
Przez minione pół roku ceny paliw na polskich stacjach benzynowych wciąż tylko spadały, więc rząd Ewy Kopacz postanowił zadbać, byśmy przypomnieli sobie, że użytkowanie auta bywa kosztowne? Takie pogłoski od kilku dni krążą w sieci. Wszystko przez to, że bez większego rozgłosu od 1 stycznia weszła w życie opłata zapasowa, którą pobierać będzie się od producentów paliw. Ci zapewne szybko obiją sobie to na klientach, ale o "76-proc. podwyżkach cen" raczej nie ma mowy.
REKLAMA
Rząd zmienił prawo nakazujące koncernom paliwowym posiadanie rezerw gwarantujących nieprzerwaną produkcję przez co najmniej 76 dni. Od Nowego Roku rafinerie mogą zmniejszyć rezerwy do poziomu gwarantującego jedynie 68 dni bezproblemowej produkcji. Jeśli producenci skorzystają z takiej możliwości, będą musieli Agencji Rezerw Materiałowych zapłacić opłatę zapasową, której wysokość będzie zależna od skali pomniejszonych rezerw.
Zgodnie z nowym rozporządzeniem ministra gospodarki w sprawie określenia stawek opłaty zapasowej, rafinerie będą płaciły 43 zł za tonę ropy naftowej i 99 zł za tonę LPG.
O ile więcej zapłacimy więc na stacjach benzynowych? Kilka dni temu biznesowa edycja popularnego na prawicy serwisu braci Karnowskich spopularyzowała mema, z którego wynikało, że "w wyniku dekretu Ewy Kopacz paliwo zdrożeje o 76 proc."...
Jeszcze przed Nowym Rokiem o wiele bardziej profesjonalnie do analizy wpływu nowego rozporządzenia ministra gospodarki na ceny paliw na polskich stacjach postanowili podejść jednak analitycy BM Reflex. Według ich wyliczeń, przerzucenie ewentualnych dodatkowych kosztów na klientów będzie oznaczało wzrost cen o... 4 - 6 groszy za litr.
Po tym, gdy ceny benzyny staniały prawie o złotówkę, oleju napędowego o 80 gr, a LPG o 28 gr na litrze (i prawdopodobnie nadal tanieć będą), wątpliwe więc, by przeciętny kierowca w ogóle takową podwyżkę odczuł.
Źródło: TVP.info / Reflex.com.pl
