukiwarce. Aby ukarać polskie serwisy, Google zwyczajnie ograniczył ruch internautów na ich stronach
Można powiedzieć, że działania polskich firm to cwaniactwo, które okazało się mieć krótkie nogi i zostało ukarane. Problem jednak polegał na skali restrykcji giganta. Jeśli teraz wpiszecie w wyszukiwarkę nazwę aparatu fotograficznego np. Canon EOS 60D, to w pierwszych wynikach pokażą się odnośniki do porównywarek. Klikając w jeden z nich możecie łatwo porównać ceny produktu i przejść do sklepu internetowego współpracującego z porównywarką i dokonać zakupów. A drobna prowizja trafiała wówczas do serwisu porównującego ceny.
Kara Google była surowa. Po założeniu filtra w lutym 2012 roku pierwsze odnośniki do Nokaut pojawiały się dopiero na 51. pozycji i dalszych stronach wyszukiwania. Efekt? Spadek ruchu w polskim serwisie, brak transakcji, spadek przychodów i jasne przesłanie: nie podskakujcie, bo możemy zadusić wasz biznes, o tak.
Z trzech ukaranych wówczas porównywarek cenowych (Ceneo, należące do Allegro, oraz Skąpiec) Nokaut poniósł najdotkliwsze konsekwencje. Stracił 1,5 mln użytkowników. Według badania Megapanel PBI/Gemius w styczniu 2012 roku miał prawie 2,8 mln użytkowników, a w lutym: już tylko niespełna 1,1 mln. Ponad milion użytkowników stracił także serwis Ceneo,a ze Skąpca odeszło pół miliona internautów.
Zniechęceni inwestorzy
To nie jedyna plaga zesłana przez Google. Tuż przed wybuchem afery Nokaut przygotowywał się do wejścia na giełdę. Informacje o wojnie z internetowym gigantem zniechęciły część inwestorów do zakupu akcji. Założycielom, Jaskólskiemu i Czerneckiemu, nie udało się zebrać wystarczająco dużo pieniędzy, by przejąć konkurencyjny serwis Skąpiec. 2012 rok zakończył się dla Nokautu stratą w wysokości 7,73 mln zł (wcześniej było 2,8 mln zysku) W kolejnym roku prawie wyszedł na plus, ale kosztem drakońskiego programu cięć kosztów. Między innymi zwolniono 30 ze 120 pracowników.
Pojawiły się także spiskowe teorie, że Google uderzył w polskie serwisy, bo w tym samym czasie przygotowywał własną podobną usługę Google Zakupy. Jaskólski komentuje to tak: – Kilkanaście miesięcy później, mimo zniesienia filtra, ruch z Google zaczął stopniowo, lecz konsekwentnie maleć. Problem dotyczył nie tylko Nokautu, ale i innych porównywarek. Rozpoczął się więc proces, który kilka lat wcześniej objął też wiele porównywarek na zachodnich rynkach, znacząco zmniejszając ich przychody z tego źródła ruchu. Równocześnie zaś przy wynikach wyszukiwania pojawiła się nowa, konkurencyjna wobec porównywarek forma reklamowa - Google Product Listing Ads, usługa reklamowa wyświetlająca produkty sklepów internetowych dopasowane do zapytania wraz z ich cenami – mówi Jaskólski.
Trzecia wojna, światowa i internetowa
– Google nie chce zamykać biznesu nikomu, a witryn internetowych nie traktuje jako przeciwników. Cel Google jest jeden, dostarczyć użytkownikom jak najlepsze wyniki wyszukiwania – ripostuje Piotr Zalewski z Google Polska. – Wyszukiwarka Google została stworzona dla użytkowników, a nie innych witryn internetowych – dodaje.
Google twierdzi, że systemy wymiany linków są niezgodne z jego regulaminem, prowadzą bowiem do manipulowania rankingiem wyszukiwania. – Każdego dnia powstają miliony niepotrzebnych stron ze spamem, które zaśmiecają internet i wprowadzają w błąd użytkowników wyszukiwarki. Chcemy chronić integralność oraz jakość wyników wyszukiwania, by były one jak najlepsze dla naszych użytkowników. Kiedy mamy możliwość oczyszczenia wirtualnej przestrzeni ze zmanipulowanych linków, robimy to – tłumaczy w "Wirtualnych Mediach" politykę korporacji Karolina Kruszyńska z Google Search Quality Team.
Ostatnia interwencja Google doprowadziła do zawieszenia działalności firmy ProLink, jednej z największych w polskiej sieci platform wymiany linków, z której usług korzystało ok. 450 firm. Można zapytać, czy internet należy do Google skoro poczuwa się on do obowiązku kontrolowania, tego co znajduje się w jego zasobach. Historia pokazuje, czym grozi wszechwładza Google, który kontroluje dziś aż 90 proc. europejskiego i ponad 70 proc. amerykańskiego rynku wyszukiwania online. To daje mu możliwość pogrywania w podobny sposób z kimkolwiek, na przykład z szefami największych europejskich wydawnictw. – Zaczynamy bać się Google'a, bo zachowuje się jak wirus – grzmiał Mathias Dopfner, szef koncernu medialnego Axel Springer. – Coraz bardziej widocznym staje się, że ich stan umysłu jest bardziej podobny totalitarnym reżimom niż liberalnym społeczeństwom.
Ponad rok temu Niemcy przyjęli prawo nakazujące uiszczenie opłat licencyjnych za wykorzystanie fragmentów tekstów dłuższych niż "pojedyncze słowa lub krótkie fragmenty". Wydawało się wówczas, że oto wydawcy wygrali starcie z internetowym gigantem, który wykorzystywał treści we własnym serwisie Google News. Google bynajmniej nie zaczął płacić. Zrobił to samo co z Nokautem, zmniejszył widoczność treści od wydawców mających największe pretensje. Wyobraźcie sobie miny pracowników redakcji Bild czy Bunte.de., kiedy nagle ruch w ich serwisach internetowych spadł o 40 proc. 5 listopada Niemcy skapitulowali zgadzając się na dyktat Google.
– Urzędy takie jak polski UOKiK czy Komisja Europejska biorą pod uwagę faktyczną pozycję rynkową danej firmy i jeśli jest ona dominująca, mogą (i powinni) podejmować określone działania by chronić interesy konsumentów. Czy podział Google jest dobrym rozwiązaniem i czy jest wykonalny? To już temat na dłuższą dyskusję, jednak w przeszłości takie podziały były realizowane – można tu chociażby przypomnieć działania prowadzone względem AT&T – mówi dalej Jaskólski.